PM relacjonują: OFF Festival 2018!

/
0 Comments
Relacja z OFF Festival 2018!

 

OFF Festival 2018!


Udało się! Po latach obserwowania kolejnych edycji OFF Festival w końcu dotarłem do Katowic i osobiście mogłem odkryć uroki tego pięknego miejsca z naszej festiwalowej mapy. Od lat doceniany (także poza granicami kraju), tworzony według wizji Artura Rojka, przeznaczony dla fanów szeroko pojętej alternatywy, położony w uroczej Dolinie Trzech Stawów - OFF uzyskał przez trzynaście edycji swój niepowtarzalny charakter. I to czuć od pierwszego wejścia na teren festiwalu. Przyznam szczerze, że miałem zupełnie inne wyobrażenie tego miejsca. Wydawało mi się, że sama powierzchnia będzie zdecydowanie większa. A okazało się, że to festiwal wręcz kameralnych rozmiarów. I ma to swoje niezaprzeczalne atuty! Zachwyca spokojna, niespieszna, wręcz rodzinna atmosfera. Czułem, że jest to festiwal tworzony z pasji dla ludzi, którzy codziennie odżywiają się muzyką. To jest swego rodzaju klucz do sukcesu i corocznych pozytywnych opinii, które uczestnicy ślą pod adresem OFF Festival. Zróżnicowany gatunkowo line-up, gdzie świadoma publiczność zawsze znajdzie coś dla siebie, smakowita strefa gastro, OFF Market dla maniaków muzycznych zakupów, Kawiarnia Literacka dla osób pragnących dyskusji, strefa chilloutu, która daje wytchnienie, przyjazna strefa dla mediów, darmowa pitna woda, kubeczki z kaucją, bezproblemowe płatności kartą, naprzemiennie grające cztery sceny (plus w tym roku piąta, kameralna od Dr. Martens), i tak jeszcze mógłbym wymieniać kolejne zalety tego miejsca. Nie wszystko oczywiście działa idealne. Przydałoby się może jeszcze jedno większe skupisko Toi-Toiów, bo w szczytowych porach kolejki były nieuniknione. Pięciominutowe przerwy między koncertami z racji bliskich odległości między scenami mają sens, ale nie pogardziłbym wydłużeniem tego czasu do dziesięciu minut, by móc choćby na spokojnie uzupełnić płyny. Ale to tak naprawdę drobnostki, które nie rzutują prawie w ogóle na ostateczną ocenę festiwalowych doznań. Pozostawmy teraz już atmosferę oraz organizację na boku i przejdźmy do aspektu najważniejszego - koncerty! 


Dzień 1 



Główną Scenę Miasta Muzyki otwierali chłopcy z Sonbird, ale postanowiłem tym razem dać drugą szansę bydgoskiemu duetowi Good Night Chicken w namiocie Sceny Trójki. Hm, brzmi to trochę tak jakby za pierwszym razem Artur (gitara) i Tomek (perkusja) mnie zawiedli. Nic bardziej mylnego! Widziałem ich w tym roku jako support Fertile Hump w Toruniu i zostałem zachwycony, mimo, iż grali w warunkach iście garażowych. W dużej mierze pasowały do ich brudnej, ostrej, bezpośredniej gry, ale jednak byłem bardzo ciekaw jak wypadną na prawdziwej, festiwalowej scenie. I ponownie chłopcy zebrali u mnie pozytywne oceny. Poradzili sobie znakomicie! Zagrali intensywnie, szybko, surowo, bez oszczędzania instrumentów - tego oczekiwałem. Dawka dobrej energii. I o ile Sonbird grają przyjemny, gładki indie-rock dla mas (nie jest to zarzut!), o tyle Good Night Chicken zapewne ze swoją garażową werwą pozostaną zespołem gitarowego undergroundu - nie pomijajcie jednak tej nazwy w przyszłości.

Good Night Chicken, OFF Festival 2018


Po młodzieży Scenę Trójki przejęli weterani polskiego indie-rocka - Muchy! Poznańska formacja ku uciesze fanów w tym roku ogrywa kultowy album "Xerroromans" i po ośmiu latach powróciła na OFF Festival. Podejrzewam, że dla większości publiczności to była bardzo emocjonalna, sentymentalna podróż w przeszłość. Może to dziwne, ale gdzieś fenomen Much przeszedł swego czasu obok mnie. Dla mnie ten Offowy koncert stał się takim prawdziwym pierwszym zderzeniem  z ich muzą. I mogę powiedzieć, że to był dla mnie bardzo rzetelny koncert wykonany z pełnym zaangażowaniem i świetnym wsparciem publiczności, która nie stroniła od głośnego wyśpiewywania chwytliwych wersów kolejnych utworów. Osobiście bawiłem się na tyle dobrze, by zostać zobowiązanym do sięgnięcia po ich dyskografię.

Muchy, OFF Festival 2018


Ale pierwszy totalny zachwyt na OFF Festival przyszedł z koncertem Hańby! To jest absolutnie niezwykły projekt na naszej scenie muzycznej. Podwórkowa kapela, która swoimi tekstami przenosi nas w przedwojenny czas. Nie ma tu jednak miejsca dla historycznej nudy (wybaczcie trochę ten ogólny banał, bo jednak jako szkolny miłośnik historii - nie uważam przeszłości za usypiające historyjki) - jest folkowo-punkowy ogień! Pod sceną rozpętało się niemałe pogo (gość na wózku w tym kotle wymiatał), na scenie szalał lider grupy, który zresztą w pewnym momencie także skoczył w tłum, skakał z rozgrzaną publiką oraz zaliczył crowdsurfing. Woow! Energia nie z tej ziemi! A może powinienem powiedzieć - nie z tych czasów! A jeszcze do tego pięknie wpletli w całość utwór "Raz Dwa Raz Dwa" Manaamu (utwory Kory były też puszczane ze scen w czasie przerw - piękny hołd). Hańba!

Hańba, OFF Festival 2018


Kolejną sentymentalną podróż zapewnił nam Kult, który offowej publiczności zaprezentował, nomen omen, kultowy, ponadczasowy (teksty brzmią bardzo aktualnie) album "Spokojnie". Kazik Staszewski i jego koledzy nie zawiedli. Kult to instytucja muzyczna, która jest klasą samą dla siebie. Wszystko się ze sobą zgadzało. A mimo to, osobiście brakowało mi tego "czegoś", co pozwoliłoby zapamiętać ten koncert na lata.

Kult, OFF Festival 2018


Ten pierwiastek niezwykłości przywiozły natomiast ze sobą The Como Mamas - trzy starsze panie z delty Missisipi. Ester Mae Smith, Angela Taylor i Della Daniels przyjechały do nas z pozytywnym, religijnym przesłaniem zawartym w muzyce gospel, który na szczęście nie przysłonił walorów muzycznych. Bo przecież gospel połączony z wpływami soulu i bluesa stanowi idealny pretekst do zabawy! I widać było, że panie doskonale zdają sobie z tego sprawę. A publiczność zachwycona fantastycznymi wokalami i płynącą ze sceny szczerą energią łykała ten koncert gibając się na wszystkie strony. Oj, tak. Było tanecznie! Moja czteroosobowa muzyczna ekipa też padła łupem tych niesamowitych gospelowych wibracji. Można nieco ponarzekać na kompozycyjną prostotę, ale generalnie ten koncert dał ogrom radości!

The Como Mamas, OFF Festival 2018


Muzyka The Brian Jonestown Massacre płynąca z głównej sceny okazała się dla nas idealna do odpoczynku w strefie chilloutu. Zebranie sił było trafnym wyborem, bowiem w następnej kolejności na Scenie Leśnej The Mystery Lights zagrali jeden z najbardziej żywiołowych i najlepszych koncertów tej edycji! A już na pewno to był występ przy którym najbardziej odleciałem w zabawie pod sceną! Rzuciłem się w wir porywającego, oldschoolowego rock'n'rolla z dużą dawką domieszki bluesa, folku i psychodelii. Nowojorska grupa brzmi tak staroświecko jak się tylko da, ale ile jest w tym energii i pasji! A to rodziło pod sceną sporych rozmiarów, szalone pogo wśród publiczności. Tak swoją drogą - publiczność na OFF-ie nie stroni od ostrej zabawy! Znamiona tego szaleństwa noszę do dziś. A kolega Patryk z naszej ekipy zaliczył nawet swój pierwszy upadek w pogo! Oj, działo się! Widzę w tej grupie pewne skojarzenia z The Black Keys oraz Cage The Elephant, ale sięgają po środki raczej z ery The Kinks. Fani gitar zdecydowanie powinni zaznajomić się z ich twórczością. Kapitalny koncert! I chłopakom nawet nie przeszkadzał fakt, że zostali "zmuszeni" przez nasze linie lotnicze do grania na pożyczonych gitarach.

The Mystery Lights, OFF Festival 2018


Z czysto dziennikarskiej ciekawości udałem się na występ headlinerki pierwszego - M.I.A. Artystki, której przedstawiać nie trzeba. Jej ogłoszenie była dla mnie zaskakujące, a także w mojej opinii ryzykowne, bo M.I.A. ma na swoim koncie dużo słabych występów. I taki właśnie przytrafił się jej na OFF Festival. Problemy techniczne z odsłuchami od samego początku sprawiły, że ten koncert wyglądał na chaotyczny. Muzyka jaką prezentuje  M.I.A. to również nie do końca moje klimaty, więc musiałaby dokonać czegoś niebywałego, by przyciągnąć mnie pod scenę. A w przypadku tego występu powinienem chyba napisać, że o cud to powinni postarać się raczej techniczni. Żałuję, że dałem tej artystce szansę, tym bardziej, że na Scenie Trójki świetny koncert dali chłopcy z Irlandii - Fontaines D.C. Trafiliśmy tam gdzieś bodaj w połowie występu (oczywiście M.I.A. kilka minut się spóźniła) i od razu wpadliśmy w macki gęstych, mocnych, wyspiarskich, łobuzerskich gitar! Wokal taki od niechcenia, ale nie brakowało instrumentalnej energii! Panowie na gitarach dali czadu, a w pamięci tkwi moment, gdy obaj równocześnie skoczyli na boczne kolumny przed sceną. Jest w tej formacji duży potencjał (może czasami przydałoby się jeszcze więcej kompozytorskiej nonszalancji) i jeśli tylko dobrze pokierują swoją karierą to będziemy mogli niedługo opowiadać, że OFF stał się jedną z ich pierwszych trampolin do sukcesu.



Ostatni fragment tego pierwszego dnia należał do elektronicznych brzmień. Na Scenie Leśnej niebanalną elektroniką czarował Jon Hopkins. Klimatyczny koncert, z którego na pewno zapamiętam świetne wizualizacje w tle. Wyrafinowana, eklektyczna elektronika niestety nie do końca jednak była w stanie pobudzić moje zmęczone ciało (prawie siedmiogodzinna podróż pociągiem dawała o sobie znać). Ruszyliśmy więc sprawdzić, czy na Scenie Eksperymentalnej Egyptian Lover wykrzesa z nas ostatnie tlące się siły! I dokonał tej sztuki! Sił do końca nie starczyło, ale trochę popląsaliśmy do tych nieco staromodnych (a przez to nieco śmiesznych) electro dźwięków.

Jin, Hopkins, OFF Festival 2018

Egyptian Lover, OFF Festival 2018


Dzień 2


Sobota rozpoczęła się dla mnie od zobaczenia utalentowanej Martyny Kubicz, znanej szerzej jako MIN t. Zdolna z tej dziewczyny artystka i ten występ udowodnił, że nie bez przyczyny jest obwoływana nadzieją współczesnej polskiej sceny muzycznej. Nie była może to najlepsza pora i miejsce na jej występ, ale śmiałe poczynania dziewczyny śledziło spore grono osób pod sceną. I ten krystaliczny wokal! Przyszłość przed nią.

MIN t., OFF Festival 2018


Prawdziwą pobudkę tego dnia zaserwował mi jednak King Ayisoba! A właściwie to członek jego zespołu - Ayuune Sule, który jako jedyny dotarł do Katowic. Reszta zespołu na czele z Kingiem nie doleciała do Polski z powodu wizowych problemów. Sule sam na scenie z kologo w ręku (dwustrunowa lutnia) zapewnił jednak tyle energii co niejeden zespół. Scena Eksperymentalna wibrowała korzennymi dźwiękami z Afryki. Otrzymaliśmy mnóstwo pozytywnej, radosnej energii. Namiot wypełnił się plemiennymi tańcami i wspólnym wystukiwanym rytmem w drewnianym podłożu.

Ayuune Sule, OFF Festival 2018


Po tak porywającym występie Ayuune Sule, koncert Rolling Blackouts Coastal Fever na głównej scenie wybrzmiał bardzo powtarzalnie i tylko poprawnie. Oczekiwania miałem o wiele większe. W Australijczykach część krytyków upatruje nadziei dla indie-rocka, ale to są chyba jeszcze za duże słowa. Zagrali koncert bardzo przyjemny, lekki, idealny na porę popołudniową, ale w poczynaniach tej piątki z Antypodów zabrakło mi większej gitarowej finezji. Urozmaiceniem tego występu były akrobatyczne pokazy samolotów z Muchowca, które chyba nawet nieco skradły całe to, mimo moich narzekań, sympatyczne, gitarowe show.

Rolling Blackouts Coastal Fever, OFF Festival 2018


Tuż przed wyjazdem do Katowic narodził się we w mnie wewnętrzny dylemat. Turbonegro czy Moses Sumney. Z pomocą przyszedł deszcz, który wygonił nas pod szczelnie wypełniony namiot Trójki. Całe szczęście, bo Moses okazał się jednym z najjaśniejszych bohaterów tegorocznej edycji. Delikatny, falsetowy wokal Mosesa dotykał najczulszych emocji, wprowadzając każdego z osobna w jego bardzo intymny świat. Solowe, folkowe dźwięki stąpające na granicy ambitnego, artystycznego popu zachwyciły publiczność. Sumney jest na dobrej drodze, by kiedyś stać się alternatywą dla Björk. Te ambicje zresztą potwierdził wykonując jej cover utworu "Come to Me". Najlepiej chyba jednak wypadła na żywo kompozycja z jego nowej EP-ki "Black in Deep Red, 2014" - "Rank & File". Znakomite wykonanie z wykorzystaniem mruczącej publiczności. Wspaniały, nietuzinkowy artysta!

Moses Sumney, OFF Festival 2018


Duże nadzieje wiązałem z koncertem formacji ...And You Will Know Us by the Trail of Dead, która zaprezentowała album "Soruce Tags & Codes", który to swego czasu uzyskał od redakcji Pitchfork pełną dziesiątkę. Za ten występ redaktorzy tego szanowanego portalu raczej wystawiliby zespołowi skrajnie odmienną ocenę. Bardzo słaby koncert, który w całości został położony przez fałszujący wokal lidera. Było trochę lepiej w momentach kiedy to perkusista stawał za mikrofonem, ale wciąż daleko od ideału. Instrumentalnie brzmiało to naprawdę nieźle, chociaż członkowie zespołu nie uniknęli i na tym polu pewnych wpadek. Nieudany występ, który rozczarował. Nie wiem jakim cudem wytrzymałem do końca.



Dalej na szczęście było już tylko lepiej. Tegoroczny OFF obfitował w ekspresyjne koncerty, ale chyba nikt nie mógł się równać z poziomem szaleństwa koncertu Bo Ningen (może następnego dnia Big Freedia, ale o tym za chwilę). Założony w Londynie kwartet o japońskich korzeniach zastąpił w ostatniej chwili Johna Mausa. Po zapoznaniu się z ich muzą od razu stali się moim "must have seen". A było co podziwiać. Ba, trudno w słowach oddać poziom tego scenicznego wariactwa. Totalny odlot w psychodeliczne, noisowe, wirtuozerskie, gitarowe granie. Wyobraźcie sobie filmową scenę walki samurajów, którzy zamiast na miecze pojedynkują się na gitarowe riffy. Taniec gitar i długich, czarnych, pięknych włosów. Ekspresja, która powalała jak tajfun! I ten ostatni numer, który rozciągnął się do kilkunastominutowej improwizacji, po której kolokwialnie nie było już czego zbierać. Rewelacja! Z ciekawostek: do końca nasza ekipa miała dylemat jakiej płci jest filigranowy lider grupy. Ostatnie minuty rozwiały, wątpliwości, gdy w przypływie euforii została przez niego (tak!) zrzucona koszulka.

Bo Ningen, OFF Festival 2018


Końcówka dnia należała jednak do zgoła odmiennych klimatów i padła łupem wspaniałych artystek z dwóch odmiennych planet. Aurora na Scenie Leśnej wcieliła się w astralną wróżkę z Norwegii i wciągała w swój magiczny świat. Przywiozła ze sobą skromniejsze show niż to, które widziałem na Colours Of Ostrava. Zabrakło przede wszystkim tancerzy, ale gdyby nawet Aurora wystąpiła sama, bez zespołu, to jestem pewien, że swoim krystalicznym głosem i sceniczną ekspresją spowodowałby równie podobny, wszechobecny zachwyt. Urocza i niezwykle utalentowana z niej dziewczyna. Skandynawskie skrzyżowanie z Florence Welch i Björk. Czułem się przeniesiony przez nią do bajkowego lasu, otoczony watahą przyjaznych wilków, których sierść między palcami powodowała ukojenie, a rozgwieżdżone niebo nade mną było pretekstem do rozmarzań. W połowie koncertu zostałem jednak mocno wyrwany z tego królestwa Aurory. Obok mnie upadła na ziemię nieprzytomna dziewczyna. Sytuacja wyglądała na poważną i już do końca koncertu w myślach martwiłem się o los tej dziewczyny. Bawiłem się dalej i przekraczałem kilkukrotnie barierę między rzeczywistością, a fantazją, ale wstrząs tym wydarzeniem tkwił we mnie jednak zbyt mocno.

Aurora, OFF Festival 2018


Z zupełnie jakby innego świata przybyła do Katowic Charlotte Gainsbourg. Świata bardziej przyziemnego, minimalistycznego, pełnego wdzięku i wyrafinowanej wrażliwości. Charlotte ubrana w zwykłą białą koszulkę i jeansy jawiła się jako wycofana introwertyczka, ale jej każdy ruch, każde spojrzenie, każdy uśmiech, każdy wyśpiewany wers był pełen sugestywności - tu ujawniał się jej wielki talent aktorski. Muzycznie też było znakomicie. Electro-popowe kawałki (wykonywane raz po francusku, raz po angielsku) mieszały się z kompozycjami o charakterze bardziej melancholijnym. Były momenty kiedy wpadałem w lekki taniec oraz fragmenty kiedy przymykałem oczy i oddawałem się w stan pewnego uduchowienia. Żałuję, że nie znalazłem się bliżej sceny, ale z daleka w pełnej okazałości mogłem obserwować fantastyczną scenografię koncertu. Podświetlane ramki, zbudowane jakby z wielkich jarzeniówek, wraz z podwieszonymi lustrami tworzyły kapitalne, świetlne show, godne występu headlinera. Koncert pełen scenicznej dojrzałości, charyzmy, naturalności. Zagrany z ogromnym kunsztem. Miałem w sobie uczucie uczestnictwa w wyjątkowym wydarzeniu. Charlotte bowiem rzadko rusza w trasy koncertowe, więc jej wizyta w Katowicach była dużym wydarzeniem. Według mnie najlepszy headlinerski występ tej edycji. Szkoda tylko, że publiczność nie wywoływała Charlotte na bis. Wydawało się, że artystka tylko na to czeka...

Charlotte Gainsburg, OFF Festival 2018


Dzień 3


Pobudka w namiocie, zerkam w ekran smartfona i pierwsze informacja, która mi się wyświetla: dziewczyny z tęskno nie wystąpią na OFF-ie z powodu nieszczęśliwego wypadku Hani Raniszewskiej. Szkoda, ale z drugiej strony rozwiązał się mój dylemat czy zacząć ten dzień od nich czy od Daniela Spaleniaka. A miałem obawy, czy koncert Daniela w pełnym słońcu, na dużej scenie ma rację bytu. Czasami chyba jestem człowiekiem małej wiary. Daniel Spaleniak poradził sobie znakomicie! Jego świetne songwriterskie kompozycje nacechowane warstwą mroku zadziwiająco dobrze brzmiały o tak wczesnej porze. Jasne, większość osób spędziła ten czas delektując się tą muzą w pozycji siedzącej, ale to na pewno nie wynikało z braku zainteresowania muzyką Daniela. Ta ma wyjątkowe właściwości plastyczne i wdzierając się do umysłu słuchacza, od razu tworzy obrazy rodem z amerykańskich seriali o gęstych, niepokojących klimatach (co zresztą zgadza się z rzeczywistością, bowiem muzykę Daniela usłyszcie w zagranicznych produkcjach). Na ostatniej płycie Daniela - "Life Is Somewhere Else" - gościnnie w dwóch utworach pojawia się Kacha Kowalczyk z Coals. I nie zabrakło jej również na Scenie Miasta Muzyki! Bardzo mnie to ucieszyło i usatysfakcjonowało, bowiem "Lonely Nights" oraz "Stranger" to dla mnie wspaniałe kompozycje! Miło było je usłyszeć na żywo! Piękny koncert.

Daniel Spaleniak, OFF Festival 2018


Ambientowa muzyka ARRM posłużyła nam za idealne tło pod senny odpoczynek w cieniu drzew. Następnie udaliśmy się pod Namiot Trójki, gdzie już za chwilę miał pojawić się wyczekiwany Marlon Williams. Chwila przedłużyła się w kilkunastominutowe spóźnienie spowodowane utrudnieniami w ruchu przez etap Tour de Pologne. Marlon w biegu wpadł na scenę, złapał za gitarę akustyczną i rozpoczął koncert od wykonania dwóch solowych kompozycji. W tym czasie jego koledzy z pomocą technicznych rozkładali pozostały sprzęt na scenie. Trochę chaosu, ale wszyscy poradzili sobie z tym zadaniem perfekcyjnie i technicznie było bez zarzutów. A Marlon od samego początku uwiódł nas swoim głębokim, ciepłym wokalem. Takim staromodnym, nieco przypominającym barwę Elvisa Presleya, ale retro zawsze jest w modzie i ten koncert to potwierdził. Marlon to zresztą bardzo sympatyczny facet, który szybko złapał świetny kontakt z publicznością. Dużo w nim autentycznej szczerości i pozytywnej radości wynikającej z wykonywania kolejnych pięknych folkowych, songwriterskich kompozycji. Nie sposób się w jego muzyce nie zakochać. Szkoda tylko, że przez spóźnienie cały set został skrócony. Wydawało się, że Marlon z każdym kolejnym kawałkiem rozkręcał się coraz bardziej (wyskoczył nawet do publiczności), a tu już trzeba było kończyć. Muszę przyznać, że nieco lepiej będę wspominał jego koncert z Colours Of Ostrava gdzie zagrał pełny set już w klimatycznych, nocnych warunkach. Tam trochę bardziej odleciałem, ale jestem pewien, że i ten koncert w Katowicach osobom, które pierwszy raz zetknęły się Marlonem, musiał sprawić dużo radości.

Marlon Williams, OFF Festival 2018


Polskie zespoły na OFF Festival często muszą przecierpieć kompletnie nietrafione godziny występów. Tak na pewno było z duetem Bass Astral x Igo. Igor Walaszek oraz Kuba Tracz dali z siebie wszystko i na scenie bawili się znakomicie. Jak zawsze wzrok przykuwały taneczne popisy Kuby przy konsolecie. Igor zachwycał formą wokalną. Nie mogę powiedzieć, że nie udało im się rozruszać publiki pod sceną. Sam potańczyłem, poskakałem, ale jednak miałem wrażenie, że ten koncert wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby słońce schowało się już za horyzontem.

Bass Astral x Igo, OFF Festival 2018


Po elektronicznych doznaniach przyszedł czas na zabawę w indie-rockowym stylu. Scenę Trójki przejęła bardzo wyczekiwana przeze mnie formacja Clap Your Hands Say Yeah. Początek koncertu był bardzo rozczarowujący i po prostu słaby. Nie dziwię się osobom, w tym moim towarzyszom, które zrezygnowały z tego występu po pierwszych fragmentach. Ja jednak stojąc pod sceną, widziałem w członkach tego zespołu pasję i chęć zagrania żywiołowego koncertu. Czułem, że to tylko kwestia czasu, by wskoczyli na właściwie tory. I tak się stało! Z każdym kolejnym numerem pod sceną coraz więcej osób łapało indie-rockowe wibracje, nie zabrakło stworzenia pogo pod sceną i crowdsurfingu. A to z kolei napędzało zespół. Szeroki uśmiech na twarzy dziewczyny, która opiekowała się klawiszami i gitarą całkowicie mnie uwiódł! Fajnie, że nie skupili się wyłącznie na odgrywaniu całej płyty "Some Loud Thunder". Sięganie po przeboje z innych płyt było strzałem w dziesiątkę ("The Skin Of My Yellow Country Teeth"!). Wychodziłem z tego koncertu baaardzo zadowolony! Nie był to najlepszy koncert tegorocznego OFFa, ale po powrocie do domu to właśnie do dyskografii  Clap Your Hands Say Yeah sięgam najczęściej.

Clap Your Hands Say Yeah, OFF Festival 2018


Na zegarku wybija 20:45. A to oznaczało na OFFie początek starcia dwóch muzycznych indywidualności. Na Scenie Eksperymentalnej pod kuratelą Ariela Pinka pojawił się Harry Merry, a Scenę Leśną zawładnęła Big Freedia. Uległem namowom (a właściwie to cała nasza ekipa) Podróżującego Patryka i swoje kroki po Clap Your Hands Say Yeah skierowałem w stronę Sceny Eksperymentalnej. Po drodze zostałem jednak zwabiony przez akustyczne dźwięki dochodzące z małej sceny Dr Martens. Solowy koncert rozpoczynał tam Henry No Hurry, czyli Wawrzyniec Jan Dąbrowski. Artysta, którego bardzo cenię, szczególnie za muzyczny projekt Henry David's Gun. Uwielbiam jego wyrazisty wokal, który idealnie komponuje się z gitarowym, indie-folkowym brzmieniem. Ma w sobie ten facet ukryty magnetyzm. Niestety, basy dobiegające ze Sceny Leśnej sprawiały problem w odbiorze tego występu. W czasie gdy starałem się wyłapać z tego hałasu piękne melodie snute przez Wawrzyńca, dostałem od pozostałych członków ekipy sms-y z jednoznaczną treścią, że Harry Merry gra "słabo". Trudno, zostawiliśmy Patryka sam na sam z Harrym. Wyprzedzając już nieco historię - późnym wieczorem trwała żartobliwie zażarta dyskusja o to, kto lepiej się wybawił. Harry'ego nie widziałem, więc nie mogę być w tej ocenie obiektywny, ale śmiało zaliczam się do teamu Big Freedii! Nowoorleańska drag queen (za pseudonimem i damskim wcieleniem kryje się Freddie Ross), królowa bounce'u, mistrzyni twerkowania dała porywające muzyczno-taneczne show jakiego chyba OFF jeszcze nie widział! Trudno ten występ rozpatrywać w kategorii koncert. To była czysta impreza, która wywołała prawdziwą furorę! Didżej za konsoletą serwował takie bangery (Drake, Beyonce, Adele...), których w życiu bym się nie spodziewał na OFFie. A Freedia wspomagana przez tancerzy pobudzała i rozkręcała publiczność. Zaskakiwała swoją bezpośredniością i charyzmą wobec której nikt nie mógł pozostać obojętny. Odrzućcie wszelkie swoje ograniczenia i bujajcie tyłkami - zdawała się wykrzykiwać. Ta zbiorowa lekcja twerkowania przyniosła dużo radości i śmiechu. Część osób spod sceny dostała nawet szansę prezentować swoje umiejętności twerkowania na scenie! Wszystko oczywiście pod czujnym okiem i instruktażem Freedii. Oj, co my tam przeżyliśmy na tym koncercie! Tego nie da się chyba wyjaśnić w prostych słowach. A moment kiedy z głośników popłynęło "I Will Always Love You" Whitney Houston... Magia! Ten chóralnie odśpiewany refren śnił mi się po nocach i siostra świadkiem, że podśpiewywałem sobie ten fragment w domu! Królowa!

Henry No Hurry, OFF Festival 2018

Big Freedia, OFF Festival 2018


W zupełnie inny klimat wprowadziła mnie Zola Jesus. Swoim gotyckim popem Zola stworzyła niezwykle mroczną i sugestywną atmosferę. Macki tej mrocznej aury otoczyły mnie na tle mocno, iż przez blisko godzinę towarzyszyło mi silne uczucie braku oddechu. Jakbym wpadł w czarną otchłań bez dna. Nie oznacza to, że ten występ był pozbawiony energii. Ba, pierwsze utwory totalnie zaskoczyły mnie swoją żywiołowością, a ekspresyjne ruchy Zoli ubranej w zwiewną, czerwoną suknię porwały mnie nawet do wyskoków. Z każdą kolejną minutą atmosfera jednak gęstniała (trochę mi tej początkowej energii później brakowało) i nie było powodów do zabawy. Stałem wpatrzony jak zaczarowany w Zolę. Jej niesamowity głos zniewalał. Było coś ekscytującego w tym mroku. Nie potrafię chyba tego idealnie wyjaśnić, ale Zola trafiła do mnie ze swoją muzyczną koncepcją.

Zola Jesus, OFF Festival 2018


I już na koniec, crème de la crème, Grizzly Bear! Magiczny koncert, z którym miałem ogromny kłopot. Ale zacznijmy od obiektywnej oceny. Perfekcja. To słowo chyba najdobitniej oddaje poziom tego występu. Nie było tam ani jednej fałszywie postawionej nuty. Ich znakomity kompozycyjny balans na granicy ambitności i chwytliwości potrafi oczarować wymagającego odbiorcę. Muzyczny artyzm w każdej minucie gry. Do tego prosta, ale klimatyczna scenografia i świetna gra świateł. Budowało to odpowiedni klimat. Setlista skupiona na trzech ostatnich płytach (dekada twórczości!) też nie mogła być powodem narzekań. Długo czekaliśmy na ich koncert w Polsce, ale było warto. Każdy fan musiał poczuć się po tym koncercie spełniony. A więc gdzie tu miejsce na jakikolwiek kłopot? Mój stan fizyczny wołał o pomstę do nieba. Miałem poczucie, że akurat w tym momencie skumulowało się we mnie zmęczenie z trzech festiwali przeżytych w ciągu miesiąca. Miałem chwile kiedy walczyłem ze sennością. Melancholijne utwory prezentowane przez niedźwiedzie zachwycały, ale rzadko pobudzały. Ożywiałem się przy rewelacyjnym "Two Weeks", "Ready, Able", "Three Rings", czy wykonanym na bisie "Sun In Your Eyes", ale odbiór tego koncertu miałem niebywale utrudniony. Dlatego nieco wyżej cenię z tegorocznych headlinerów koncert Charlotte Gainsburg.

Grizzly Bear, OFF Festival 2018


Finałowy set Jacquesa Greene'a (podobno bardzo zacny) z naszą ekipą już sobie odpuściliśmy, by już na spokojnie podelektować się ostatnim piwem, podsumować OFF i pogawędzić na inne muzyczne tematy. I to słuszne miejsce w tej relacji, by podziękować całej trójce (dwóm Patrykom i mej siostrze) za wspólne festiwalowe przygody! Muzyczna Piona dla Was! 



Tak wyglądała moja Podróż Muzyczna na OFF Festival! Pierwsza i mam nadzieję, że nie ostatnia! To miejsce, które tętni muzycznym życiem. Łamie wszelkie gatunkowe bariery, poszerza horyzonty, zaskakuje i daje ogrom satysfakcji! Odnalazłem kolejne muzyczne miejsce na Ziemi, do którego będę wracał z radością! Wielkie ukłony dla Artura i całej ekipy organizatorów za tworzenie tak wyjątkowego miejsca!  


A jako bonus: galeria dodatkowych zdjęć z tegorocznej edycji OFF Festival:


































I pamiętajcie...



Sylwester Zarębski
PM
17.08.2018


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.