PM relacjonują: Coals w klubie NRD!

/
0 Comments



Coals po niespełna pięciu miesiącach powrócili do klubu NRD, by ponownie zaprezentować się Torunianom. Idealna sytuacja, bowiem ubolewałem nad tym, iż nie udało mi się dotrzeć na ich poprzedni występ. Drugiej szansy od życia postanowiłem już nie zmarnować! 

Śląski duet - Łukasz Rozmysłowski oraz Kasia Kowalczyk - cały czas mocno promuje zeszłoroczny krążek "Tamagotchi", który spotkał się z niezwykle pozytywnym przyjęciem. Potencjał tej formacji dostrzegłem również ja, chociaż do tej płyty nie powracałem często. Tym bardziej byłem ciekaw reakcji mojego muzycznego serducha na to co się wydarzy na żywo. I co tu dużo kryć - pod wieloma względami jestem zachwycony! Rok temu ich debiutancki album określiłem jako mgliste widmo przeszłości podszyte nutką nowoczesnych trendów. Podobne odczucie towarzyszyło mi podczas tego koncertu. Abstrahując już od tego, że ta mgła była bardzo realna (Kasia nie szczędziła nam scenicznego dymu), to muzycznie mamy do czynienia faktycznie z takim nostalgicznym, introwertycznym kolażem podszytym nowoczesną produkcją, w której dużo folkowego chłodu, alternatywnego podejścia, a momentami może nawet ucieczki w lekki synth-pop. Tu ukłony w stronę Łukasza (polski Jamie xx?), który tworzy bardzo inteligentne, odpowiednio wyważone brzmienie. Mimo, iż większość czasu spędza za elektronicznymi cudami, to najbardziej podobały mi się te momenty, kiedy sięgał po gitarę akustyczną i po prostu delikatnie czarował. Na pierwszy plan jednak wybija się Kasia i jej niesamowity głos, który na żywo tylko zwiększa swoją siłę rażenia. Swoboda z jaką przechodziła z dolnych partii wokalnych do górnych - mistrzostwo. Jest w tej dziewczynie i w jej wokalu jakiś ukryty magnetyzm. Nie zapomnijmy także, że duet na scenie wspomaga na basie Bobovsky. Może to niepozorna postać, ale pojawił się już na albumie "Tamagotchi", a podczas koncertów idealnie uzupełnia się z Łukaszem. Szukałem podczas tego koncertu porównania do jakieś stanu, sytuacji życiowej. A więc... Czułem się jak wędkarz, który o świcie rozkłada swój sprzęt na pomoście, a wokół chłód i poranna mgła. Zarzuca przynętę i oddaje się na łaskę cierpliwości, popadając w zadumę. Nie wiem czy to odpowiednie zobrazowanie stanu w jaki popadłem na tym koncercie, bo jednak też zdarzały się momenty kiedy zaduma ustępowała lekkiej zabawie. Może wyobraźnia płatała figle? Generalnie jednak cały występ miał niesamowity klimat, na który złożyła się też oszczędna, ale skuteczna scenografia. A przy tym dało się wyczuć, że Coals mają dystans do swojej, stosunkowo przecież niełatwej w odbiorze, twórczości. Żarty Łukasza w tym temacie skutecznie rozładowywały melancholijny stan, w który popadła licznie zgromadzona publiczność w NRD. 

Koncerty potrafią zmieniać punkt widzenia. Coals do tej pory mnie intrygowali. Teraz - zachwycają. Złapałem się na tym, iż zupełnie inaczej zacząłem odbierać ich płytę. Jeśli więc może zadajecie sobie pytanie, czy warto dać im szansę na żywo - porzućcie ten dylemat i łapcie pierwszą lepszą okazję! Wszelkie sygnały o tym, że to zespół z potencjałem na sukces międzynarodowy też nie są przesadzone. Zresztą, tego samego dnia zostali ogłoszeni na Primaverze, co dużo wyjaśnia. Trzymam kciuki za kolejne sukcesy!

Ale to nie koniec relacji, bo muszę jeszcze wspomnieć o supporcie...

Welur! Ależ ta formacja mnie pozytywnie zaskoczyła! Klimatem to może pasowali jak wół do karety, ale mocno mnie wciągnęli w swój świat i chyba nie tylko mnie. Mocne, rockowe, hałaśliwe, brudne, niemal punkowe łupnięcie, dużo połamanych rytmów, nieoczywistych zagrywek kompozycyjnych, umiejętnie budowane napięcie oraz przykuwająca uwagę gitarzystka i wokalistka. Wiara Wojtaszczyk, bowiem o niej mowa, kroi na gitarze riffy, który fantastycznie wyłamują się poza utarte schematy. A do tego dokładała nonszalancki, momentami krzykliwie drapieżny wokal, mocno schowany za przesterami i gitarowym brudem. Miało to swój urok. Panowie na basie i perkusji tworzyli świetną sekcję rytmiczną, której nic nie mogę zarzucić. W tle przewijał się jakiś indyjski obraz, który czynił ten występ jeszcze bardziej intrygującym. Byłem pod wrażeniem i oddałem się tej muzie. Miałem drobne skojarzenia z islandzką grupą Hórmónar, która w równie podobny, ekspresyjny sposób się odnosi do muzyki punkowej, czerpiąc przy tym z innych szufladek gatunkowych. Welur to naprawdę ciekawy, młody projekt. W lutym wydali debiutancki album "cały ten senny stuff", którym warto się zainteresować.









Sylwester Zarębski
PM
08.04.2018


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.