PM recenzują: Boygenius – The Record

/
0 Comments
 
 

 PM recenzują: Boygenius – "The Record"

 
 
 
 
 
 
Gdy w 2018 roku utalentowane songwriterki Julien Baker, Phoebe Bridgers i Lucy Dacus jako trio opublikowały niezależną EP-kę "Boygenius", bliżej znana mi było tylko twórczość tej pierwszej. Rok wcześniej Baker absolutnie oczarowała mnie wrażliwością i singer-songwriterskimi umiejętnościami skumulowanymi w pięknym, subtelnym albumie "Turn Out The Lights". Od tego momentu śledziłem uważnie jej poczynania, lecz w pierwszej chwili nie spodziewałem się, że 22-minutowy materiał, który stworzyła z przyjaciółkami z tej samej muzycznej półki gatunkowej, wpłynie później tak mocno na moje muzyczne gusta i preferencje. Ten skromny zbiór blisko ludowych pieśni okazał się prawdziwą perełką w świecie songwritingu. Właściwie zamiarem dziewczyn było nagranie jednej piosenki, która będzie promowała planowaną wówczas ich wspólną trasę koncertową, lecz ostatecznie w studiu w Los Angeles spędziły cztery dni, "zakochały się" w sobie i napisały łącznie sześć kompozycji. Trzeba podkreślić, że mimo tego wspólnego wysiłku większość utworów charakteryzowało solowe podejście każdej z osobna, a pozostałe członkinie powstałej supergrupy tylko (albo i aż) dołożyły swoje wokale, tworząc unikalne harmonie. Niemniej jednak ziarno wyjątkowej więzi muzycznej zostało zasiane i bardzo ciepło przyjęte przez fanów oraz muzycznych krytyków. Nikt jednak pięć lat temu nie miał pewności, czy kiedyś wykiełkuje ono w piękny owoc. Dziewczyny co prawda zagrały kilkanaście koncertów pod swym ironicznym szyldem Boygenius (wspólnie wymierzane ciosy w ego mężczyzn stanowią jedną z podwalin ich przyjaźni), ale później skupiły się na solowych ścieżkach i odnosiły niemałe sukcesy.
 
Wydany w 2020 roku drugi album Phoebe Bridgers "Punisher" stał się moim ukochanym pandemicznym albumem, który metaforycznie pozwolił mi przetrwać ten trudny pod wieloma względami okres. Samej zaś artystce w asyście branżowych zachwytów utorował drogę do muzycznego mainstreamu. Julien i Lucy również w tym czasie nie próżnowały. Baker wydała przełomowy dla siebie krążek "Little Oblivions", na którym zerwała ze schematami delikatnych, akustycznych piosenek na rzecz strzelistych alt-rockowych konstrukcji, a Dacus podkręciła swoje i tak już ponadprzeciętne liryczne umiejętności na świetnym krążku "Home Video". Wszystkie trzy śmiało wkroczyły na ścieżkę prowadzącą do panteonu najwybitniejszych millenijnych singer-songwriterów. Na szczęście nie zapomniały o sobie nawzajem. Ba, dziś już wiemy, że kilka dni po premierze "Punishera" Phoebe wysłała do Julien kompozycję "Emily I'm Sorry" i zapytała: "Czy możemy znowu być zespołem?". Ta zaś w odpowiedzi stworzyła wspólny folder na Dysku Google, gdzie zaczęły lądować kolejne muzyczne pomysły...
 
Powrót być może najfajniejszej supergrupy naszych czasów pozostawał jednak długo w sferze marzeń i  plotek, aż w końcu nazwa Boygenius pojawiła się znienacka na plakacie tegorocznej Coachelii. Ta wiadomość zelektryzowała wszystkich fanów i mnie! Chwilę później głos zabrały dziewczyny, wypuszczając od razu trzy poniekąd showcase'owe single (każdy z osobna prezentujący charakterystyczny styl danej artystki)  z zapowiedzią rychłego nadejścia pełnoprawnego debiutu zatytułowanego po prostu "The Record". Trzeba przyznać, że hype wokół tej premiery osiągnął niespotykany wcześniej dla dziewczyn poziom. Same zresztą przyłożyły się do tego choćby w postaci odtworzenia kultowej okładki Nirvany dla pisma Rolling Stone i zaproszenia Kristen Stewart do sfilmowania teledyskowego tryptyku. Z nieco pobocznego projektu narodził się prawdziwy muzyczny fenomen! Dziś o Boygenius mówią i piszą bez wyjątku wszyscy! Od samego początku nie miałem wątpliwości, że nad "The Record" będę rozpływał się z zachwytu, ale to dzieło jest jeszcze piękniejsze, niż kazano nam przypuszczać!
 
Na każdym możliwym poziomie przede wszystkim czuć i słychać, że dziewczyny spędziły ze sobą więcej czasu. Trwająca miesiąc sesja nagraniowa w studio Shangri-La w Malibu z uznaną producentką Catherine Marks sprawiła, że ten album w odróżnieniu od poprzednika brzmi najzwyczajniej w świecie o wiele świadomiej i jest wypełniony bogatszą paletą dźwięków. Co nie znaczy, że Boygenius odcinają się od poprzednich dokonań. Wręcz przeciwnie! Można odnieść wrażenie, że "The Record" zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie EP-kę kończyła surowa, akustyczna kompozycja "Ketchum, ID". "Without You Without Them" to krótka kuchenna przyśpiewka Lucy Dacus, do której a cappella dołączają wokale Phoebe Bridgers i Julien Baker. I want to hear your story / And be a part of it – jakże prosty i zarazem magiczny początek, odwołujący się do prapoczątków muzyki folkowej. Ale najpiękniejszy dialog między EP-ką a debiutem występuje w ostatniej kompozycji, poetycko analizującej toksyczne związki, "Letter To An Old Poet", gdzie wprost zapożyczona w końcówce zostaje melodia z "Me & My Dog" i wstawiona poruszająca liryczna interpolacja: I want to be happy, I’m ready to walk into my room without looking for you / I’ll go up the top of our building and remember my dog when I see the full moon. W uhonorowaniu tego, a nie innego utworu nie ma zresztą przypadku: w wywiadach dziewczyny podkreślały, że wykonanie "My & My Dog" na żywo w Brooklyn Style w 2018 roku przy owacjach tłumu było wówczas dla nich emocjonalnym highlightem i stało się budulcem napędowym kariery zespołu. Podobnie jak to miało miejsce na EP-ce, tu również dziewczyny błyszczą w poszczególnych utworach jako jednostki. Trudno by mogło być inaczej, przy tym pięknym założeniu, że każda z nich jest równorzędną liderką zespołu. Niemniej jednak każda z osobna wnosi inny emocjonalny wkład do albumu, który potem jest filtrowany przez wspólne harmonie.
 
I tak Julien jest sprawczynią i prowokatorką najcięższych gardłowych krzyków i gitarowego autodestrukcyjnego chaosu w blisko grunge'owym stylu w kapitalnych kompozycjach "$20" (ta wybuchowo epicka końcówka!), "Anti-Curse" i "Satanist"! Szczególnie kotwiczy się w uszach ten ostatni, do którego stworzenia Baker zainspirował film dokumentalny "Hail Satan?", po którym zastanawiała się, czy mogłaby zostać satanistką i stawia przyjaciółkom buntownicze oraz zapadające w pamięć pytanie: Will you be a satanist with me?. Phoebe i Lucy zaś podchwytują temat i zachęcają w następnych zwrotkach do złożenia ślubów innym ideologiom: Will you be an anarchist with me?, Will you be a nihilist with me?.
 
Lucy Dacus z kolei dorzuca swoją delikatność, błyskotliwość i humor w ujmujących utworach bezpośrednio traktujących o komforcie doświadczania przyjaźni i miłości: "We're In Love", "True Blue" i "Leonard Cohen". W tym ostatnim z uroczą zgryźliwością odwołuje się do Cohena (And I am not an old man having an existential crisis/In a Buddhist monastery/Writing horny poetry) i bezpośrednio przywołuje cytat z utworu "Anthem" oraz wspomina też symboliczną dla dziewczyn sytuację, gdy pewnego razu jadąc wspólnie autem i dyskutując nad piosenkami bez refrenów, Phoebe zapuściła "The Trapeze Swinger" Iron & Wine i tak się wczuła w klimat piosenki, że aż przegapiła zjazd z autostrady, a Lucy i Julien nie śmiały zwrócić jej uwagi. Podróż wydłużyła się o godzinę, ale ten zabawny i filmowy moment okazał się jednym z tych cementujących ich wspólne relacje.
 
A skoro o Phoebe mowa, to ona zaś wnosi charakterystyczną dla siebie dawkę indie-pop-folkowej melancholii i półszeptów w ckliwych i niezwykle punisherowych kompozycjach "Emily, I'm Sorry", "Revolution 0" i "Letter To An Old Poet". To typowe dla niej opowieści o miłosnych zawiłościach naznaczone osobistymi doświadczeniami (nie ma wątpliwości, że pierwszy utwór kieruje swojej do swojej  dawnej miłości Emily Bannon), które porażająco przeszywają serce. Nawet jeśli śpiewa proste wersy pokroju I’m 27 and I don’t know who I am czy choćby I don't wanna die, that's a lie / But I’m afraid to get sick – to emocje włożone w te słowa rezonują ze szczerą siłą, a intencjonalność budzi zaufanie. 

Na tle całości wyróżniająco brzmią piosenki "Cool About It" oraz "Not Strong Enough", gdyż w nich odpowiedzialność wokalno-kompozytorska została sprawiedliwie rozłożona między wszystkie członkinie zespołu. Są to przy tym totalnie odmienne od siebie kawałki. Leniwe "Cool About It" jest głęboko zakorzenione w folkowych inspiracjach uwydatnionych przez uroczą melodię opartą na delikatnym skubaniu w struny banjo, natomiast promieniste, porywające pop-rockowe "Not Strong Enough" z genialnym, kulminacyjnym powtarzanym wersem Always an angel, never a god stanowi opus magnum całego albumu.
 
Niezależnie od tego, do kogo bardziej należy dany utwór, to żaden nie miałaby takiej siły oddziaływania bez wsparcia pozostałych koleżanek. To właśnie te momenty, kiedy wokale Julien, Phoebe i Lucy – tak fundamentalnie różnie, a jednak w jakiś magiczny sposób idealnie do siebie pasujące – przenikają przez siebie, dzieją się cuda, w brzuchu pojawiają się motyle, a na plecach ciarki. Z pełnym poszanowaniem potrafią popychać siebie nawzajem do prób wyjścia ze stref komfortu i zapewnić przy tym odpowiednie wsparcie. Ta platoniczna przyjaźń między nimi jest odczuwalna na wyciągnięcie ręki. Można wręcz poczuć zazdrość, bo takie relacje w życiu to prawdziwy skarb. I "The Record", mimo oczywiście różnorakich poruszanych tematów, jest przede wszystkim w swoim wydźwięku listem miłosnym i odą do szczerej, nieskazitelnej, ponadczasowej przyjaźni. Skazywanej czasami na trudności, ale gotowej przetrwać wszystkie sztormy. I to jest klucz do zrozumienia sukcesu tej supergrupy, która za chwilę prawdopodobnie będzie zaliczana do jednych z najważniejszych zespołów w historii amerykańskiej muzyki, a "The Record" już właściwie zostaje obwoływane natychmiastowym klasykiem. Niewątpliwie przed każdą z nich wciąż rysuje się przyszłość usłana solowymi sukcesami, ale razem już zawsze będą lepsze. Hayley Williams (Paramore) trafnie zresztą stwierdziła, że "One są jak Avengers". Na takie superbohaterki czekałem całe życie.  
 

10/10  




 
 

 

 



 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Fotografie: Materiały prasowe
 
Sylwester Zarębski 
PM
06.04.2023


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.