Bohaterka Roku 2020: Phoebe Bridgers!

/
0 Comments
 
 
Po premierze mojego autorskiego Muzycznego Podsumowania Roku 2020 wszystko stało się jasne: krążek "Punisher" Phoebe Bridgers obwołałem najlepszym albumem zeszłego roku! Kto jednak śledził mnie uważnie przez ostatnie miesiące, ten mógł już wcześniej zauważyć zachodzący we mnie proces zakochiwania się po uszy w tej utalentowanej artystce. Artystce, która nigdy nie doczekała się na moim blogu prezentacji z prawdziwego zdarzenia. Czas nadrobić tę wstydliwą zaległość, przybliżając jej muzyczną ścieżkę: od dzieciństwa do ery "Punishera"! 
 
Możecie tę historię odsłuchać w postaci podcastu, ale mimo wszystko zachęcam do przejrzenia tekstu, ponieważ okraszam tę opowieść odpowiednimi utworami i innymi perełkami wygrzebanymi z głębin YouTube'a. 
 
 
 


 

1994-2019

 
 
 
Rozpocznę tę opowieść jednak nietypowo i niechronologicznie. A mianowicie od momentu, w którym Phoebe wskoczyła do mojej muzycznej galaktyki. Tu muszę przywołać inną artystkę, która miała w tym duży udział – Julien Baker. W roku 2017 zachwycałem się jej wspaniałym, emocjonalnym krążkiem "Turn Out The Lights". Julien, obok Tash Sultany, była dla mnie największym objawieniem tamtego czasu. Kilka miesięcy później założyła ze swoimi przyjaciółkami żeńską indie-folk-rockową supergrupę Boygenius. Jej współtowarzyszkami okazały się Lucy Dacus i Phoebe Bridgers. Każda z nich miała na koncie swoje pierwsze, znakomite i wychwalane przez branżę wydawnictwa. Połączyła ich wspólna miłość do pisania wrażliwych, intymnych tekstów i ubierania je w gitarowe smęty. Nie zabrakło w tym też pewnych przypadków. Julien z Lucy wydawały dla tej samej wytwórni Matador Records, występowały na wspólnej trasie, a pewnego razu Julien obserwując występ Dacus, popłakała się ze wzruszenia w trakcie kompozycji "Map On A Wall". Zaiskrzyło. Z Phoebe Julien zaprzyjaźniła się podczas ich wspólnej trasy, która miała miejsce w pierwszej połowie 2016 roku. Dla obu artystek były to ówcześnie skromne początki ich muzycznych karier. Obie podzielały uwielbienie dla twórczości Dacus, która w tamtym czasie wydała swój debiut "No Burden". Później Bridgers przypadkowo wpadła na Lucy podczas muzycznego festiwalu w Filadelfii. Ścieżki tych dziewczyn często się ze sobą przecinały, a zawiązane przyjaźnie były pielęgnowane do tego stopnia, że w pewnym momencie dziewczyny zaczęły między sobą esemesować o pomyśle nagrania wspólnego utworu. Koncepcja ta w późniejszym czasie urosła do chęci stworzenia wspólnego projektu muzycznego na wzór folk-rockowej supergrupy Crosby, Stills & Nash. W czerwcu 2018 roku pojawiły się w słynnym studiu nagraniowym Sound City w Los Angeles, każda z przygotowaną przez siebie piosenką i wspólnymi szkicami trzech kolejnych utworów, by 26 października wydać olśniewającą EP-kę! Dziewczyny zachwyciły mnie kapitalnymi harmoniami wokalnymi, interesującymi historiami i świetnie skomponowanymi, indie-rockowymi melodiami. Dla mnie było to jedno z wydarzeń muzycznych tamtego roku. Podejrzewam, że dla wielbicieli rosnącego w siłę nurtu młodego pokolenia utalentowanych singer-songwriterek było to niemal jak spełnienie mokrego snu! Dla samych artystek: trampolina do wskoczenia na wyższy poziom. No i tu trzeba przyznać, że z tej trójki, to Bridgers najlepiej wykorzystała ten moment. Zróbmy sobie jednak przerwę, by powrócić do tej perełki, jaką była EP-ka "Boygenius". Na tym skromnym krążku każda z dziewczyn miała swoje pięć minut. W kontekście Phoebe Bridgers trzeba wyróżnić napisany przez nią piękny utwór "My & My Dog".  
 
I wanna be emaciated
I wanna hear one song without thinking of you
I wish I was on a spaceship
Just me and my dog and an impossible view

 
 
 
 
Oczywiście w tamtym okresie ciągle zapatrzony byłem w Julien, ale zaczynałem powolutku doceniać kunszt i talent jej przyjaciółek. Szczególnie siwowłosa Phoebe Bridgers miała w sobie "coś" przyciągającego. Nie chciałem zdradzać Julien, ale nieśmiało ukradkiem zaczynałem grzebać w twórczości Bridgers. Okazało się, że rok wcześniej, we wrześniu, nakładem niezależnej wytwórni Dead Oceans wydała swój pierwszy debiutancki krążek zatytułowany "Stranger in the Alps". Daleki jestem od stwierdzenia, że ta płyta dokonała rewolty w moim serduchu, ale po odsłuchu zapaliła mi się lampka ostrzegawcza w głowie: "oho, ta dziewczyna ma naprawdę ogromne pokłady talentu i pisze niezwykle emocjonalne, cudowne kawałki". To był naprawdę bardzo obiecujący debiut. Phoebe ładnie nakreśliła na nim charakter swojej twórczości w postaci utworów wypełnionych tragikomiczną esencją, złożonych z jej osobistych doświadczeń, przemyśleń, niepokojów, ozdobionych folkowo-rockowym instrumentalnym ciepłem oraz otulającym wokalem. O tym ostatnim fajnie wypowiedział się na łamach Los Angeles Times współproducent debiutu i zarazem przyjaciel Phoebe, Ethan Gruska (także muzyk, wnuk słynnego kompozytora Johna Williamsa): "Jej ton jest magiczny. Jakkolwiek brutalna może być piosenka, jej głos jest pełen empatii". Trafia idealnie w sedno! Phoebe potrafi kusić i uwodzić mrocznymi, smutnymi klimatami, jak mało kto. Zawsze podkreślam, że najbardziej poruszającym kawałkiem z tego krążka jest "Funeral". Piosenka zainspirowana śmiercią przyjaciela, który zmarł w wyniku przedawkowania narkotyków. Pierwsza zwrotka tego kawałka po prostu łamie serducho za każdym razem:
 
I'm singing at a funeral tomorrow
For a kid a year older than me
And I've been talking to his dad; it makes me so sad
When I think too much about it I can't breathe






O tym kawałku wypowiadał się m.in.: John Mayer, który na Twitterze napisał: "It' time to heard her. Listen to this. This is the arrival of a giant". Ale to oczywiście niejedyny mocny punkt, który znajdziemy na "Strangers in the Alps". Piękne, melancholijne otwarcie w postaci "Smoke Signals"; mrożąca w krew żyłach ballada "Killer", w której Phoebe przyznaje się, że niepokoi ją własna obsesja na punkcie seryjnego mordercy Jeffreya Dahmera; jej pierwszy poważnie skomponowany utwór (tekst powstał na podstawie źle zapamiętanego utworu Feist) – "Georgia"; cudna kompozycja "Scott Street"; cover Marka Kozeleka "You Missed My Heart"... O, przy nim na chwilę się zatrzymajmy, bo stoi za nim ciekawa anegdota, którą kiedyś pochwalił się Marshall Vore, perkusista zespołu Bridgers (a także jej były chłopak, do którego dawne uczucie było inspiracją dla "Smoke Signals" i częściowo dla "Scott Street". Notabene, te utwory zostały przez nich wspólnie napisane). W 2016 roku wraz z Phoebe poszli na koncert Sun Kill Moon w Los Angeles z nadzieją na usłyszenie wspomnianego  kawałka, ale sprawa nie układa się po ich myśli. Gdy wydawało się, że szansa jest już nikła, nagle Mark w trakcie bisów zapytał się wprost publiczność, jaki utwór pragną usłyszeć. Phoebe oczywiście głośno wykrzyczała swoją propozycję. Co więcej, Mark zaprosił ją na scenę i wykonali ten utwór wspólnie. W kolejnych latach Phoebe spotykała z Markiem, a nawet przeprowadziła z nim wywiad, który znajdziemy na stronie Sun Kill Moon z zarejestrowanym fragmentem ich spontanicznego występu

Przedstawiając jej debiutancki krążek, nie można przede wszystkim pominąć bardzo istotnego i kluczowego z wielu względów utworu "Motion Sickness"

I hate you for what you did
And I miss you like a little kid
 
To piosenka, którą Phoebe bała się ujawniać światu, ponieważ ukryła w niej bardzo intymną historię swojego życia. "Motion Sickness" to uniwersalna opowieść o zakochiwaniu się w osobie, która jest dla ciebie wredna i zarazem utwór, którym Phoebe uderza w Ryana Adamsa, z którym połączył ją krótki, burzliwy romans... Hmm, wrócimy do tego tematu, ale wydaje mi się, że to najwyższa pora, by cofnąć się kilkanaście lat wstecz i przedstawić historię Phoebe od samego początku. 
 




 
Phoebe Bridgers urodziła się 17 sierpnia 1994 roku w Pasadenie, hrabstwie Los Angeles. Dorastała z młodszym bratem Jacksonem w średnio zamożnej rodzinie. Ich ojciec zajmował się stolarką scenografii dla produkcji telewizyjnych i filmowych. Matka, Jaime Bridgers, łapała się różnych dorywczych prac. Osiem miesięcy po narodzinach córki dostała zatrudnienie jako opiekunka domu nocnego kompleksu sztuk pięknych na Uniwersytecie Kalifornijskim w Irvine. W kolejnych latach zdarzało się jej zabierać ze sobą Phoebe do pracy. Podczas sprzątania sali koncertowej, często pojawiał się pianista, który stroił fortepian. Jamie wspomina, że Phoebe uwielbiała te momenty, wpatrywała się w instrument, słuchała i była zahipnotyzowana. Muzyka zresztą wypełniała dom Bridgersów od zawsze. Phoebe wspomina w wywiadach dorastanie pośród kolekcji winyli składających się z między pozycji takich autorów jak: Joni Mitchell, Hank Williams, The Pretenders, Neil Young, Jackson Browne, Tom Waits i wielu innych. Swoje ulubione utwory uczyła się grać na pianinie, a później na gitarze. Jamie była pierwszą i największą fanką jej muzycznego talentu. Przez lata zachęcała córkę do przyjmowania każdych okazji do występów, nawet jeśli to miały to być tylko podwórkowe urodziny. Zabierała ją do Folk Music Center w Claremont, by mogła nauczyć się gry na banjo i ukulele od Ellen Chase-Verdries, matki Bena Harpera. Wysyłała ją na targowisko Pasadena Farmers Markets, by zarabiała na ulicznych występach. Tworzyła w jej iPodzie playlisty z piosenkami Beatlesów i w każdej możliwej chwili jeździły wspólnie na koncerty. Jej relacje z mamą były bardzo bliskie. Natomiast ojciec, jak wspomina Phoebe w rozmowie z The New Yorker, był wrażliwy na punkcie pieniędzy i nie lubił, gdy brała lekcje gry na gitarze. Ale jednocześnie to właśnie on słuchał Toma Waitsa i Jacksona Browne'a. Z perspektywy ulicy Bridgersi wydawali się być dobrze funkcjonującą rodziną, ale wewnątrz między rodzicami Phoebe pojawiały się tarcia. Ojciec zmagał się z nałogami oraz znęcał się nad swoją żoną. Rozwiedli się, gdy Phoebe skończyła 20 lat, co wywołało u niej spory gniew. Jej skomplikowane relacje z tatą są przedmiotem treści pozornie przebojowego utworu "Kyoto", który jest jedną z najpiękniejszych perełek jej drugiego albumu "Punisher". Ale nie wybiegajmy jeszcze tak daleko w przyszłość.
 
W wieku 13 lat Phoebe Bridgers intensywnie przygotowywała się do przesłuchań organizowanych przez liceum Los Angeles County High School for the Arts (ciekawostka: uczyły się tam siostry Haim). Stworzyła trzyczęściową wersję utworu Stephena Fostera "Hard Times Come Again No More". W poszczególnych fragmentach zamierzała zaprezentować gospel, americanę i folk. Z sali przesłuchań Phoebe wychodziła ze szklistymi oczami – jurorzy zatrzymali ją po pierwszym wersecie. A to oznaczało, że albo ją mogli pokochać, albo od razu odrzucić. Pokochali. 

Phoebe nie była wzorową uczennicą, ale codzienne lekcje śpiewu na wokalistyce jazzowej były dla niej cennym doświadczeniem. W tym licealnym okresie przeszła przez fazę bycia emo oraz odkryła swoją biseksualność. Rodzice zabraniali jej spotykania się z chłopakami, więc zaczęła romansować z dziewczynami o podobnej orientacji, które zaczęły zwracać na nią szczególną uwagę po tym, jak przy udziale koleżanki Phoebe pozbyła się połowy włosów w szkolnej toalecie (ostatecznie Phoebe sama dokończyła dzieła i zgoliła się na łyso) oraz zaczęła nosić spodnie zamiast sukienek. Jak sama podkreśla: wyglądała bardzo gejowsko. Jej mama początkowo nie potrafiła tego zaakceptować i w ich relacjach pojawiło się rozdarcie, ale z czasem pogodziły się w tym temacie ze sobą. 

W okresie licealnym (od 2012 roku) zaczęła grać na basie w żeńskiej, punkowej grupie Sloppy Jane. Phoebe po latach twierdzi, że grała tam okropnie. Sam zespół przyciągał publiczność szalonymi występami. Liderka grupy i wciąż dobra przyjaciółka Phoebe, Haley Dahl, potrafiła rozbierać się do naga, malowała usta farbą, która w trakcie występu spływała po jej całym ciele, rzucała się w tłum. Ich występy charakteryzowały się performatywnymi sytuacjami. Przykładowo dziewczyny na koniec niektórych występów zapętlały fragmenty Teletubisiów na małym ekranie telewizora, po czym siadały na scenie niczym instruktorki jogi i czekały na reakcję publiczności. Ich muzyka była agresywna, surowa, jazgotliwa. Phoebe wyróżniała się na tle koleżanek swoim bardziej stoickim podejściem oraz czarnymi strojami. 
 
 
 
 
 
 
Na jednym z koncertów Sloppy Jane w roku 2014 pojawił się przyjaciel rodziny Bridgersów, pracownik firmy castingowej. Gorączkowo szukał obsady do reklam tworzonych dla Apple. Zespół punkowy złożony wyłącznie z dziewcząt wydawał mu się idealnym pomysłem. Haley wahała się i koniec końców nie zgodziła się na udział w tym marketingowym projekcie. Phoebe z resztą dziewczyn postanowiła jednak wykorzystać tę szansę. W reklamie promującej telefon Iphone'a zagrały cover "Gigantic" Pixies, a Bridgers przejęła tymczasowo rolę liderki. 
 
 
 
 
Phoebe potem pojawiała się jeszcze w kilku pomniejszych reklamach marek takich jak Taco Bell, HomeGoods, Intiut czy Quick Books. Powód czysto prozaiczny. Pieniądze. Za kilkusekundowe występy Phoebe zarabiała wystarczająco dużo, by spokojnie opłacać czynsze i wszystkie późniejsze koszta związane z produkcją swojego albumu... Tak, pomimo przygody w Sloppy Jane (swoją drogą, po przeprowadzce do Nowego Jorku, Haley Dahl dalej kieruje tym projektem, który urósł do 11-osobowej formacji), jej serducho nieustannie najmocniej biło w kierunku twórczości singer-songwriterskiej. W tamtym okresie narodziła się jej obsesja na punkcie Elliota Smitha – jednego z najwybitniejszych amerykańskich songwriterów, który związany był z Los Angeles. Obecnie sama mieszka w dzielnicy Silverlake, kilkaset metrów od miejsca, w którym żył Elliot i jak przyznaje: "Kiedy przeprowadziłam się do East Hollywood, nie mogłam uwierzyć, że wszystko, o czym śpiewał, widzę na własne oczy: kolorowe dachówki, kościół scjentologów, apteki czynne całą dobę". Hołd dla tej postaci złożyła na drugim albumie w tytułowej piosence "Punisher". Samo słowo "punisher" to żartobliwy pejoratyw używany przez muzyków do określania nadgorliwych fanów. "Napisałam piosenkę o tym, że gdyby Elliott Smith żył, prawdopodobnie nie byłabym dla niego najfajniejszą osobą do rozmowy. Jestem super fanem i wiem zbyt wiele o jego muzyce. Więc napisałem to tak, jakbym była punisherem" – wyjaśnia w rozmowie z The New Yorker

W opowieściach o Phoebe Bridgers zazwyczaj pomijana jest jej pierwsza niefizyczna publikacja, umieszczona 31 marca 2014 roku na Bandcampie EP-ka "Killer"! Na ten obecnie archiwalny materiał złożyło się pięć utworów nagranych w domowym studiu niejakiego Andersa Wellsa. Piosenkom "Chelsea", "Georgia", "Killer", "Turned Around" i "Whatever" blisko do mocno zespołowej, gitarowej, indie-rockowej estetyki, ale słychać tu również pociągnięcia w stronę skromnego folku ("Killer"). To prawdziwa perełka jeśli chodzi o jej muzyczne dokonania! Na szczęście ktoś postanowił się nią podzielić na kanale YouTube!



 
W 2015 roku Phoebe Bridgers zrezygnowała z możliwości studiowania na bostońskim Berklee College of Music, została w Los Angeles i postanowiła dalej chwytać się każdej możliwej okazji do prezentacji swojej solowej twórczości. Wspomina częste występy w muzycznym barze Room 5 z najmniejszą salą koncertową w całym LA i gorączkowe błagania swoich przyjaciół o przychodzenie na jej koncerty. Krok po kroku Phoebe z anonimowej postaci w muzycznym środowisku tego miasta zaczęła stawać się intrygującą postacią i zawiązywać nowe znajomości. Tak między innymi poznała gitarzystę i singer-songwritera Harrisona Whitforda (obecnie przyjaciel i członek jej zespołu), który pewnego dnia, dzięki swoim znajomościom, podrzucił perkusiście Ryana Adamsa jej twórczość, a ten zaprosił ją do studia, w którym przebywał Ryan...
 
 


Przy pierwszym spotkaniu z Ryanem Adamsem Phoebe zagrała utwór "Killer", którym oczarowała starszego o 20 lat, uznanego muzyka. Ośmielił się ją nawet nazwać następczynią Boba Dylana. Następnego dnia Bridgers, w odpowiedzi na zaproszenie Ryana, ponownie pojawiła się w studiu z gitarą akustyczną, po to, by profesjonalnie nagrać swoje piosenki na taśmę analogową. Tak narodził się 7-calowy winyl "Killer", który został wydany przez PAX AM – wytwórnię kierowaną przez Adamsa. Na stronie A znalazł się tytułowy utwór, a stronę B wypełniły kompozycje "Georgia" oraz "Steamroller" – wszystkie wykonane w sposób akustyczny. Na tym przygoda z Ryanem Adamsem się nie skończyła. 40-latek zaproponował młodszej koleżance udział w jego europejskiej trasie i zaczął z nią flirtować. Przez krótki czas romansowali ze sobą, ale w pewnym momencie uwaga Ryana na punkcie Phoebe stała się obsesyjna i emocjonalnie obraźliwa. Nadzorował jej każdy krok, zaczął grozić samobójstwami, żądał uprawiania seksu przez telefon... Phoebe szybko zakończyła tę relację, a Ryan w akcie zemsty nie zabrał ją na swoją trasę koncertową. Nie zapomniał jednak o niej i w roku 2017 ponowił zaproszenie do otwierania jego koncertów. Pomimo chłodnych relacji Phoebe, po dyskusji z wytwórnią i menadżerem, zgodziła się na tę propozycję. Udział w trasie koncertowej miał pomóc w promocji jej debiutanckiego albumu. Już w trakcie pierwszego dnia spotkała ją niekomfortowa sytuacja. Ryan poprosił ją o przyniesienie czegoś do swojego pokoju hotelowego. Phoebe spełniając prośbę, zastała w pokoju nagiego Adamsa... W roku 2019 Phoebe Bridgers wraz z innymi kobietami na łamach The New York Times oskarżyła publicznie Ryana Adamsa o nadużycia na tle seksualnym. Choć ta relacja nie należała do najszczęśliwszych, to nie da się ukryć, że wydanie 7-calowego debiutu pomogło Phoebe Bridgers w zwróceniu na siebie jeszcze większej uwagi branży muzycznej.
 
 
 
 
Szczęśliwie na początku swojej kariery solowej Phoebe nawiązywała również o wiele owocniejsze znajomości. Poznała Tony'ego Berga i wspominanego już wcześniej Ethana Gruskę, którzy zostali współproducentami jej obu dotychczasowych albumów; Dave'a Rowana pracującego w High Road Touring – firmie bukującej trasy artystom; Darina Harmona, który zaś został jej menadżerem, po tym jak zobaczył jej występ dla 20 osób oraz także wspominaną już Julien Baker, która zabrała ją w trasę koncertową na początku 2016 roku i stała się bliską przyjaciółką. Najważniejsze chyba jednak okazało się dla niej spotkanie z kolejnym idolem jej nastoletniego okresu – Conorem Oberstem (ceniony songwriter, lider świetnej formacji Bright Eyes, której działalność została zawieszona w 2011 roku, a reaktywowana w 2020). Jego charakterystyczny emo-folk stanowił dla Phoebe dużą inspirację. Przekopując się przez jej konto na Instagramie, odnalazłem kilka nagrań z koncertów Obersta, na których się pojawiała jako nastolatka. Gdy zatem latem 2016 roku otrzymała wiadomość sms od ich wspólnego znajomego, Kyle'a Wilkersona (promotor, współzałożyciel agencji koncertowej Sid The Cat) z propozycję otwierania  sekretnego koncertu Conora w Bootleg Theater, nie wahała się z odpowiedzią ani sekundy. "Kiedy usłyszałem, jak zaczyna śpiewać, poczułem, że spotykam się ponownie ze starym przyjacielem" – tak pierwsze spotkanie z Phoebe Bridgers opisuje Oberst na łamach The New Yorker. Na backstage'u wymienili między sobą pierwsze zdania, a Conor wysunął nawet prośbę o przesłaniu mu jeszcze niezmiksowanego materiału przygotowanego na debiutancki krążek Phoebe. W rozmowie z The Fader ujawniła treść maila, który dostała później od Obersta. Pozwolę sobie go zacytować w oryginale:

"Meant to write and tell you how much I have been listening to your cuts. They keep growing on me and get stuck in my head. It’s nice to know you are out there singing this stuff. I think lots of people will find good comfort in your songs. They are soothing and empathetic, which I know I need more of in my life. Anyways, I don’t want to blow a bunch of smoke up your ass, but it’s true".

Jakoś tak się również złożyło, że album "Strangers in the Alps" Phoebe miksowała w mieście Omaha (Nebraska) z Mike'em Mogisem – gitarzystą grupy Bright Eyes. Tam doszło do kolejnych spotkań z Conorem, który nawet wzbogacił swoim wokalem utwór "Would You Rather". Zaprosił ją także jako support na swoją trasę po Europie, która odbyła się na początku 2017 roku. Stał się on dla Phoebe mentorem i przyjacielem takim, jakim domniemanie mógł być Ryan Adams, gdyby nie... sami już wiecie co.  
 
Muzyczna chemia między Conorem a Phoebe na tyle się zacieśniła, że dwa lata później powołali do życia wspólny projekt muzyczny: Better Oblivion Community Center.  Nie zdążył właściwie jeszcze wtedy dobrze opaść kurz zachwytów nad EP-ką "Boygenius" i wspólną trasą  Phoebe, Julien Baker i Lucy Dacus, a tu znienacka i bez zapowiedzi na początku roku 2019 pojawił się nowy album, przy którym Bridgers maczała palce. 23 stycznia, dzień przed premierą imiennego debiutu wspólnego projektu, Phoebe i Conor wykonali w programie The Late Show with Stephen Colbert swój sztandarowy przebój "Dylan Thomas". Trzy dni później wystąpili w CBS This Morning, a 29 stycznia opublikowali klip do wspomnianego pierwszego singla i ogłosili trasę koncertową w Stanach Zjednoczonych oraz Europie. W kwietniu wydali jeszcze 7-calowy winyl z nowym utworem "Little Trouble" oraz "Sleepwalkin'" w odświeżonej (Daydreamin') wersji. W tamtym roku twórczość Better Oblivion Community Center, oscylująca między indie-rockowym graniem, okazała się jedną z najmilszych muzycznych niespodzianek. W wywiadzie dla magazynu DIY Phoebe podkreśliła, że "trasa z Better Oblivion Community Center była świetną zabawą, ponieważ pisaliśmy piosenki rockowe. Miałam wtedy taki tok myślenia i nagrałam sporo (Punishera) w trakcie i poza tą trasą". Z tego samego artykułu warto przytoczyć również inną wypowiedź, istotną w kontekście jej drugiego albumu: "Kiedy byłam w trasie (Stranger in the Alps) moimi ulubionymi utworami do grania były Motion Sickness i Scott Street" – utwory, w których coś się dzieje – a nie moje pieśni żałobne, chociaż lubię je pisać". W tych dwóch stwierdzeniach słychać genezę zmian, które tak zachwyciły publiczność na całym świecie w roku 2020.

No i tak... Wiem, że to jest idealny moment, by płynnie przejść do tego przełomowego, zeszłorocznego roku, ale nie mogę nie wspomnieć jeszcze o jednej kolaboracji...
 
 
 
 
 
 
Otóż wśród osób rozpływających się nad talentem Phoebe Bridgers znalazł się również Matt Berninger! Ich pierwsze spotkanie nastąpiło jesienią 2018 roku. Phoebe Bridgers otwierała wtedy występy The National w trakcie ich trasy po Stanach Zjednoczonych. Każdego wieczoru pojawiała się również w trakcie koncertu utytułowanego zespołu, by wspólnie wykonać wybrany utwór z ich repertuaru. W sieci łatwo odnaleźć kilka amatorskich nagrań dokumentujących te wydarzenia.  
 
 
 
 
Do ich twórczej współpracy doszło rok później. Matt Berninger otrzymał maila od reżysera Scotta Aukermana z pytaniem, czy byłby zainteresowany stworzeniem czegoś niewielkiego na potrzeby filmy "Beetwen Two Ferns: The Movie" (pełnometrażowe rozwinięcie popularnego serialu Zacha Galifianakisa, cechującego się szalonymi, niezręcznymi wywiadami z celebrytami) tworzonego dla Netflixa. Matt podrzucił mu prosty szkic utworu napisanego wspólnie ze swoją żoną Catrin i Mikiem Brewerem, który miał być wykorzystany w scenie z barem w tle. Wtedy Scott zapytał się, czy będzie możliwość stworzenia dwóch wersji utworu: jednej przeznaczonej konkretnie dla tej sceny i drugiej – pełnometrażowej. Matt zdał sobie sprawę, że nie obędzie się bez pomocy z zewnątrz. Zadzwonił do producenta... Tony'ego Berga, który akurat pracował z Phoebe Bridgers i Ethanem Gruską w studiu Sound City. "Wtedy uderzył mnie piorun. Byłem jak: 'Cholera jasna! Może uda mi się to zamienić w duet z Phoebe.' Łaskawie pozwoliła mi wejść do studia i rozbić jej sesję nagraniową. Wyprodukowała to z Tonym i Ethanem". To była super zabawa" – tak Matt opisał dla portalu Variety kulisy powstania cudownego utworu "Walking on a String". Dodajmy, że w nagraniach uczestniczyli też członkowie zespołu The Walkmen: Matt Barrick (perkusja) oraz Walter Martin (gitara). Wrażliwość, talent do pisania smutnych piosenek oraz ciepłe wokale Phoebe i Matta znalazły piękny wspólny język, tworząc niesamowitą muzyczną chemię! Piosenka została nagrana w dwóch wersjach: bliskiej popowej glorii oraz w stylu chilloutowej americany. Warto jeszcze dodać, że Phoebe i Matt oczywiście pojawiają się w krótkiej scenie filmu "Beetwen Two Ferns: The Movie", grając "Walking on a String" z zespołem w niewielkim barze Oh Grady w San Fernando Valley w Kalifornii. 
 
 
 
 
To nie było ich ostatnia współpraca w tamtym roku. Phoebe od 2017 roku wydaje w grudniu reinterpretację wybranego świątecznego utworu w celach charytatywnych. W 2019 roku do wykonania nowej wersji kompozycji "7 O'Clock News / Silent Night" duetu Simon & Garfunkel zaprosiła Fionę Apple i właśnie Matta Berningera. Podobnie jak to zrobił w 1966 roku duet folkowy, Phoebe łączy tradycyjną świąteczną kolędę z czytaniem nagłówków wiadomości, tylko tym razem wyciętych z 2019 roku, ze wzmiankami o debacie na temat aborcji, sextingu, impeachmencie Donalda Trumpa i nie tylko. W rolę prezentera wciela się Berninger, a Fiona wspomaga wokalnie Phoebe w "Silent Night". Phoebe w świątecznych wydaniach brzmi po prostu cudnie!

PS W 2018 roku nagrała cover "Christmas Song" zespołu McCarthy Trenching wspólnie z... Jacksonem Brownem, co również było spełnieniem jej marzeń!
 
 
 
 
Conor Oberst, Fiona Apple i Matt Berninger nie szczędzą Phoebe pięknych słów. 

Conor niedawno wyznał dla portalu Pitchfork
 
"Całkowicie znokautowała (odnośnie "Punishera"). Nie sądzę, żeby istniały jakiekolwiek granice jej talentu. Jest po prostu tak kurewsko prawdziwa i tak ciężko pracuje. Ludzie nie mogą z nią zadzierać. Ona będzie robić swoje i będzie niesamowitą sprawą być świadkiem jej dokonań. Po prostu tak bardzo ją kocham. Jest bardzo niewielu ludzi, których spotykasz w życiu i którzy cię zmieniają: pamiętam moje życie, zanim ją poznałem i po". 
 
Fiona dla Nylon stwierdziła:

"Jej teksty są mądre i poetyckie, ale bezpośrednie. Jest wspaniałą osobą, z którą można przebywać. Za każdym razem, gdy ją słyszę, marzę o tym, by spędzić z nią trochę czasu i zaśpiewać na żywo – nawet nie dla publiczności – po prostu myślę, że spędzanie czasu i śpiewanie z nią byłoby dobrym uczuciem."  
 
Matt, również dla Nylon, opisuje jej twórczość jednym zdaniem:

"Jej piosenki sprawiają, że czujesz się, jakbyś słyszał, jak ktoś mówi ci coś, czego nie powiedział nikomu innemu". 
 
Mając za sobą takie wsparcie oraz bagaż tylu wspaniałych doświadczeń i sukcesów, Phoebe Bridgers stała się w oczach obserwatorów sceny singer-songwriterskiej (oraz moich!) wielką nadzieją! Nikt chyba jednak nie był przygotowany na to, co artystka zaproponuje nam w roku 2020! 


2020

 


Dla Phoebe Bridgers to był absolutnie przełomowy czas! I nie myślę tu wyłącznie o krążku "Punisher". Phoebe drzwiami i oknami dobijała się do swoich fanów, nie dając ani na chwilę przez te dwanaście miesięcy o sobie zapomnieć (serio, śniła mi się ta dziewczyna po nocach, a czasami miałem wręcz wrażenie, że zaraz przekroczy próg mojego pokoju), a przy tym skutecznie zawalczyła o uwagę nowych słuchaczy i całej branży muzycznej. Zaryzykuję już stwierdzenie, że z nadziei stała się gwiazdą sceny indie! Lista jej zeszłorocznych sukcesów jest imponująca! 
 
Zacznijmy może jednak od tego... czego nie udało się dokonać w roku 2020. Pandemia koronawirusa zniweczyła oczywiście jej kolejne plany koncertowe. Przed nadejściem społecznej kwarantanny zdążyła jeszcze co prawda wystąpić 26 lutego w Carnegie Hall u boku Patti Smith, Matta Berningera, Iggy'ego Popa i Laurie Anderson, ale kolejne miesiące, które zapowiadały się wyjątkowo, musiała spędzić w domu. Wiosną miała po raz kolejny ruszyć w trasę z The National (tym razem w podróż po Japonii, Australii i Nowej Zelandii) oraz obok Beabadoobee otwierać halowe koncerty The 1975 w Ameryce. W dalszej perspektywie były zaplanowane występy na festiwalach europejskich oraz, tak podejrzewam, jesienią osobna trasa w Stanach promująca zaplanowany solowy krążek numer dwa. Odnośnie niego – tu Phoebe trzymała się twardo swojego planu i "Punisher" ukazał się bez opóźnień (a nawet niespodziewanie dzień wcześniej!). I chwała temu! Oczywiście to niezbyt komfortowa sytuacja, gdy artysta nie może zabrać swoich nowych piosenek w trasę i dzielić się z nimi w bezpośredni sposób, ale Phoebe przygotowała mnóstwo niespodzianek, które w jakimś stopniu rekompensowały tę sytuację. A już na pewno pomogły zaistnieć temu krążkowi w muzycznym eterze i świadomości wielu słuchaczy. Ale na samym początku roku Phoebe zauroczyła mnie całkowicie czymś innym... 
 
Dokładnie 11 stycznia ukazał się trzeci singiel, promujący nadchodzący drugi album... Ethana Gruski. W tejże kompozycji zatytułowanej "Enough For Now" wspiera go, a jakże, Phoebe Bridgers! To kapitalna i przyjemnie przebojowa kompozycja, do której często wracam. Wy już wiecie kim jest Ethan Gruska, ale dla mnie w tamtej chwili był on odkryciem. Kilka dni później ukazał się tenże album "En Garde", w którym Ethan ukrył sporo muzycznego dobra i nie brakuje tam też kolejnych ciekawych kolaboracji (wpierają go Lianną La Havas i Moses Sumney!). A skoro już o muzycznych współpracach mowa, to Phoebe uraczyła nas jeszcze kilkoma innymi niespodziankami...
 
 
 
 
Krótki epizod w roku 2020 zaliczyły dziewczyny z Boygenius, wspierając Hayley Williams w kompozycji "Roses/Lotus/Violet/Iris" na jej solowym albumie "Petals For Armor"




Spore zaskoczenie pojawiło się u mnie na wieść, że Phoebe Bridgers wsparła The 1975 w oszczędnej balladzie "Jesus Christ 2005 God Bless America" z albumu "Notes On A Conditional Form"! Ta współpraca wynikła ze wzajemnej adoracji (propozycja wyszła od Matty'ego Healy) i wypadła bardzo ładnie. To jeden z najlepszych fragmentów, nieco jednak rozczarowującej, ostatniej płyty ambitnych Brytyjczyków, na której delikatny, backgroundowy wokal Phoebe usłyszymy również w kompozycjach "Then Because She Goes", "Roadkill" i "Playing on My Mind".
 
 
 

Phoebe nadal blisko współpracowała z Conorem Oberstem. Wsparła go i jego kolegów z Bright Eyes swoim wokalem w wyjątkowym singlu "Miracle Of Life", który powstał w charytatywnym celu wsparcia amerykańskiej organizacji non-profit Planned Parenthood. Dodatkowo w nagraniu tego kawałka wzięli udział również Flea i Jon Theodore! Świetna obsada i fantazyjnie piękny kawałek!
 
 
 
 
W czasie trwania kampanii prezydenckiej w USA Phoebe Bridgers złożyła obietnicę, że jeśli Donald Trump przegra, to nagra cover popularnej kompozycji "Iris" Goo Goo Dolls! Przegrał, a Phoebe nie dość, że słowa dotrzymała, to jeszcze zaprosiła do wspólnego wykonania tego utworu Maggie Rogers! Wow, fani eksplodowali z radości! Ich wersja była dostępna tylko przez jeden dzień do odsłuchania i pobrania na Bandcampie. Cieszyła się ogromną popularnością i koniec końców dziewczyny uzbierały kwotę $173,703.95 przeznaczoną dla organizacji Fair Fight, która zajmuje się sprawami ograniczania praw wyborczych czarnej mniejszości w stanach Georgia i Texas. W internecie nic nie ginie, więc możemy się cieszyć tym genialnym coverem! 




Gdy wydawało się, że już niczym w roku 2020 Phoebe nas nie zaskoczy, to niespodziewanie w grudniu jej nazwisko znalazło się przy kawałku "Lovin' Me" na albumie popularnego... rapera Kida Cudiego. Trzeba przyznać, że to była niespodzianka sporego kalibru! I zarazem znak, że dla Phoebe nie ma granic w muzyce! Jak doszło do tej intrygującej współpracy? Ano Kid chyba również uległ urokowi Phoebe, ponieważ latem na Twitterze polecił utwór "Scott Street". Phoebe odpowiedziała: "hum with me" i gdy zaczęli prywatnie wymieniać wiadomości, okazało się, że Kid mieszka blisko Phoebe i w domu ma studio, w którym pracował nad "Man on the Moon, Vol. 3: The Chosen". No i skończyło to się wspólnym utworem. Nie jest to jakiś wybitny kawałek, ale wydaje mi się całkiem przyzwoity, a już na pewno przyjemny w odsłuchu. Phoebe całkiem fajnie się odnalazła w tych niecodziennych dla niej klimatach! 




Co by jednak nie mówić dobrego o tych wszystkich pobocznych aktywnościach Phoebe, to najlepszą rzeczą, przy której maczała palce, był oczywiście album "Punisher'!  

Jaką drogę przebył ten materiał, zanim trafił strzałą Amora w środek mego serducha? 

Pamiętam, że pierwsza zapowiedź (26.02) tego albumu w postaci słodko-gorzkiego singla "Garden Song" była... Rzekłbym, że ostrożna. Lirycznie ten kawałek został zbudowany bardzo kunsztownie (senna analiza własnych marzeń i koszmarów w postaci migawek wspomnień, tęsknot i niepokojów, odzwierciedlających labirynt gnieżdżący się w umyśle Phoebe), lecz muzycznie czułem jeszcze mocne nawiązania do jej debiutu i po prostu nie wspominam tej premiery jako porywającej. Nie wpłynęło to na fakt, że wieść o nowym albumie przyjąłem z radością, a sam kawałek z czasem doceniałem bardziej.
 
Someday I’m gonna live in your house up on the hill
And when your skinhead neighbor goes missing
 I’ll plant a garden in the yard then
They’re gluing roses on a flatbed
You should see it, I mean thousands





Moja perspektywa oczekiwań względem "Punishera" zmieniła się przy publikacji (9.04) drugiego singla. Bogaty instrumentalnie i bliski rockowej estetyki "Kyoto", którego drugie dno liryczne już wcześniej przedstawiłem, zwiastował, że na nowym albumie Phoebe Bridgers wykona ewolucyjny krok w przód! Zatarłem dłonie! 

You called me from a payphone, they still got payphones
It cost a dollar a minute
To tell me you’re getting sober and you wrote me a letter
But I don’t have to read it


 
 
 
Moją nadzieję na wspaniały krążek podtrzymał singiel "ICU" ("I See You"), który pojawił się dokładnie miesiąc (19.05) przed premierą "Punishera". Warto dodać, że to kolejny w dyskografii Phoebe utwór z przewijającym się tematem jej uczucia do Marshalla Vore, który to jest przy tym współautorem tekstu. Może miłość między obojgiem wygasła, ale muzycznie są od siebie ciągle uzależnieni. 

I used to light you up
Now I can't even get you to play the drums
'Cause I don't know what I want
Until I fuck it up

But I feel something when I see you now
I feel something
 
 
 
 
No i w końcu nadszedł ten, przyspieszony o kilka godzin, moment premiery "Punishera"! Zauroczyłem się całym materiałem od pierwszego przesłuchania! Pamiętam doskonale, że imponujące wrażenie wywarł na mnie ekscytujący finał albumu w postaci apokaliptycznej kompozycji "I Know The End", która miesiąc później słusznie została opatrzona świetnym teledyskiem! 

Either way, we're not alone
I'll find a new place to be from
A haunted house with a picket fence
To float around and ghost my friends
No, I'm not afraid to disappear
The billboard said "The End Is Near"
I turned around, there was nothing there
Yeah, I guess the end is here

 
 
 
 
Czy jednak od samego początku czułem, że "Punisher" zawładnie całkowicie moim serduchem w roku 2020? Niekoniecznie... Okazał się jednak jednym z tych krążków, przy których jeden odsłuch to za mało, drugi zachęca do trzeciego, przy czwartym zapuszczam do ciepłej herbatki, przy piątym zapodaję do snu, przy szóstym zabieram na wycieczkę rowerową, przy siódmym odpalam na kinie domowym, przy ósmym... Krok po kroku "Punisher" wydeptywał u mnie ścieżkę do głębi mego serducha. Ten proces znacznie przyspieszył jesienią. Po ponownym zamknięciu sal koncertowych, kin, teatrów poczułem w sobie niemoc, marazm i wpadłem szczerze w psychiczny dołek. Phoebe Bridgers okazała się dla mnie w tamtym trudnym okresie (który w sumie wciąż mniej lub bardziej jest obecny) prawdziwą terapeutką, a "Punisher" muzyczną poduszką, w którą wtulałem swoją głowę, na chwilę oddalając wszelkie niepokojące i depresyjne myśli. Niezwykłe doświadczenie!    
 
Ostatecznie ten album oceniałem w Podsumowaniu Roku następującymi słowami: 

"Punisher" to absolutnie CUDOWNY album! I przełomowy dla kariery Bridgers! Phoebe na tym krążku zabiera w intymną podróż po najpiękniejszych muzycznych emocjach. Delektuje nas błogim, delikatnym wokalem, ocieplającym mroczne, wrażliwe, poruszające, osobiste historie, w które wkradają się echa jej lęków, problemów z depresją, rozpadających się relacji, rozczarowań, czułych refleksji. Ten ponury wydźwięk tekstów bardzo korespondował ze scenariuszem, jaki nakreślił dla nas rok 2020, a zarazem osobiście odnalazłem na tym krążku mnóstwo pocieszającego ciepła. Bo cały haczyk tej płyty polega na tym, że wszelkie smutki zostały otulone przez wspaniałe, pełne magii, tlących się iskierek nadziei, naszpikowane instrumentalnymi detalami kompozycje! Przeważają zdecydowanie utwory o łagodnym obliczu indie folkowym. Ta "cisza", którą niosą takie piękne i spokojne ballady jak choćby "Garden Song", "Halloween" (z wokalną pomocą Conora Obersta!), "Moon Song", "Savior Complex", "Graceland Too", potrafi być pozorna i narobić sporo hałasu w serduchu. Momentami jednak ta tafla spokojnego muzycznego oceanu naprawdę się wzburza pod wpływem instrumentalnych sztormów. Szczególnie myślę tu o dwóch fragmentach. O bliskim rockowej stylistyce i utrzymanym w przebojowym tempie utworze "Kyoto", który niesie jednak w środku kontrastową, smutną historię o trudnych relacjach z ojcem oraz o finałowej, moim zdaniem najlepszej z całej płyty, kompozycji "I Know The End"! Ta zaczyna się niewinnie, by przerodzić się w totalny kataklizm emocji, kosmiczną euforię dęciaków rodem z płyt Sufjana Stevensa i upiorny krzyk Phoebe! Istne katharsis! WOW! I ten zmęczony oddech Phoebe w ostatnich sekundach... Żart?  Można tak ten zabieg zinterpretować, bo wszak na tej płycie nie brakuje też pewnej dawki ironicznego puszczania oka w stronę słuchacza. "I Know The End" to dla mnie jedna z najlepszych zeszłorocznych kompozycji na... najlepszej w mojej ocenie płycie zeszłego roku! To uczta nie tylko dla fanów emocjonalnego indie-folku, choć to pewnie właśnie oni odnajdą się w tej muzycznej opowieści najlepiej. 

Wciąż chyba daleko mi do profesjonalnego krytyka, więc rzućmy jeszcze okiem, jak ten album został oceniony w mediach światowych i rodzimych. 

Zacznijmy może od tego, że "Punisher" na Metacritic uzyskał imponującą ocenę 9.0 na podstawie 31 krytycznych recenzji! A teraz krótkie zajawki z wybranych opinii: 

Sam Sodomsky z Pitchforka wystawił ocenę 8.7 i rekomendację Best New Music. "Na wspaniałym drugim albumie Phoebe Bridgers definiuje swój sposób pisania piosenek: szczery, wielowymiarowy, lekko psychodeliczny i pełen serca. Jej muzyka stała się światem samym w sobie".

El Hunt w recenzji NME (5/5): "Zdolność autorki z LA do malowania tego utrzymującego się uczucia strachu w tak żywy i realistyczny sposób jest być może największym czynnikiem w jej szybkim wzroście do miana kultowego indie; wystarczy spojrzeć na stan świata w tej chwili".

Jonathan Bernstein dla Rolling Stone (4/5) opisuje zawartość "Punishera" jako "jedenaście fachowo oddanych, w dużej mierze przygnębiających piosenek o złamanej wierze, desperackiej, czasami autodestrukcyjnej miłości i niepewnym powrocie do zdrowia".

"W chwili, gdy płyta zmierza ku końcowemu, katharsisowemu, stłumionemu krzykowi, Punisher stanowi wyraźny krok naprzód, ale pozostaje tak samo wdzięczny, jak wszystko, co nastąpiło wcześniej" – pisze Ben Tipple dla DIY Magazine (4,5/5).

"Arcydzieło w tworzeniu nastroju, apokaliptyczny Punisher przeszywa smutkiem, ale Bridgers nie pogrąża się w nim. [...] Koniec świata rzadko brzmi tak dobrze". (Q Magazine
 
"Punisher to olśniewająca płyta, przepełniona smutkiem, ale nie przytłaczająca, pełna momentów, które szczypią za pierwszym razem, ale z każdym przesłuchaniem wnikają głębiej w duszę" – ocenia David Sackllah dla Consequence Of Sound (A-).
 
A jak oceniali nasi krytycy? Łukasz Cegliński dla Teraz Rock (4,5/5) pisał: "Punisher to współczesne emo. Z wrażliwością, która nie przestaje zadziwiać u tak młodej osoby, Bridgers nagrywa wyraźny dowód swojej wyjątkowości".

Powściągliwy Bartek Chaciński na swoim blogu Polifonia oceniał (8/10): "Słychać, że tu ciągle początek jest bliższy niż koniec. Duchy Bon Iver, Beirut czy Bright Eyes unoszą się nad tą płytą co rusz. Przynajmniej na razie Phoebe Bridgers jest w dużym stopniu więźniarką pewnej folk-rockowej estetyki, którą wzdłuż i wszerz przekopali muzycy starsi od niej przynajmniej o dekadę. I jestem przekonany, że będzie jeszcze nagrywać lepsze".
 
"Smutny, lecz brylujący dowcipem, kameralny, acz przebojowy Punisher momentalnie zrobił z Bridgers gwiazdę. Ja mam w stosunku do niego obiekcje, ale przede wszystkim mam słabość do kameralnych ballad z tekstami rodem z wagi ciężkiej. Dlatego polecam, choć z zastrzeżeniami" – to zdanie Jana Błaszczaka z Przekroju
 
"Bridgers raczy słuchaczy melodyjnym opowiadaniem fascynujących historii. [...] Ich poetyckość i konkretność zarazem, mnogość metafor oraz analogii skłaniają ku zastanowieniu, czy nie mamy przypadkiem do czynienia z jedną z najlepszych aktualnie twórczyń tekstów. [...] Ten album to bukiet, pełen uzależniających makówek powtykanych pomiędzy subtelne chabry, słodkie frezje, tajemnicze fiołki i ponętne hibiskusy" – to fragment recenzji autorki kryjącej się pod pseudonimem Cerberum, która pojawiła się na łamach... CD-Action!
 
W muzycznym podsumowaniu roku 2020 według Onetu nie zabrakło "Punishera", o którym Joanna Barańska pisze: "Pokazuje, że Bridgers ma w głowie wyraźny obraz swojej własnej twórczości. Co naturalne dla tak młodej artystki, nie boi się wypróbowywania różnych dróg, ale wciąż całość pozostaje spójna, tak bardzo i charakterystycznie jej. Najbardziej podoba mi się, gdy Bridgers z sardonicznym uśmieszkiem kręci się po obszarze czegoś, co nazwałabym elektronicznym folkiem – albo folkową elektroniką". 
 
A skoro już zahaczam o wątek podsumowań rocznych... Jak już się domyślacie, trudno znaleźć takie zestawy, w których "Punisher" nie został wyróżniony!   




 
Phoebe w drugiej połowie roku postanowiła ponownie przyjrzeć się źródłowemu materiałowi, który stanowił fundament jej drugiego albumu. Skorzystała przy tym z pomocy uznanego amerykańskiego kompozytora, dyrygenta, multiinstrumentalisty Roba Moose (na koncie ma współpracę m.in. z Taylor Swift, The Killers, Haim, FKA Twigs). Efekt? 20 listopada ukazała się skromna EP-ka "Copycat Killer", na którą złożyły się cztery utwory z "Punishera" wykonane w wyjątkowych, smyczkowych aranżacjach. Nadały one zupełnie nowy wymiar utworom "Kyoto", "Savior Complex", "Chinese Satellite" i "Punisher". 

Phoebe tak opisała ten projekt w Newsweeku:

"Nagrywałam już z Robem i wciąż o nim myślałam, bo ma niesamowity talent do całkowitego przeobrażania piosenek. Zadzwoniłam, spytałam o te cztery kawałki, i zgodził się bez zmrużenia oka. Podkręcił dramaturgię i bogactwo brzmienia. Dzięki Robowi bardziej podobają mi się moje własne utwory. Kyoto pisałam jako balladę. Nowa wersja sprawiła, że zaczęłam kwestionować wszystko, co do tej pory nagrałam".




Nawet najlepszy album na świecie nie może zaistnieć bez odpowiedniej promocji. Phoebe w tym temacie wykonała tytaniczną pracę. Prześledźmy te najciekawsze momenty! 

Zacznijmy od jej występów dla programów telewizyjnych i muzycznych, które bywały bardzo intrygujące! Pierwszy przykład? Utwór "Kyoto" dla programu Jimmy Kimmel Live Phoebe prezentowała... siedząc w swojej wannie.




Zjawiskowo wypadło również "ICU" śpiewane w czasie kręcenia bączków sportowym samochodem dla The Late Late Show with James Corden. Kilka miesięcy później Phoebe powróciła z innym nagraniem dla tego programu: utwór "Kyoto" zaczyna śpiewać, budząc się w swojej sypialni, a w drugiej połowie przenosi się do Carnegie Hall.






Okej, to jeszcze raz "Kyoto", ale tym razem w bardzo porywającej wersji z dyskotekową otoczką dla The Late Show with Stephen Colbert.


 
 
Trudno oderwać wzrok od pięknie wyreżyserowanego i symbolicznego wykonania "I Know The End" w pustym teatrze na potrzeby programy Late Night with Seth Meyers.




A co powiecie na występ dla NPR... w gabinecie prezydenta Stanów Zjednoczonych w Białym Domu? Okej, tu trochę Phoebe oszukała rzeczywistość, ale wpadło całkiem interesująco!




Zauroczyło mnie świąteczno-magiczne wykonanie "Savior Complex" dla The Tonight Show Starring Jimmy Fallon!




Dla BBC Radio 1 Phoebe wystąpiła w niezwykłej sesji wspólnie z obiecującą brytyjską artystką – Arlo Parks! Dziewczyny wykonały utwór "Kyoto" oraz cover "Fake Plastic Trees" Radiohead!




Ubiegły rok stał również pod znakiem wysypu muzycznych livestreamów na Instagramie. W tym temacie polecam skromny, akustyczny występ Phoebe transmitowany na kanale Pitchfroka



 
Bardzo symbolicznie w kontekście roku 2020 wypadł również kameralny występ dla garstki osób zgromadzonych na słynnym stadionie Los Angeles Memorial Coliseum.
 
 
 
 
A co transmisjami pełnowymiarowych koncertów? Takie też miały miejsce, ale oczywiście bez udziału publiczności. Tu dwa polecenia. Na początek wyjątkowy występ w ramach wirtualnego festiwalu Save Our Stages Fest, który został zorganizowany w celu, który nie wymaga wyjaśnień. Na scenie klubu Troubadour: Phoebe, jej zespół oraz goście na czele z Conorem Oberstem!
 



No i mój faworyt! Koncert w słynnym amfiteatrze Red Rocks! Z zupełnie odmiennej perspektywy (scena ustawiona w miejscu, gdzie siedzi publiczność) i znakomitą scenografią! Magia! Dodam, że w zeszłym roku urządziłem sobie sylwestrowy wieczór z seansami koncertów, a tenże puściłem na deser po północy!




A co poza występami? Tu osobny akapit warto poświęcić głośnej premierze teledysku do "Savior Complex", który został wyreżyserowany przez znaną brytyjską aktorkę Phoebe Waller-Bridge. W roli głównej pojawia się natomiast Paul Mescala, którego rola Connela w emocjonalnym i świetnym serialu "Normal People" była objawieniem. Żaden z poprzednich obrazów Phoebe Bridgers nie miał takiej obsady i wsparcia! Jak doszło do tej współpracy z tymi znamienitymi aktorami? 
 
Wszystko zaczęło się od... maila, który Bridgers postanowiła wysłać do swojej brytyjskiej imienniczki, która zachwyciła ją tytułową rolą w serialu "Fleabag", a przy tym uznała za zabawny fakt, że łączy ich to samo imię. W wymianie maili Waller-Bridge zachęciła Phoebe do obejrzenia serialu "Normal People". Po seansie Phoebe na Twitterze zamieściła swoją reakcję: "Finished Normal People and now I’m sad and horny oh wait." Na ten wpis zareagował Paul Mescala, który okazał się fanem jej twórczości, komentując dosadnie: "I am officially dead". Zaczęli pisać do siebie, Phoebe wyznała, kto ją zachęcił do obejrzenia serialu, Paul podłapał ten wątek i wyszedł z pomysłem stworzenia czegoś wspólnie, a Waller-Bridge dowiadując się o tym, skwitowała krótko: "Hell yeah". W pierwszej wizji teledysku Bridgers miała na ekranie odgrywać większą rolę, ale sama trochę się przed tym wzbraniała. Kilka tygodni później otrzymała wiadomość od Waller-Bridge, która zwolniła ją od tego obowiązku i wysłała jej zdjęcia Charllotte – uroczego psa rasy chihuahua, który ukradł ostatecznie kilka kadrów z niniejszego teledysku!
 
 

 
Zapewne zdążyliście już zauważyć, że Phoebe często pojawia się ubrana w hallowenowe pidżamy/kostiumy z motywem szkieletu. Ten strój stał się symbolem ery "Punishera" (dla debiutu charakterystyczny był motyw ducha) i jest dowodem na to, że Bridgers także potrafi zadbać o kwestie wizerunkowe. Zresztą wystarczy tylko przejrzeć jej konto na Instagramie, które w dużym stopniu można określić jako "memiczne". Wręcz zadziwiający jest ten kontrast między wydźwiękiem jej twórczości, a totalnie bezkompromisową treścią wypełniającą jej social media. Ale za tym wszystkim kryje się przede wszystkim autentyczność (anegdotka: na początku kariery, gdy dobijała się do różnych wytwórni, jeden z szefów sugerował jej zmianę tonu social mediów na mroczniejszy – kategorycznie odmówiła). Kieruje się radą, którą kiedyś otrzymała od Haley Dahl: "Mów prawdę, bo w przeciwnym razie, jeśli skłamiesz, będziesz musiała tworzyć każdą rzeczywistość i śledzić, co wolno ci robić, a czego nie wolno, albo komu mówić, a komu nie". Fani uwielbiają ją za szczerość! I tu trzeba przyznać, że Phoebe zgromadziła wokół siebie prawdziwą i wierną społeczność, określaną jako Pharbz (żartobliwe nawiązanie do Barbz – nazwy fandomu Nicki Minaj). Im również może sporo zawdzięczać w kwestii budowania popularności. W ostatnich miesiącach fenomenem z merchu Phoebe okazały się czarne spodnie dresowe z wydrukowanym na tyłku w foncie gotyckim jej imieniem i nazwiskiem. Nie muszę chyba dodawać, że fani często chwalili się tym zakupem, proklamując "Phoebe Bridgers owns my ass". Dużą popularnością cieszyły się też porównania Phoebe do Taylor Swift, które w grudniu pojawiały się na Twitterze:
 
"phoebe bridgers is taylor swift for girls who have crumbs in their bed",

"phoebe bridgers is taylor swift for girls who drowned their Sims", 

"phoebe bridgers is taylor swift for girls who hate themselves",

"phoebe bridgers is taylor swift for girls who told kids on the playground that ‘ring around the rosie’ is actually about the black plague".
 
Phoebe uznaje je za całkowicie uczciwe i fajne. Sama podkreśla, że nigdy nie spotkała i nie rozmawiała z Taylor Swift, ale chciałaby. "Myślę, że ona jest doskonałym przykładem sposobu, że przywileje są zarówno wynikiem szczęścia, ale także trzeba być przy tym naturalnie utalentowanym ... jak i trzeba być wielkim pisarzem, a ja zawsze o niej tak myślałam" – wyznała dla portalu Nylon. W tymże samym tekście obie artystki do siebie porównał Matt Berninger, który niedawno współpracował ze Swift na płycie "Evermore": "Ich piosenki malują naprawdę żywe obrazy abstrakcyjnych, emocjonalnych miejsc, które wydają się autentyczne. Nie potrafię wyjaśnić, jak to robią, ale myślę, że to właśnie z tą niechlujną szczerością ludzie się łączą". Kto wie, może kiedyś w przyszłości doczekamy się kolaboracji tych dwóch artystek.
 
Obserwując w zeszłym roku niestrudzoną walkę Phoebe o swoje pięć minut, zwróciłem również uwagę na niezliczoną ilość wywiadów, jakie zostały z nią przeprowadzone. Phoebe rozmawiała nie tylko z dziennikarzami, ale także z celebrytami, muzykami (ciekawe rozmowy z Larsem Ulrichem i Beabadoobee), pisarzami (rozmowa na łamach Playboya z Carmen Marii Machado, której feministyczna książka "Jej ciało i inne strony" zmieniła u Phoebe sposób postrzegania świata i inspirowała do pisania tekstów nacechownych realizmem magicznym. I tak, tam również pojawiła się rozbierana sesja Phoebe!). Większość tych rozmów przeprowadzana była w sposób zdalny i widok rozmawiającej Phoebe, która siedzi w swojej sypialni w mieszkaniu w Echo Park, za nią biała rama wezgłowia jej łóżka opleciona światełkami oraz ściana, na której zawieszony jest czarno-biały plakat Nicka Cave'a, odwrócony bukiet martwych róż, a także gitara elektryczna omalowana gwiazdami – był bardzo charakterystycznym obrazem roku 2020.  

Trudno to sobie wyobrazić, ale Phoebe znalazła w tym wszystkim czas również na... założenie własnej wytwórni płytowej! "Zawsze marzyłem o posiadaniu wytwórni, ponieważ jestem też wielkim fanem muzyki" – wyznawała na łamach Billboardu. Szefów wytwórni Dead Oceans "męczyła" różnymi propozycjami artystów, z którymi jej zdaniem warto byłoby podpisać kontrakt, aż w końcu wprost zadała pytanie: "Dlaczego nie pozwolicie mi założyć własnej wytwórni i werbować zdolnych artystów?". Oni odpowiedzieli w stylu: "Proszę bardzo!". I tym sposobem w październiku ogłaszała narodziny wytwórni Saddest Factory, pozostającej pod skrzydłami Dead Oceans. Nazwa to żartobliwe podejście do słowa "satisfactory" – często używanego określenia w branży muzycznej. "Wizja wytwórni jest prosta: dobre piosenki, bez względu na gatunek" – wyjaśnia Phoebe. Już jako dyrektor generalna podpisała pierwszy kontrakt z niebinarnym, indie-popowym artystką/artystą Claud, którą/którego usłyszała niegdyś przypadkowo w Chicago. 12 lutego nakładem Saddest Factory ukaże się debiutancki album Claud zatytułowany "Super Monster". Pierwsze singlowe zapowiedzi brzmią obiecująco!




Puentą dla zeszłorocznych sukcesów Phoebe Bridgers okazały się cztery nominacje do nagród Grammy! Album "Punisher" został umieszczony na liście Best Alternative Music Album! Utwór "Kyoto" nominowany w kategoriach Best Rock Song oraz Best Rock Performance! A sama artystka pojawia się pośród kandydatów do nagrody Best New Artist! W trakcie, gdy ogłaszano te ważne wyróżnienia (okej, można sporo dyskutować nad jakością nagród Grammy, ale to wciąż Grammy) Phoebe... spała! Obudziła ją w pierwszej kolejności wiadomość od mamy, a potem posypały się zewsząd kolejne gratulacje. W rozmowie z Beabadoobee podkreślała bardzo fajne reakcje reszty swojej rodziny, a zwłaszcza dziadka, który dopiero po tej wiadomości w pełni zrozumiał, że jego wnuczka jest poważną, szanowaną i znaną na całym świecie artystką muzyczną. Nawet sąsiedzi Phoebe, którzy potrafili wcześniej krzyczeć do niej "shut the fuck up", gdy śpiewała w domu, ku jej zdumieni zaczęli składać powinszowania. Nie będzie zapewne łatwo o docelowe zdobycie statuetek, ale trzymam kciuki! Phoebe w pełni na to zasługuje! Rozstrzygnięcia poznamy jednak dopiero w marcu, ponieważ gala rozdania nagród została przesunięta z powodu wciąż szalejącego koronawirusa.

Kończąc wątek roku 2020, nie mogę również zapomnieć o tradycyjnym, świąteczno-grudniowym coverze! Tym razem na warsztat Phoebe trafiła kompozycja "If We Make It Through December" Merle Haggarda!




Zdaję sobie sprawę, że bardzo gloryfikuję talent i dotychczasowe dokonania Phoebe Bridgers, ale jednocześnie jestem przekonany, że ta dziewczyna może w przyszłości nas zachwycić jeszcze bardziej! Wierzę w to całym serduchem i jestem ciekaw, co wydarzy się w jej życiu w tym roku. Potencjalnie powinna wyruszyć w trasę oraz odwiedzać festiwale (została ogłoszona na Colours Of Ostrava!), ale... sami wiecie, że koronawirus ciągle trzyma nas w domach i perspektywy na najbliższe miesiące nie są kolorowe... No cóż, zobaczymy! Jedno jest pewne, ta dziewczyna na pewno nie będzie siedziała bezczynnie! Niedawno zresztą zapowiedziano jej występ w ramach programu Saturday Night Live! Czekam!  
 
 

 
Okej, okej, to jeszcze nie koniec! Okazuje się, że uzbierało mi się w notatkach jeszcze kilka ciekawostek, anegdotek, których nie udało mi się ostatecznie wcześniej przemycić. Oto one: 

  • Phoebe jest ogromną fanką serii książek o Harrym Potterze! Należy do wielbicieli... Slytherinu! 
  • Jest pescowegetarianką. 
  • Uwielbia podcasty kryminalne.
  • Otwarcie przyznaje się do depresji i korzystania z pomocy terapeuty.
      • Obecnie jej mama zajmuje się... kręceniem stand-upów. 
      • Przy podpisywaniu kontraktu z Dead Oceans zmusiła szefa wytwórni, by przeszedł na wspólną kolację, bo nie miała zamiaru dopinać tej umowy mailowo. 
        • Pod koniec 2013 roku bądź na początku 2014 dziadek Phoebe zapłacił jej za występ na zjeździe rodzinnym. Występowała obok uznanej amerykańskiej songwriterki Gordon Gano, liderki folk-punkowego zespołu Violent Fammes. Phoebe w tamtym momencie nie spodziewała się, że kilka lat później "skończy" jako support Violent Fammes na ich trasie.
        • W 2014 roku wzięła udział w castingu do pewnego muzycznego filmu i została zauważona przez Lindę Perry (piosenkarkę i producentkę mającą na koncie współprace m.in.: z Courtney Love, Chrisitną Aguilerą, Gwen Stefani, Alicią Keys). Chciała ona obsadzić w filmie Phoebe, ale ta zrezygnowała po spotkaniu i skandalicznych słowach producenta skierowanych do niej i innej dziewczyny rywalizującej o rolę: "Powodem, dla którego wy dwie jesteście tak wspaniałe, jest to, że obie jesteście osiągalne. Gdybym był dzieciakiem, oglądałbym ten film, wiedziałbym, że mógłbym się z tobą przespać". Właściwie Phoebe przyjęła ten incydent z ulgą, bo od początku nie była przekonana co do tego pomysłu i zyskała wymówkę.
        • Podczas koncertu, na którym poznała Conora Obersta, zagrała utwór "Motion Sickness" oraz "Whatever (Folk Song in C)" z kompilacji rarytasów Elliota Smitha "New Moon" z 2007 roku. Po występie Conor powiedział: "Wow, pokochałem te dwie ostatnie piosenki". Na co Phoebe odparła: "Cóż, tak – zagrałem jedną z moich, a potem piosenkę Elliotta Smitha". Conor zaś uparcie twierdził: "Nie, nie zrobiłaś tego. To nie jest piosenka Elliotta Smitha". Chwilkę się o to wykłócali, ale jak już wiecie, stali się później przyjaciółmi.
        • W 2018 roku Phoebe supportowała w Londynie występ Bon Ivera. Podczas soundchecku dołączyli do niej Justin Vernon i Sean Carey i razem zagrali kilka piosenek – bardzo miło wspomina ten moment. 
        • W 2019 roku ukazał się krążek stanowiący hołd dla twórczości Toma Waitsa "Come On Up To The House: Women Sing Waits". Wśród zaproszonych wokalistek jest i Phoebe z własną interpretacją utworu "Georgia Lee".
        • Nie wspomniałem jeszcze o dwóch interesujących kolaboracjach. W 2018 roku, na potrzeby drugiego sezonu serialu "Trzynaście powodów", zespół Lord Huron zaprosił Phoebe do wspólnego nagrania ich popularnej kompozycji "Night We Met".
          • Na przełomie 2019 i 2020 roku Phoebe pomagała przy produkcji trzeciego albumu Christiana Lee Hutsona – "Beginners". Jej wokal słyszymy w utworach "Lose This Number" oraz "Unforgivable". Z Christianem przyjaźni się i współpracuje od 2018 roku, wziął on udział w nagrywaniu piosenki "Ketchum, ID" na EP-kę "boygenius", pomagał w nagraniach i ruszył w trasę jako członek Better Oblivion Community Center oraz miał swoj udział w tworzeniu "Punishera". 
          • A skoro już mowa o tym, kto pomagał przy "Punisherze" w studiu Sound City, to do tej listy dopiszmy jeszcze: Jenny Lee Lindberg (Warpaint), Nicka Zinnera (Yeah Yeah Yeahs), Nate Walcotta i Mike'a Mogisa (Bright Eyes), Jima Keltnera (legendarny perkusista sesyjny), Blake'a Millisa, Julien Baker, Lucy Dacus, Conora Obersta, Tony'ego Berga, Ethana Gruskę, członków jej zespołu: Marshalla Vore'a, Harrisona Whitforda, Emily Retsas i Nicka White'a oraz wielu innych!  
          • "Punisher" został zadedykowany pamięci Maxa – czarnego mopsa, którym Phoebe opiekowała się od ósmego roku, a który zmarł na początku 2019 roku. Phoebe bardzo mocno przeżyła stratę swojego psiego przyjaciela.
            • Nagrywając "I Know The End", Phoebe pytała się Conora Obersta o technikę krzyku. Odpowiedział jej: "Po prostu krzycz". Ostatecznie straciła głos na kilka dni.  

              Życiorys Phoebe jest barwny i jeszcze pewnie mółbym opowiadać o niej długo, ale ja już też "tracę głos" i czas kończyć! Mam nadzieję, że ta dawka wiedzy o życiu Phoebe Bridgers zaspokoiła Wasze zainteresowanie artystką, która stała się objawieniem ostatnich miesięcy. Jej historię sukcesu można krótko opisać jako połączenie zdrowych porcji talentu, wsparcia właściwych osób oraz nieustająco ciężkiej pracy. Bez wątpienia Phoebe Bridgers stała się jedną z najbardziej utalentowanych singer-songwriterek XXI wieku! 

              "Phoebe objawia się jako głos swojego pokolenia. Za 50 lat stanie się nową Patti Smith, PJ Harvey, Nickiem Cave'em. Będzie jedną z tych artystek, na którą wszyscy będą spoglądać wstecz, jako na osobę, która wytyczyła własną ścieżkę i była tak znacząca dla wielu ludzi" – tymi pięknymi słowami jej przyjaciela Dave'a Rowana stawiam kropkę.



               
              Sylwester Zarębski
              PM
              28.01.2021


              Polecane

              Brak komentarzy:

              Obsługiwane przez usługę Blogger.