Będąc szczerym to koncert Scorpions nie był na mojej liście życzeń marzeń do
spełnienia, ale tata i siostra są fanami ich twórczości, więc muzyka tego
popularnego niemieckiego bandu była i jest cały czas obecna w naszych czterech
ścianach (zresztą nie ma chyba w Polsce fana muzyki, który nie zetknąłby się z
ich największymi przebojami). Gdy zatem kilka miesięcy temu padła ze strony
taty propozycja familijnego wyjazdu na koncert do Krakowa, nie sposób było
odmówić! A dodam jeszcze, że moi rodzice na tak duży koncert nigdy wcześniej
się nie wybierali, więc to pod wieloma względami była historyczna
podróż!
Sam koncert w wypełnionej po brzegi Tauron Arenie Kraków okazał się solidną
lekcją historii muzyki rockowej! Panowie z zespołu zaprezentowali nadzwyczajną
formę! No może tylko Klaus Meine jest już daleki od dobrej formy fizycznej, ale
wokalnie wciąż zachwyca! Kilka lat temu Scorpions niefortunnie zapowiedzieli
pożegnalną trasę, ale nie zapowiada się na to, by teraz mieli zamiar przejść
na emeryturę (dzień wcześniej ogłoszono przyszłoroczny koncert w Łodzi). Ba,
są aktywni nie tylko koncertowo, ale wydali w tym roku świetną i nośną płytę
"Rock Beliver"! I to właśnie przy pierwszym utworze "Gas In The Tank" z tej
najnowszej płyty opadły dwie kurtyny ("Scorpions" / "Are you ready to
rock?"), zakrywające pokaźnych wymiarów scenę. Siostra stwierdziła, że
ten początek nie był imponujący, ale z drugiej strony obietnica, która padła w
tym utworze ("Let's play it louder, play it hard") została w następnych
kwadransach spełniona z nawiązką, a rockowego paliwa nie zabrakło do samego
końca! Z nowości wybrzmiał jeszcze riffiasty "Seventh Sun", pędzący
"Peacemaker" (który, jak Klaus przyznał, pisał z myślą o pandemii, ale obecnie
nabrał innego znaczenia) i hymniczny "Rock Beliver". Nie ma co jednak ukrywać,
że fani najbardziej pobudzali się przy starszych kawałkach. Ich wybór był
raczej standardowy. W pierwszym fragmencie występu usłyszeliśmy "Make It
Real", "The Zoo", instrumentalne "Coast to Coast" i "Bad Boys Running Wild". Z
falstartem wystartował drugi pokaz rzeźbienia solówek w utworze "Delicate
Dance" z powodu krwawienia palców gitarzysty Matthiasa Jobsa. Sytuacja została
szybko opanowana i ta instrumentalna kompozycja wybrzmiała w całej okazałości.
Po niej moje serce zabiło mocniej, bo pojawiła się anielska ballada "Send Me
An Angel"! W górę poszybowały telefony z odpalonymi latarkami i tysiące osób
zdzierało swoje gardła. Obserwowanie tego wszystkiego z trybun miało swój
urok, choć od razu też przyznam się, że z powodu tej dzielącej mnie odległości
od sceny na pewno nie potrafiłem się stuprocentowo wczuć w ten występ. Chociaż
pewnie osoby z płyty zazdrościły trybunom kolejnego momentu... Podczas
kultowego "Wind Of Change" (fun fact: pamiętam, że to był taniec przytulas
podczas gimnazjalnych balów mojego pokolenia) rozwinięte zostały dwie flagi:
polska i ukraińska, a dodatkowo Klaus od jakiegoś czasu śpiewa zmieniony tekst
w hołdzie dla Ukrainy ("Now listen to my heart / It says Ukraina / Waiting for
the wind to change"). Niesamowicie wzruszający moment, szczególnie pod koniec,
gdy symbolicznie flaga Ukrainy zbliżyła się do rozwiniętych naszych barw
narodowych, a my śpiewaliśmy już refren a capella. Następnie powrót do
hardrockowego łupnięcia: wykrzyczane "Tease Me Please Me", popisowa solówka na
basie Pawła Mąciwody i porażający pokaz pałkarskich umiejętności Mikkeya Dee
(jaką ten facet ma formę! Totalny Zwierz z Muppetów za bębnami!), agresywne
"Blackout" i na finał podstawowego seta przebojowe i chóralnie wyśpiewane "Big
City Nights"! Na bis dwa niestarzejące się klasyki: power-balladowe "Still
Loving You" oraz powiew rockowego huraganu w "Rock You Like a Hurricane"!
Klasa sama w sobie i zespół był długo oraz owacyjnie żegnany! W tym czasie do
mikrofonu dopadł Mąciwoda, przypominając symbolicznie cytat z utworu "Kocham
wolność" zespołu Chłopcy z Placu Broni: "Wolność – kocham i rozumiem /
Wolności – oddać nie umiem". Nic dodać, nic ująć.
Oczywiście nie był to koncert, który rozłożył mnie na łopatki, ale ciekawe
doświadczenie i generalnie Scorpions ukąsili tego wieczora jadem pełnym
rock'n'rollowej adrenaliny w starym, dobrym stylu! Mój tata-fan był zadowolony
i pod dużym wrażeniem ich scenicznej formy. Cieszę się, że spełnił swoje
muzyczne marzenie!
PS Jeśli jeszcze miałbym się do czegoś przyczepić, to setlista stosunkowo
jednak była nieco krótka (zaledwie siedemnaście pozycji) jak na bogaty
artystyczny dorobek zespołu, ale rozumiem, że to już efekt oszczędzania sił.
No i znów dała o sobie znać słaba akustyka Tauron Areny
Kraków.
Sylwester Zarębski
PM
02.06.2022