19.05.2025

Podróże Muzyczne relacjonują: Stereophonics w Berlinie, Uber Eats Music Hall, 03.05.2025

Relacja z koncertu  Stereophonics w Berlinie, Uber Eats Music Hall, 03.05.2025
 

 Podróże Muzyczne relacjonują: Stereophonics w Berlinie, Uber Eats Music Hall, 03.05.2025

 
 
Kolejne małe koncertowe marzenie odhaczone! Co prawda walijska rockowa formacja Stereophonics nigdy nie znajdowała się na szczycie tej listy marzeń, nigdy też szczególnie nie zagłębiałem się w ich dyskografię, ale mimo wszystko w moim muzycznym świecie bywali obecni, poszczególne single z ich ponad trzydziestoletniej historii istnienia miewały swoje momenty w mym życiu, a koncertowe nagrania zachwycały i pobudzały chęć zobaczenia ich występu na żywo. W Polsce niestety na to takiej szansy w ostatnich latach nie było. To wręcz nieprawdopodobne, ale Stereophonics dotychczas zagrali u nas tylko raz – podczas Impact Festival w 2013 roku. Na tegorocznej trasie znów zabrakło przystanka nad Wisłą, ale koncert w Berlinie w czasie majówki jawił się jako propozycja nie do odrzucenia. Bez większego namysłu bilet na to wydarzenie wylądował w mej kieszeni (czytaj: w aplikacji Ticketmastera). Zresztą wielu naszych rodaków wpadło na ten sam pomysł. Stojąc w drugim rzędzie, z każdej strony słyszałem naszą narodową gwarę. No aż się prosi o ten powrót Stereophonics do Polski i apeluję do polskich promotorów: naprawdę warto zaryzykować, bo koncertem w Uber Easts Music Hall zespół udowodnił, że wciąż jest w doskonałej formie i dalej potrafi pobudzać ekscytację wśród publiczności. 

Stereophonics w sześcioosobowym składzie (na czele niezmiennie od 1992 roku lider Kelly Jones i basista Richard Jones, Adam Zindani na gitarze, Jamie Morrison na perkusji i koncertowi multiinstrumentaliści: Tony Kirkham i Gavin Fitzjohn) rozpoczęli swój występ od przecinającego powietrze numeru "Vegas Two Times". W zamierzeniu to hitchcockowskie wejście być może nie wywołało alarmu u berlińskich sejsmografów, ale już przy kolejno wykonanych "I Wanna Get Lost With You" oraz "Do Ya Feel My Love" zaangażowanie publiczności w ten występ przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Czułem, że całkiem licznie zgromadzona publiczność stoi murem za zespołem i z wypiekami na twarzy chłonie kolejne znane gitarowe melodie oraz podziela zachwyt nad niepowtarzalnym, zachrypniętym wokalem Kelly'ego Jonesa. Jego wyprostowana sylwetka i bijąca sceniczna pewność siebie to esencja klasowego rockmana. 
 
Dalej było tylko lepiej – nie sposób było nie uśmiechnąć się szeroko i poczuć dobrze przy chwytliwej i promiennej (aczkolwiek kryjącej pokłady frustracji oraz ironii) piosence "Have A Nice Day". I ta lekka, pozytywna aura została podtrzymana przez singiel "There's Always Gonna Be Something" z najnowszej "różowej" płyty "Make 'em Laugh, Make 'em Cry, Make 'em Wait". Wbrew mym obawom ten świeżo wydany krążek 25 kwietnia nie był jakoś szczególnie promowany podczas tego wieczoru. Panowie ograniczyli się tylko do zaprezentowania z tej przyzwoitej płyty (dalekiej jednak od wywoływania u mnie euforii) jeszcze dwóch utworów: tęsknego i refleksyjnego "Seems Like You Don't Know Me" (mój  faworyt z tych nowości do dłuższego pozostania w setliście na kolejne lata) i otwierającego z impetem bisy "Make It on Your Own". Choć może odsłuch nowej płyty nie odcisnął większego śladu w mym sercu, to muszę przyznać, że te numery bardzo zgrabnie komponowały się z pozostałym repertuarem, który aspirował do miana "Greatest Hits". 
 
Nie zabrakło nawet niezwykle przeze mnie wyczekiwanej i ukochanej melancholijnej ballady "Graffiti on the Train"! Jej obecność wcale taka oczywista nie była, gdyż zespół pozwalał  sobie na tej trasie na zmiany i zaskoczenia w setlistach i nie zawsze ten tytułowy kawałek z ósmego albumu Stereophonics pojawiał się na żywo. A muszę się przyznać, że mam niezwykłą słabość do tej emocjonalnej i narracyjnie dramaturgicznej  kompozycji. Jej wzniosłe wykonanie z kapitalną gitarową solówką Adama Zindaniego w drugiej połowie wywołało u mnie przypływ ciarek na całym ciele. Zresztą nie ostatni tego wieczoru. Podobna fala emocji zalała mnie podczas chóralnie i w końcówce a capella odśpiewywanych wersów jednej z najbardziej rozpoznawalnych kompozycji Walijczyków – "Maybe Tommorow". Magia! Następujące po tym utworze "Fly Like an Eagle" wypełniało zaś serducho nadzieją na lepsze jutro za sprawą jak mantra powtarzanych wersów Hey hey, my my, everything's gonna be alright / Hey hey, my my, everything's gonna be just fine i pastelowego gitarowego horyzontu. Zaskoczyło mnie żarliwie wykonane "Just Looking", świetną perkusyjną solówką popisał się Jamie Morrison w trakcie dynamicznego "Mr and Mrs Smith", potężnie wybrzmiało "Geronimo" za sprawą saksofonu basowego, w który dmuchał ile sił w płucach Gavin Fitzjohn, natarczywą rockową zadziornością zaatakował "Superman", z nutką nostalgii entuzjastycznie witano również piosenki "Hurry Up and Wait" oraz "Mr. Writer", a podstawowy set zwieńczyło kultowe "A Thousand Trees" z debiutanckiego albumu "Word Gets Around" podszyte niemalże pop-punkową energią. W międzyczasie nie zabrakło również delikatniejszych momentów. Kelly Jones solo z gitarą akustyczną wyśpiewał czarujące, balladowe "You're My Star", a piosenkę "I Wouldn't Believe Your Radio" – poprzedzoną anegdotami o wspólnych trasach z Davidem Bowiem oraz The Rolling Stones – wykonał w łagodnej aranżacji na ukulele. Świetne fragmenty, które przełamywały dynamikę całego występu. 
 
Prawdziwą bombą okazało się ostatnie combo podczas bisu. Połączenie burzliwej i porywającej do podscenicznego rozbrykania kompozycji "C'est la vie" z ponadczasową i stadionową "Dakotą" (kolejna fala ciarkogennych uniesień!) było swoistym ukoronowaniem tego wspaniałego koncertu! I jeszcze ten obrazek po ostatnich nutach, gdy na scenę wbiegły dzieci Kelly'ego, które obserwowały z backstage'u pracę swojego taty i uściskały go słodko na sam koniec. Piękny widok i burza zasłużonych oklasków!
 
Jak sam przyznawał ze sceny Kelly Jones – celem Stereophonics każdego koncertowego wieczoru jest sprawiać, by publiczność zapominała o doczesnych problemach oraz lękach. I tym dwugodzinnym koncertem w Berlinie spełnili to zadanie. Bez zbędnych fajerwerków i rozbudowanej scenografii – po prostu przejęli władzę nad umysłami i emocjami fanów czysto klasycznym rockowym występem. Bardzo wzniosłym i emocjonalnym za sprawą hojnego miksu hymnicznych gitarowych kompozycji i ocierających się o soulową wrażliwość ballad. Warto było tułać się stolicy Niemiec i w końcu zobaczyć ten znakomity i doceniany od lat sceniczny kunszt Stereophonics. Walijski zespół mimo 33-letniego stażu wciąż potrafi zagrać koncert z klasą i sercem w świecie, który – może naiwnie, ale wierzę w to – tęskni za takim autentycznym rockiem.
 
 
PS Przyjemnym supportem popisał się pochodzący z przemysłowego miasta Middlesbrough w północno-wschodniej Anglii Finn Forster. Brytyjczyk obdarzony zacnym wokalem zaprezentował nam kolekcję emocjonalnych piosenek, w których narracyjnie mierzy się z udręką dorastania na prowincjonalnej północy. Zgrabne, surowe, alt-rockowe kompozycje cieszyły słuch i czas pokaże, czy Finn zdoła się ze swoją wrażliwością i szczerymi opowieściami przebić na tym gęstym muzycznym rynku. Polecam chociażby zapoznać się z jego najnowszym singlem "Feels Like".
 
PS 2 Pozdrawiam również Podróżującego Adama – dzięki za spostrzeżenie mnie w kolejce, muzyczne pogaduchy i wspólne przeżywanie koncertu! Niby już po latach nie powinno mnie to zaskakiwać, ale wciąż bywam w lekkim szoku, gdy spotykam obserwujących moje blogowe poczynania koncertowych wariatów również za granicą. Jak to ujmują moi przyjaciele: "tej siły już nie powstrzymasz". A więc do zobaczenia na kolejnych wydarzeniach – od czerwca dopiero się będzie działo!
 
 
Stereophonics Setlist Uber Eats Music Hall, Berlin, Germany, No Hit Left Behind Spring Tour 2025


 

 
 
Sylwester Zarębski 
Podróże Muzyczne
19.05.2025

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.