PM relacjonują: Franz Ferdinand w Stodole!

/
0 Comments



PM relacjonują: Franz Ferdinand w Stodole!



Koncert Franz Ferdinand z Coke Live Music Festival 2013 utkwi mi pamięci bardzo dobrze do dnia dzisiejszego. To było święto fanów indie-rocka i szkockiej muzy (przed nimi wszak zagrało trio z Biffy Clyro). Występ ten wyzwolił zbiorowy odlot i taneczne szaleństwo. Nigdy nie zapomnę tego jak pod scenę jeden drugiego wspólnie nakręcał do nieustannego skakania. Mocne tempo narzucone od samego początku ("No You Girls"), świetnie przyjęte, jeszcze świeże, utwory z "Right Thoughts, Right Action", umieszczenie "This Fire" obok "Take Me Out" (killerska zagrywka!), znęcanie się nad perkusją przez wszystkich członków zespołu, finałowe "Ulysses" i te niezapomniane szczere uśmiechy na twarzach ludzi wokół mnie po zakończonym koncercie. Tak, koncert w Krakowie był wielki! Ale to przeszłość od której minęło pięć długich lat. Wiele się zmieniło w szeregach grupy od tamtej pory. Począwszy od wspólnego projektu ze Sparks, zaskakującego odejścia Nicka McCarthy'ego, po dłuższą przerwę na wynalezienie Franz Ferdinand na nowo. W tej ostatniej misji Alexa, Paula i Boba wpierała już dwójka nowo przyjętych muzyków: Dino (gitara) oraz Julian (keyboard, syntezatory, gitara). W takim składzie (z wyjątkiem Dino, który, jak słusznie podpowiadacie, dołączył do zespołu później) weszli do studia, by nagrać płytę, która otworzyła nową erę. Zapowiedzi "Always Ascending" towarzyszyło ogłoszenie koncertowej trasy, która na szczęście objęła również nasz kraj. Po 10 latach fani mogli cieszyć się z osobnego koncertu (ponownie) w warszawskiej Stodole! A wraz z nimi cieszyła się kilkuosobowa grupa wiernych fanów z naszej społeczności Podróżujących! 

Do Warszawy jechałem z nastawieniem, iż ten występ nie ma szans przebić wspomnień z Krakowa. Liczyłem najzwyczajniej na świetną zabawę w gronie Podróżujących oraz otrzymanie odpowiedzi na pytania: w jakiej formie jest zespół po przebudowie oraz jak sprawdzi się nowa płyta, która zbierała mieszanie uczucia i opinie wśród fanów. Ani jednak przez chwilę nie miałem w sobie myśli, że będę zawiedziony tym koncertem. Nie w przypadku zespołu, który w CV może wpisać kilkanaście koncertowych przebojów, które to sprawdzają się za każdym razem i w każdych warunkach. Skoczne, kultowe "Take Me Out", rozniecające niekontrolowany ogień wśród publiki, finałowe "This Fire", przebojowe "Do You Want To", chwytliwe "Ulysses", bujające "Walk Away" - tych utworów oczywiście nie zabrakło! Zaskoczeniem natomiast była nieobecność "No You Girls". Brak tego utworu akurat w przypadający Dzień Kobiet? Toż to skandal panowie! Dużo osób po koncercie zwracało na to uwagę (także bezpośrednio Alexowi). Takie uroki żonglowania utworami w setliście, które przytrafiły się na tej trasie. Jakie perełki ze starszych płyt usłyszeliśmy w Stodole? "Lucid Dreams", "The Dark Of The Matinée", "Darts Of Pleasure" oraz "Michael". Naprawdę ciekawy i mocny zestaw! Niepocieszeni mogą być za to fani poprzedniego albumu "Right Thoughts, Right Action". Z tego krążka usłyszeliśmy na bisie tylko zakręcone "Evil Eye". Szkoda, że wybór nie padł na "Love Illumination", które mocniej podkręciłoby tempo końcowego fragmentu ich występu. Pozostaje nam przejść już zasadniczo do odpowiedzi na postawione na początku tego akapitu pytania. Nowe utwory na żywo? Tak jak cała płyta - zebrały u mnie mieszane uczucia. "Always Ascending" jako otwarcie występu sprawdziło się bardzo dobrze. Równie pozytywnie oceniam rozbudowane "Feel the Love Go", chociaż bardzo brakowało tego saksofonu z wersji studyjnej. "Lois Lane", "Finally", "Glimpse of Love", "Lazy Boy" - bardzo poprawne wykonania, mniej lub bardziej pod nóżkę. Urocze "The Academy Award" mnie nie przekonało, ale z drugiej strony ta chwila na złapanie oddechu podczas tego utworu była zbawcza (a było strasznie gorąco!). "Huck and Jim" to dla mnie cudaczny utwór. I tak też go odczuwałem w wersji na żywo. Nie pasuje mi on do Franz Ferdinand. Chętnie wymieniłbym go na "Paper Cages", którego akurat u nas zabrakło. Forma zespołu? Bez zarzutu! Julian oraz Dino świetnie wpasowali się do drużyny Franz Ferdinand. Szczerze, to nie odczuwałem na scenie braku Nicka, chociaż nie da się ukryć, że był on kluczowym graczem. I ten Alex! Co on tam wyprawiał na tej scenie! Takiej kondycyjnej formy chyba niejeden fan wśród publiczności mu pozazdrościł. Te charakterystyczne wyskoki, tańce, uwodzicielski wzrok, czerpanie energii od publiki - klasa i głęboki ukłon ode mnie za taką żywiołowość po tylu latach! Bob za basem i Paul za perkusją zagrali na znakomitym poziomie. Widać było, że scena to ich naturalne środowisko, a nasza, jak zawsze rewelacyjna publiczność nakręcała ich do wskoczenia na najwyższy poziom! Męczy mnie jeszcze tylko ta setlista. Po kilku dniach jednak widać w niej pewne braki i słabsze rozwiązania. Konkluzja ta jednak wynika z chłodnej kalkulacji po koncercie. Natomiast przez dobre półtorej godziny zupełnie się tym nie przejmowałem. Oddałem się czystej i niczym nieskrępowanej dobrej zabawie. Zresztą jak cała zgromadzona publiczność, która tym razem nie zakłócała odbioru jarmarkiem uniesionych komórek. To rzadkość, ale jak było widać, wciąż można oddać się wyłącznie beztroskiej zabawie. Słowem podsumowania - markę Franz Ferdinand wciąż można wrzucić do opakowania oklejonego gwarancją dobrej zabawy. I nie mam zamiaru składać reklamacji. Gwoli jednak ścisłości - koncert w Krakowie oczywiście nadal górą!

Jeszcze słówko o supporcie. Szansę występu przed Franz Ferdinand dostał nasz rodzimy zespół Snowman z Michałem Kowalonkiem (obecnie także Myslovitz) na froncie. Bardzo przyjemna rozgrzewka, dobry kontakt z publicznością, utwory miłe dla ucha - wrażenie pozytywne.

To co wydarzyło się po koncercie, to już zupełnie inna historia. Nasza radosna grupa postanowiła sprawdzić, czy chłopaki z Franz Ferdinand wyjdą do fanów. Dołączyliśmy do kilkuosobowej grupki oczekujących na zapleczu Stodoły i... Udało się! Do dziś trudno mi w to uwierzyć, ale to naprawdę się wydarzyło! Każdy z członków (również ten niesamowity Alex) po kolei nas odwiedzał, rozdawał autografy, pozował do zdjęć. Wytworzyła się niesamowita, luźna atmosfera. Autentycznie czułem, iż byli ciekawi naszych opinii i cieszyli się z tego koncertu w Polsce (nikomu nie mieliśmy mówić o tym, że to był według nich najlepszy koncert na trasie, ale... Ups...). Wystarczy podać jeden przykład z tego spotkania. Nasza Podróżująca Edyta spytana przez Alexa o setlistę "wytknęła" brak uwielbianych przez nią utworów "Stand On the Horizon" oraz "The Universe Expanded". I wyobraźcie sobie, że ten pierwszy wybrzmiał następnego dnia w Pradze! To nie mógł być przypadek! Naprawdę warto było zostać chwilę dłużej po koncercie. To spotkanie na zawsze pozostanie w pamięci! I choćby dla tej chwili wyjazd do Warszawy okazał się strzałem w dziesiątkę!

Na sam koniec pozdrawiam wszystkich Podróżujących, z którymi miałem tę przyjemność przeżywać ten niezapomniany wieczór! Dzięki za wspólne wyczekiwanie na otwarcie bramek, zabawę pod sceną, wspólny after oraz fascynujące rozmowy o muzyce, które trwały do niemal samego świtu! Podróżowanie z Wami jest niezwykłą przyjemnością! Do zobaczenia na kolejnych Przystankach Muzycznych!

Podróżujmy Muzycznie Razem!





























I jeszcze grupowe zdjęcie Podróżujących oraz fanów Franz Ferdinand z Alexem (dzięki uprzejmości Michała Góreckiego)!





15.03.2018
PM
Sylwester Zarębski


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.