AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: WRZESIEŃ 2025

/
0 Comments
AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: WRZESIEŃ 2025


Ilość wrześniowych muzycznych premier była przytłaczająca! Dość powiedzieć, że do tego zestawu Aktualnie w Głośnikach pretendowało u mnie aż 25 wydawnictw! A przecież i tak nie zdołałem przesłuchać wszystkich premier! Ostatecznie wybrałem 16 pozycji, kierując się przeróżnymi motywami, ale zachęcam też do sprawdzenia dodatkowych telegraficznych wyróżnień, które wyjątkowo (a może już tak pozostanie) umieściłem wyżej w tekście, rozdzielając je od tradycyjnej playlisty. Tyle z technicznych spraw. Zapraszam do odkrywania muzycznych uniesień: od rockowego chaosu Wednesday i Geese, po przytulającą Olivię Dean, furię Sprints, porywający szugejz NewDad, szarpiącego emocje Toma Odella, rozpędzone w postpunkowym mroku Suede, rockową odsłonę Błażeja Króla, pełzających do głębi gitarowej połówki serca fenomenalnym debiutem Snakes Snakes Snakes, rewelacyjny pierwszy longplay projektu Powaby, któremu z ręką na sercu patronuję, błogie dzieła The Favors i Night Tapes, dziki rave-punkowy odlot Vlure, bajeczny minialbum MUD/O i warte uwagi EP-ki od Silver Gore i Eden Rain! Miłej lektury! 


ALBUMY

 

WEDNESDAY – "BLEEDS"



Amerykańska formacja Wednesday dwa lata temu bardzo miło zaskoczyła świetnym albumem "Rat Saw God". Jazgotliwą, brudną, alt-blues-indie-rockową dawką pęczniejącej kumulacji gitarowej energii zderzonej z posmakiem amerykańskiego country i shoegaze'owych uniesień, znajdującej swoje ujścia w wokalnych cierpieniach charyzmatycznej liderki Karly Hartzman zachwycili krytyków i przebili się do szerszej świadomości sympatyków alternatywnego rocka. Co prawda ich koncert w 2024 roku na Way Out West nieco nie sprostał mym oczekiwaniom, ale nie skreśliłem tej formacji ze swojego radaru. Ba, grający w tym bandzie gitarzysta i wokalista MJ Lenderman zachwycił mnie kilka miesięcy później swoim piątym solowym dziełem "Manning Fireworks" i ciepło wspominam jego występ na OFFie. Ze względu na rozwój kariery solowej zrezygnował ze wspieranie Wednesday podczas tras koncertowych, ale wciąż pozostaje czynnym członkiem i miał oczywisty wkład w ich najnowszy album "Bleeds", który to znów pod względem studyjnej jakości zdołał mnie powalić na kolana. Amerykanie ponownie wciągają w swój charakterystyczny wir niekontrolowanego gitarowego chaosu, brutalności, drapieżności i surowych, przesiąkniętych mrokiem lirycznych refleksji. Przy tym wznoszą artystyczną finezję na wyższy poziom jakości i poszerzają paletę gitarowych barw. Kolekcja dwunastu kompozycji to mozaika wpływów brzmień spod znaku alt-country, shoegaze'u, grunge'u, indie rocka, indie folku, kwaśnej psychodelii, a nawet hałaśliwego punku (demolujący kawałek "Wasp"!). Wednesday błyszczą zarówno w nieco spokojniejszych, subtelniejszych, nasączonych melancholią fragmentach, jak i w kreowaniu chrupiących gitarowych przesterów i przydymionych riffów. Dramaturgiczne tempo tego materiału trzyma na emocjonalnej krawędzi, a Karla znów ujawniła swój talent do opowiadania sugestywnych historii z domieszką czarnego humoru. "Bleeds" to monumentalny w swej formie triumf muzycznego stylu Wednesday.




        OLIVIA DEAN – "THE ART OF LOVING"


         
        Kariera Olivii Dean w ostatnich miesiącach nabrała niebywałego rozpędu. Już dwa lata temu zwracałem uwagę na jej czarujący debiutancki album "Messy" i bardzo cieszę się, że od tamtego czasu blask jej twórczego talentu wreszcie należycie rozbłysnął na muzycznym gwiazdozbiorze. Ten moment swojego największego artystycznego rozkwitu pieczętuje zjawiskowym drugim albumem "The Art of Loving". Olivia Dean z emocjonalną pasją, unikając banału, za pomocą czułych, soul-popowych, lo-fi, jazzowych dźwięków oraz otulającego wokalu maluje obrazy różnorodnych odcieni miłości: od nadziei, przez euforię zauroczenia, romantyczne spełnienie, po melancholię codziennego związku i gorzkie lekcje rozstań. Błyskotliwie, autentycznie, wrażliwie i bardzo intymnie. Olivia Dean niewątpliwie dojrzała artystycznie, a ciepłe pejzaże jej kolejnych kompozycji sprawiają, że za każdym razem czuję się przez ten album dosłownie przytulony!       




        GEESE – "GETTING KILLED"


         
        Znajomość i słuchanie nowojorskiego zespołu Geese powinno stać się za chwilę powszechną modą wśród fanów alternatywnych brzmień i absolutnie ta nowojorska formacja na to zasługuje. Nie będę zaklinał rzeczywistości – sam o ich istnieniu wcześniej nie miałem pojęcia. Przy ich odkryciu nastąpił splot przypadków: od intuicyjnego zainteresowania się tą nazwą na plakacie Primavery, imo idealnie w momencie premiery ich trzeciego albumu "Getting Killed", aż po nagłą falę tsunami zachwytów muzycznych krytyków nad tym krążkiem. No i nagle, gdzie się nie obejrzę – Geese. Niczym objawiony mesjanistyczny muzyczny byt. No i nawet coś w tym jest, bo tak kreatywnego materiału o potencjale wywoływania przyjemnego bałaganu w umyśle dawno nie słyszałem. Tutaj indie rock spotyka się z artyzmem na jakimś kosmicznym poziomie, przy którym powraca wiara, że jeszcze nie wszystko w gitarowej muzyce zostało powiedziane. Absolutnie odświeżający kolaż instrumentalnego, wokalnego (barwa głosu lidera Camerona Wintera niezwykle pociągająca!) i kompozycyjnego chaosu połączony ze strumieniem lirycznego surrealizmu. "Getting Killed" to zaskakujący na każdym kroku, eksperymentalnie wielowarstwowy, ale zarazem zadziwiająco spójny wyraz czystej art-rockowej maestrii. 
         



        NEWDAD – "ALTAR"


         
        Po przeprowadzce do Londynu drugi album irlandzkiego tria NewDad jest pogrążony w tęsknocie za rodzinnym domem w Galway podkreślonej obolałym, żałobnym wokalem Julie Dawson, z mglistymi pejzażami, które zalewane są przez instrumentalne powodzie agresji, złości, frustracji. Shoegaze'owa subtelność i melancholia zderza się tu z lawiną przesterowanych alt-rockowych inspiracji z lat 80. i 90., trzymając nas przez ten cały zacny materiał w napięciu. Warto choćby wyróżnić utwory "Roobosh" i "Misery" – gwałtownie oddychające płuca tego albumu. Nie jest to jednak całkowicie album zatopiony w rozpaczy i melancholii – przebijają się tu przebłyski nadziei, poszukiwania pewnej równowagi w poświęceniu się dla kariery, a w finale nieśmiało wybrzmiewa pogodzenie się z aktualną sytuacją.    
         
        NewDad w zaledwie niecały rok po premierze swojego debiutu "Madra" wskakują na wyższy level rzeźbienia gitarowej ekscytacji. Dojrzalsze teksty, odważniejsze kompozycje i szersze spektrum emocji. Pozostaje tylko jeszcze z większą uwagą śledzić dalsze ich poczynania, gdyż wyrastają na jeden z najciekawszych irlandzkich zespołów młodego pokolenia. 
         


         

        SPRINTS – "ALL THAT IS OVER"


         
        Debiutancki album "Letter to Self" irlandzkiego zespołu Sprints dosłownie eksplodował mi w słuchawkach na początku zeszłego roku. Intensywna mieszanka postpunka, garażowego rocka i grunge’u, pełna gniewu, traum i brutalności połączona z wokalną furią Karli Chubb i jej szczerymi, przeszywającymi na wskroś tekstami zatopionymi w kontekstach współczesnych społecznych problemów zdemolowała mnie emocjonalnie. Doświadczyłem przy tym krążku tak silnego katharsis, że bez wahania okrzyknąłem go debiutem roku. W podjęciu tej decyzji utwierdził mnie dodatkowo ich brawurowy koncert podczas Inside Seaside. Sprints mimo intensywnych tras i dokonanej w międzyczasie roszady w składzie (gitarzysta-założyciel Colm O'Relly został zastąpiony przez Zaca Stephensona) pozostali na rozpędzonym kursie i postanowili na fali sukcesu zadać błyskawiczny drugi cios. Mimo tym razem postawionej przeze mnie przed odsłuchem gardy – znów nokautujący. Oczywiście ta siła rażenia już nie była tak zaskakująca i piorunująca, bo chwyty przeciwnika już nieco znane, ale koniec końców i tak trzeba było już po pierwszej rundzie odsłuchu rzucić na ring biały ręcznik. Sprints na "All That Is Over" ponownie łączą gniew, osobiste doświadczenia, toksyczność współczesnych realiów i refleksję nad tożsamością z dynamicznym, różnorodnym brzmieniem – od hałaśliwego postpunka po cienie shoegaze’owej subtelności i psych-rocka. Tak, irlandzka grupa nieco zniuansowała swoje brzmienie i momentami wsadza swoją niekiełznaną agresję w kaganiec, sprawiając, że ten krążek potrafi zaskoczyć pozorną delikatnością, której nie doświadczaliśmy na debiucie. Weźmy na przykład narastające napięcie i emocje w otwierających ten album utworach "Abandon" (z mocnym wersem: Abandon all hope / Hang the rope) i "To The Bone". A zarazem Sprints w dalszej części w kilku momentach zrywają wściekle smycz i atakują z większą napastliwością i siłą niż poprzednio. Choćby takie comba piosenek "Descarters" i "Need" oraz "Something's Gonna Happen" i "Pieces" wzniecają piekielne płomienie gitarowego, obłąkanego szaleństwa. Gniew w tym materiale kipi, jest namacalny i zarazem oczyszczający. Ten uderzający katartyczny moment wybucha w kulminacyjnej, spinającej wszystkie wcześniej wznoszone emocje, ponad sześciominutowej kompozycji "Desire", gdy Karla z narastającą wściekłością w finale wykrzykuje kilkukrotnie znamienny wers Oh, it's the good, the bad, the best you ever had. Furia Sprints wybrzmiewa na "All That Is Over" niczym remedium na świat pogrążony w apokaliptycznym szaleństwie. Irlandzka grupa wciąż zmierza sprintem w stronę gitarowej ligi mistrzów. 
         
         
         
         

        TOM ODELL – "A WONDERFUL LIFE"



        Tom Odell od lat konsekwentnie buduje reputację artysty o głębokiej wrażliwości, a wręcz szamana, który budzi uśpione w nas emocjonalne anioły i demony! Poprzedni jego album "Black Friday" zmroził mnie surową formą, przygnębiającą atmosferą i wędrówką do najciemniejszych zakamarków serca Toma, który zdawał się pokazywać samego siebie na skraju załamania nerwowego. Pewne zabiegi stylizujące tamten materiał na nagrywany w opuszczonej leśnej chatce może nie do końca były trafione, ale generalnie na czele z tytułowym utworem Tom wstrząsnął mym sercem. Jego najnowszy album "A Wonderful Life" to powrót do bogatych faktur instrumentalnych oraz dopracowanej produkcji, ale wbrew tym barwnym, ciepłym aranżacjom i tytułowi samego krążka piękno jest tu tylko iluzoryczne bowiem w opowieściach Toma znów sporo smutku, przygnębienia, skrytego cierpienia, frustracji... Znów jego kompozycje potrafią szczerze wzruszyć, ale też niosą ze sobą subtelne formy pocieszenia. Wyróżnia się tu przede wszystkim bandażująca serce kompozycja "Don’t Cry, Put Your Head On My Shoulder", ale poruszających i magnetyzujących momentów na tym krążku jest więcej. Pięknie rozbudowane, przestrzenne i nadające nastrojowy ton całemu albumowi "Don't Let Me Go", oparte na smyczkach i gitarze akustycznej oszczędne "Pray", impulsywne, autoironiczne "Can We Just Go Home", sarkastyczne "Wonderful Life", uderzające w tendencję oceniania po wyglądzie "Ugly" z emocjonalnym crescendo o stadionowym rozmachu (choć do poziomu "Black Friday" nie podbija), poruszające i porywające śmiałymi gitarami i wysokimi melodiami fortepianowymi "Can Old Lovers Ever Just Be Friends?" i kojące, szukające nadziei w mroku "The End of Suffering". Tom Odell znów zabrał mnie w niezwykle emocjonalną podróż i udowodnił, że jest obecnie jednym z najlepszych muzycznych gawędziarzy. Choć ostatecznie zabrakło mi na tym albumie takiej czysto katartycznej kompozycji, to broni się ten materiał jako całość.     
         
         


        SUEDE – "ANTIDEPRESSANTS"


         
        Suede, weterani britpopowej fali z zeszłego wieku, na swoim dziesiątym albumie "Antidepressants" wręcz szokują swoją zespołową witalnością, surowym i mrocznym klimatem, osaczającym chaosem i paranoją, a także porywającym, drapieżnym, przybrudzonym, czasami romantycznym postpunkiem emanującym gotyckim chłodem, a zarazem swą dynamiczną naturą rozpalającym płomień w sercu. Album cechuje się niezwykłą, wciągającą, spójną aurę, wypełnioną niepowtarzalnym, histerycznym wokalem Bretta Andersona. Nie brakuje tu energetycznych hymnów, a także refleksyjnych ballad – Suede udanie łączą emocjonalną głębię z porywającą melodyjnością. To dojrzały, kreatywny, elektryzujący album ukazujący zespół z ponad trzydziestoletnim stażem w rewelacyjnej formie.  
         

         
         

        BŁAŻEJ KRÓL – "POPIÓŁ"


         
        Błażej Król na swoim ósmym (a właściwie dziewiątym, bo jeden ukończony schował przed nami w szufladzie) albumie dokonuje pewnych twórczych rewolucji. Przede wszystkim przestał chować się za poetyckimi, niejednoznacznymi metaforami. Z większą pewnością siebie i nutką autorefleksji odsłania przed nami skrawki swojej świadomości, obaw, lęków, nadziei, ale wciąż zdaje się, że pewne emocje chowa głęboko w sobie i nie wszystko wykłada na stół. Właściwie częściej sam zadaje nurtujące pytania, na które nie padają odpowiedzi. Niby najbardziej przystępne i osobiste pod względem liryki dzieło Błażeja, ale wciąż można z nim wspólnie pobłądzić w interpretacjach i emocjach. Zmiany ogarnęły też warstwę instrumentalną. Tym razem Król produkcję oddał w ręce Pawła Krawczyka, czego efektem jest najbardziej gitarowy album w jego dorobku. Nie ukrywam, że taka rockowa odsłona Błażeja i w ogóle cała dynamika tego albumu bardzo przypadła mi do gustu. Choć wciąż w tym obliczu pobrzmiewają echa charakterystycznych  dla tego artysty alternatywnych ścieżek i poszukiwań. Świetny album!   
         

        ➖ 
         

        DEBIUTY


        SNAKES SNAKES SNAKES – "SYK" [LIPIEC]



        Koncert łódzkiej rockowej formacji Snakes Snakes Snakes podczas minionej edycji Great September okazał się absolutnym objawieniem. Snejki jadowicie ukąsiły dawką różnorodnego, hałaśliwego gitarowego brudu, mroku, transu, przesteru, wciągającymi riffami i zjawiskowym wokalem Żanety Zawierty. Nie spodziewałem się jednak, że po powrocie do domu ich wydany w lipcu debiutancki album "Syk" (genialny w swej prostocie tytuł) aż tak przejmie władzę nad moimi głośnikami! No zatraciłem się totalnie w tym materiale! Snejki na wydanym własnym sumptem longplayu syczą głośno i niepozornie wciągają w gęsty wir kreatywnych alt-rockowych melodii opartych na syntezie wielu gitarowych gatunków. Umiejętnie pełzają między postpunkiem, psychodelią, grunge'em, dream-rockiem, psychodelią. Całość spaja zaś przenikający wszystkie kompozycje garażowy klimat. Snakes Snakes Snakes potrafią ostro przyłoić ("Fck It", "Fcking Difficult", "Love"), bywają przebojowo agresywni ("Stupid Man", "Up To You"), zniewalają nastrojem i poezją ("Stalemate"), mają smykałkę do budowania dramaturgii ("Grey"), potrafią dolać marzycielskiej oliwy ("Eyes") oraz hipnotyzują ("Ty", "Rzeka"). Rewelacyjna żonglerka stylów i nastrojów. Panowie Bartosz Rośczak (perkusja), Daniel Pawlicki  (bas) i Paweł Ciszewski (gitara) grają konkretnie i bezpardonowo, ale to ich koleżanka Żaneta swoim zakresem wokalnych umiejętności oraz ekspresyjny polotem stanowi najjaśniejszy punkt i swoiste opus magnum formacji. Robotycznie powtarzane jak mantra proste frazy liryczne potrafią za sprawą jej wszechstronnego wokalu być w jednej chwili beznamiętne, by za chwilę zaatakować nas zadziornością, opętać mrokiem i kusić do siebie niczym biblijny wąż. Te repetycje totalnie wwiercają się w umysł, a Żaneta przy tym doskonale operuje wokalną dramaturgią.  
         
        Koniec końców "Syk" okazał się bardzo sssoczystym i sssnakomitym albumem! Syczę z zachwytu! Niech ten debiut pełźnie do wszystkich rockowych serc w tym kraju i nie tylko! Snakes Snakes Snakes przywracają nadzieję w polski rock.  




        POWABY – "POWABY"



        Jakub Ambroziak ze swoim solowym projektem Powaby wypuścił debiutancki album i naprawdę szczerze polecam zasłuchać się w tej kolekcji świetnych i chwytliwych kompozycji w dream-popowym, postpunkowym, zimnofalowym klimacie oraz popaść w objęcia refleksji przy niezwykle egzystencjalnych, melancholijnych i angażujących emocjonalnie tekstach! Do tego dochodzi znakomita warstwa instrumentalna: kojące partie rozmarzonych gitar, pulsująca rytmika, pociągający i charakterystyczny wokal Jakuba, chwytliwe refreny, błyszczące gościnne wokale Karoliny Prasał ("Zostaw mnie") i Clayknot ("Koniec pytań). Wszystkie elementy składają się tu na bardzo przemyślany i obiecujący debiutancki materiał! Ba, tli się w nim potencjał do wywołania trzęsienia ziemi w muzycznym undergroundzie! Zresztą miałem okazję poznać siłę oddziaływania tych piosenek podczas tegorocznego Great September i to był absolutny sztosik!

        W jednym utworze Jakub z tęskną nutą w głosie śpiewa "Chciałbym być po prostu kimś" i... Chłopie, już jesteś w peletonie najbardziej obiecujących polskich artystów! Swoją drogą ukazanie się tego debiutu zbiegło się z premierą nowego krążka Błażeja Króla i nie mogłem oprzeć się refleksji, że Jakub ma szansę w przyszłości kroczyć podobną ścieżką z muzycznego podziemia w kierunku powierzchni i masowego poklasku. Czas pokaże, ale jestem dobrych myśli i trzymam kciuki!
         
        PS I przy okazji mam niebywałą przyjemność patronować tej premierze! Sytuacja z gatunku historycznych, bo pierwszy raz logo Podróży Muzycznych zawitało na fizyczne wydanie albumu! Niech ta muza niesie się szeroko w eterze! 
         



        THE FAVORS – "THE DREAM"



        Wkład Finneasa w sukces jego młodszej siostry Billie Eilish jest niezaprzeczalny i w pełni doceniałem jego producencki zmysł, ale już jego solowa twórczość nie potrafiła znaleźć ujścia do mego serca. Zupełnie inaczej jest ze wspólnym projektem The Favors, który stworzył z piosenkarką Ashlyn Rae "Ashe" Willson – ujął mnie on całkowicie już od pierwszego singla "The Little Mess You Made", dziwnie zanurzonego w euforycznej melancholii, a zarazem niezwykle ciepłego. Wokalne harmonie i artystyczna chemia między tą dwójką okazała się oszałamiająca! Z każdym kolejnym singlem doskonale podsycali oczekiwanie na debiutancki album i ten okazał się wyśmienitą podróżą przez rozgrzewające serce brzmienia popu, soft rocka i folku lat 70. w duchu twórczości Fleetwood Mac. To płyta wypełniona bajecznymi harmoniami i dopracowanym, emocjonalnym songwritingiem. Lirycznie balansują między romantyczną lekkością, gorzkim humorem, nostalgią, bólem złamanego serca... No potrafią ścisnąć za serducho swoimi kompozycjami, które emanują balladową pompatycznością, bujnymi fakturami dźwiękowymi, dramaturgicznymi napięciami i marzycielskimi odlotami. Choć ostatnim numerem "Home Sweet Home" udowadniają, że potrafią też rozwinąć skrzydła w stronę bardziej funkowych i tanecznych uniesień. To przepiękne dzieło i chwała losowi, że muzyczne ścieżki tych dwojga artystów się połączyły.
         
         


        NIGHT TAPES – "PORTALS//POLARITIES"



        Debiutancki album "portals//polarity" tria Night Tapes, tworzonego przez Iiris Vesik z Estonii oraz Maxa Doohana i Sama Richardsa z Londynu, ma wszelkie zadatki do wywoływania zachwytów. Zespół ten za poleceniem nieocenionego w tematach muzycznych odkryć Podróżującego Kuby obserwowałem już od dłuższego czasu i cieszę się, że teraz Night Tapes w pełni rozwijają swoje skrzydła kreacji błogich i sennych muzycznych projekcji. Proponują nam lot po gwieździstym nieboskłonie shoegaze’owych gitar, ambientowych syntezatorów i eterycznego, anielskiego, falsetowego wokalu Vesik. Nie sposób odmówić! Słuchanie tego albumu to niezwykle immersyjne doświadczenie, które pogłębiają jeszcze dodatkowo subtelne nagrania terenowe. Przyznaję się, że przy pierwszym podejściu odpłynąłem na tyle, iż zasnąłem w połowie, ale w tym przypadku to akurat komplement! Kolejne podejścia jednak odsłaniały mi piękne, wielowymiarowe (jest w tym marzycielskim tonie też sporo ciekawych trip-hopowych ucieczek), kosmiczne dźwiękowe przestrzenie i surrealistyczne liryczne obrazy, oscylujące wokół wolności, tożsamości i granicy między światem realnym a wirtualnym. Pojawiają się tu fragmenty, które ściskają za serducho ("swordsman", "storm", "babygirl (like n01 else)", "helix", "love it all behind, Mike"). Bardzo udany debiut, który okazał się portalem do wymiaru czystej przyjemności na granicy jawy i snu. 

          


        VLURE – "ESCALATE"



        Wystrzałowy koncert Vlure był jedną z sensacji OFF Festivalu w 2023 roku. Pięcioosobowa formacja z Glasgow wymierzała wówczas w naszą stronę nokautujące ciosy i z wulkaniczną mocą zderzyli ze sobą brutalne, punkowe gitarowe riffy z euforycznymi syntezatorami i elektronicznymi odjazdami. Na swoim debiutanckim krążku zdecydowali się jeszcze bardziej przechylić wajchę w stronę agresywnego electro. W efekcie otrzymujemy niszczycielską dawkę rave-punka. Siłę rażenia tego albumu porównałbym do debiutanckiego dzieła Fat Dog, ale brzmieniowo mimo wszystko rozbiegają się te dwie grupy w inne strony. Nie jestem co prawda pewny, czy w kolejnych tygodniach będę miał ochotę wracać do tego materiału w domowych warunkach, ale niewątpliwie szalone kompozycje Vlure cechują się erupcyjnym potencjałem i z pewnością będą porażać w warunkach koncertowych. 
         

        ➖ 

        EP-KI / MINIALBUMY

         

        MUD/O – "IT'S ENOUGH TO SAY I TIRED"



        Warszawska formacja MUD/O dwa lata temu oczarowała mnie kojącym koncertem podczas Great September, w zeszłym roku szczerze wzruszyła kompozycją "małe serce", a w tym absolutnie zachwyciła kolekcją pięciu kompozycji, które złożyły się na ich drugi minialbum "It's Enough To Say I Tired". Cóż to jest za przepiękne dzieło! Od pierwszego utworu "feasty" utrzymanego w przyjemnym, country-bluesowym klimacie sprawia, że czas na chwilę zamiera, a wszelkie zmartwienia przestają mieć znaczenie. Kolejne piosenki i melodie zaskakują wielowymiarowym podejściem do alternatywnego brzmienia. "Homland" wybrzmiewa iście indie-folkowo, "blue" skręca nieco w bardziej dream-popową stronę, oszczędna aranżacja "światła" na fortepian, smyczki i subtelne syntezatory przywodzi na myśl twórczość Ólafura Arnaldsa, zaś "lost" hipnotyzuje ucieczką w ambient-dronowy eksperyment. W każdym kawałku swoim wszechstronnym, stonowanym wokalem ujmuje Dominika Borowiecka. Wszelkie też pojawiające się wokół jej głosu eksperymenty z wokalizami, harmoniami oraz tworzenie wrażenia podwójnego wokalu wybrzmiewają niesamowicie klimatycznie. Nie sposób właściwie szufladkować brzmienia MUD/O i nie ma to właściwie też większego sensu, bo na samym końcu liczy się i tak emocjonalny przekaz. A ten zespół posiada doskonały zmysł do tworzenia czułych melodii i olśniewających precyzją aranżacji, które stają się pochodnią światła i życia, rozświetlającą wszelki mrok. Bajeczne dzieło!      
         
         


        SILVER GORE – "DOGS IN HEAVEN"

         
         
        Londyński duet Silver Gore, tworzony przez wokalistkę i perkusistkę Avę Gore oraz producenta Ethana P Flynna (współpracował z FKA Twigs i Nia Archives), odkryłem podczas eksploracji soundtracku najnowszej odsłony EA Sports FC. Singiel "All The Good Man" zaintrygował mnie swoim niebanalnym, alternatywnym, europopowym brzmieniem. I na swojej debiutanckiej EP-ce "Dogs in Heaven" Silver Gore łączą takie alt-popowe brzmienia z kontrastem między naturalnym, krystalicznym wokalem Gore a eksperymentalną produkcją Flynna. Materiał zachwyca pomysłowością i próbą przekraczania wszelkich granic. Pełnia niuansów i zaskakujących detali warstwa dźwiękowa połączona z eterycznymi wokalnymi popisami Ave potrafi uzależnić i odświeżyć umysł, ale przy tym wciąż jednak czuć, że potencjał duetu jeszcze nie został w pełni wyzwolony. Niemniej warto się z nimi zapoznać oraz uważnie dalej obserwować.
         
         


        EDEN RAIN – "CAN I COME TOO?"

         
         
        Imponuje mi ten upór uzdolnionej londyńskiej artystki w próbie przebicia się ze swoją twórczością do szerszego grona odbiorców. I nieustannie ją w tym dążeniu wspieram! Rok po bardzo przyjemnej EP-ce "Anyway, How Are You" Eden Rain powraca z kolejną muzyczną krótkometrażówką – "Can I Come Too?". To intymne opowieści o lęku przed odrzuceniem, utracie i potrzebie bliskości osadzone w doświadczeniach dwudziestolatki oraz w bardzo zgrabnych kompozycjach, łączących melancholijny alt-pop z indie. No i do tego ten niesamowity wokal Eden! Wszystkie elementy składają się na skromne, ale poruszające, piękne, intymne, dojrzałe dzieło! Czy to już ten krok milowy dla jej kariery? Czas pokaże...  
         
         
          ➖ 

        WYRÓŻNIENIA


         
        Pozostałe interesujące wydawnictwa w telegraficznym skrócie: 
         
        Dla pragnących szczerego i dosadnego rockowego dzieła: WALUŚKRASKAKRYZYS – "TEMATY I WARIACJE".
         
        Dla poszukujących zarażającej radości w tańcu: PARCELS – "LOVED" oraz ZIMMER 90 – "INTERIOR".
         
        Dla łaknących barwnych i euforycznych muzycznych mozaik: DAVID BYRNE – "WHO IS THE SKY?".
         
        Dla potrzebujących emocjonalnego synthpopu: NATION OF LANGUAGE – "DANCE CALLED MEMORY".
         
        Dla pragnących wybuchowej dawki żeńskiego, łamiącego gatunki alt-rocka: DIE SPITZ– "SOMETHING TO CONSUME".
         
        Dla wielbicieli jazzu: NENE HEROINE – "4".
         
        Dla fanów rockowych uniesień: BIFFY CLYRO – "FUTIQUE".

        Dla doceniających kunsztowny songwriting i stonowane folk-rockowe brzmienie: BIG THIEF – "DOUBLE INFINITY".
         
        Dla pragnących impulsywnego art popu porywającego mrocznym indie-disco, synthpopowym brzmieniem: BAXTER DURY – "ALLBARONE".
          ➖ 

        SINGLE

         

        MAGDALENA BAY – "SECOND SLEEP"

        Można się zachłysnąć z zachwytu!
         
         


        FLORENCE AND THE MACHINE – "ONE OF THE GREATS"

        Z wielu względów wyjątkowy singiel Flo! 




        ETTA MARCUS – "TEENAGE MESSIAH"

        Trzeci trafiony i olśniewający tegoroczny singiel! EP-ka "Devour" (31.10) zapowiada się wyśmienicie i być może nawet przełomowo dla jej rozwijającej się kariery.  



        RAYE – "WHERE IS MY HUSBAND!"

        "Where Is My Husband!" – tą świetną kompozycją Raye otwierała tegoroczne festiwalowe koncerty, w tym fantastyczny występ na Open'erze i wreszcie doczekaliśmy się jej w wersji studyjnej!
         



        MAKS.TACHASIUK – "FIRDYGAŁKI"

        Songwriterskie objawienie naszej rodzimej sceny!
         



        SAMIA – "CINDER BLOCK"

        Piękny utwór inspirowany twórczością Leonarda Cohena.




        MICHAŁ OD KOŚCI – "CIOSY PROSTE"

        Hipnotyzujący cios!




        THE BLAIR LIP BOMBS – "DON'T LET THEM TELL YOU (IT'S FAIR)"

        Fajne, fajne te indie gitarki z Australii! 




        ELLUR – "DISINTEGRATE"

        Magiczny początek, cudowne crescendo w finale – przy tej piosence można zakochać się w Ellur!




        KAROLINA CHARKO – "HAMAK"

        Karlina kołysze poruszającymi emocjami!
         



        THE LAST DINNER PARTY – "THE SCYTHE"

        Świetna dramaturgiczna ballada!




        PILLOW QUEENS – "BE A BIG GIRL"

        Hymnicznie i poruszająco! 




        AEROSMITH, YUNGBLUD – "MY ONLY ANGEL"

        Zaskakujący powrót Aerosmith ze wsparciem Yunbgluda! Niezły! Będzie z tego wspólna EP-ka "One More Time" (21.11). 




        PARIS PALOMA – "GOOD BOY"

        Tu może się narodzić nowa muzyczna miłość. 
         



        TAME IMPALA – "DRACULA"

        Wreszcie catchy singiel z nadchodzącej płyty!



        RALPH KAMINSKI  – "GÓRA" 

        Przejmujące otwarcie nowego solowego rozdziału.



        DRY CLEANING – "HIT MY HEAD ALL DAY"

        Zapowiedź trzeciego albumu "Secret Love" (09.01.2026)




        MELODY'S ECHO CHAMBER – "IN THE STARS"

        Pierwszy fragment nowego albumu "Unlouded". Premiera 5 grudnia.




        LEWIS CAPALDI – "SOMETHING IN THE HEAVENS"

        Ściska za serce!




        CELESTE – "WOMAN OF FACES"

        Majestatycznie!



         

        GORILLAZ – "THE HAPPY DICTATOR" (FEAT. SPARKS)

        Gorillaz powracają! Nowy album "The Mountain" ukaże się 20 marca!




        SOFIA ISELLA – "OUT IN THE GARDEN"

        Demonicznie!




        POLA MAJ – "WYJMIJ MNIE"

        Wielowarstwowy zachwyt!
         



        THE NEW EVES – "RED BRICK" / "WHALE STATION"

        The New Eves po intrygującym debiucie serwują kolejne dwa oryginalne i kreatywne single. 
         



        MASTER PEACE – "SPIN THE BLOCK"

        Zaraźliwy indie hymn! 



        WYDARZENIA MIESIĄCA



        RELACJE KONCERTOWE


        Na blogu pojawiły się relacje z koncertów i festiwali:
        Na social mediach odnajdziecie również relacje "na gorąco" z koncertów Sigur Rós, Robbiego Williamsa, Pillow Queens i Lord Huron – obszerniejsze wrażenia na blogu powinny ukazać się w ciągu najbliższych dni. 
         
           
          OGŁOSZENIA KONCERTOWE
           
          Wybrane festiwalowe newsy:
           
          Open'er Festival: The Cure pierwszym headlinerem!
           
          Colours of Ostrava: Twenty One Pilots
           
          Lost Generation Festival:  
           

           
          Rock for People:
           

           
           
          Primavera Sound:
           

           
           Coachella:
           

           
            
          Wybrane pozostałe ogłoszenia:

          Tame Impala, Prezero Arena Gliwice, 18-19.04.2026
            
          Portugal The Man, Klub Stodoła, Warszawa, 10.03.2026
            
          RAYE, Atlas Arena, Łódź, 22.01.2026
            
          System Of A Down + Queens Of The Stone Age + Acid Bath, Stadion Narodowy, Warszawa, 18-19.07.2026
           
          ArchiveTorwar, Warszawa, 08.04.2026
           
          Doja CatTauron Arena Kraków, 19.06.2026
            
          ➖ 

          PLAYLISTA MIESIĄCA


           
          I oczywiście na koniec zapraszam Was do przejrzenia i przesłuchania mojej tradycyjnej playlisty, którą na bieżąco uzupełniałem przez cały miesiąc! Przypominam, że w pierwszej kolejności wyszczególniam albumy i EP-ki (maksymalnie 5 utworów z poszczególnych pozycji), a w dalszej kolejności prezentuję single, w tym te, które nie załapały się w moich powyższych wyróżnieniach, a które również są warte sprawdzenia! Wybory oczywiście skrajnie subiektywne!
           
           
           

          Sylwester Zarębski
          Podróże Muzyczne
          07.10.2025


          Polecane

          Brak komentarzy:

          Obsługiwane przez usługę Blogger.