PM wspominają: Open'er Festival 2018, część 2

/
0 Comments
Relacja z Open'er Festival 2018



PM wspominają: Open'er Festival 2018, część 2


Jeśli znaleźliście się w tym miejscu i zastanawiacie się: "fajnie, część druga, a gdzie część pierwsza?". Już podpowiadam. Klikajcie w poniższy link: 


Lektura nadrobiona? A może czekacie już od dłuższego czasu na kontynuację wspomnień? W takim razie bez zbędnych wstępów przenosimy się błyskawicznie z powrotem pod Main Stage. Przed nami... 


Dzień 3


Open'er Festival 2018


Kali Uchis! Miałem spore oczekiwania związane z występem tej kolumbijsko-amerykańskiej wokalistki, która wydała w tym roku jeden z najlepszych longplayów. Krążek "Isolation" bardzo pozytywnie mnie zaskoczył swoją różnorodnością gatunkową. Liczyłem, więc na równie barwny, ciekawy, intrygujący występ na Main Stage. A wyszło kompletnie bezbarwnie. Kali nie udźwignęła tego koncertu pod względem wokalnym. Srogi zawód. I trochę setlista została moim zdaniem źle ułożona. Na pierwsze pięć piosenek, aż cztery pochodziły z jej debiutanckiego mini-albumu "Por Vida". Nie tego oczekiwałem. Wraz z Podróżującym Patrykiem postanowiliśmy wycofać się spod Maina tanecznym krokiem w rytm mojej ulubionej kompozycji z "Isolation" - "Feel Like A Fool". Kali podobno się rozkręciła, ale skierowałem się w stronę Tent Stage bez większego żalu. 

Ewakuacja z Kali Uchis miała o tyle sens, że na scenę pod niebieskim namiotem wchodziła francuska formacja La Femme. Pierwotnie ich koncert był zaplanowany 1:30, ale ze względów logistycznych zagrali zdecydowanie wcześniej, zamieniając się slotami z Marceliną. Troszeczkę szkoda, bo występ La Femme mógł tylko zyskać nocą. Nie umniejsza to jednak faktowi, że Francuzi zagrali niezwykle żywiołowo i idealnie pod nóżkę. Nie zabrakło z ich strony scenicznego szaleństwa. Koncert jeszcze na dobre się nie rozkręcił, a wokalista już wylądował na fali pod sceną. Bardzo pozytywne zaskoczenie. Z końcówki jednak się urywaliśmy, by zdążyć na...


Kali Uchis, Open'er Festival 2018

Kali Uchis, Open'er Festival 2018

La Femme, Open'er Festival 2018

Kaleo! Na ten występ udało nam się zebrać pod główną sceną najliczniejszą ekipę Podróżujących podczas tegorocznej edycji! Miałem wizję wspólnej. żywiołowej zabawy (wierzyłem nawet w pogo) w pełnym słońcu pod Mainem. Jedno się sprawdziło - promienie słoneczne grzały niemiłosiernie. Do szalonej zabawy jednak ciut zabrakło. Islandczycy grają świetny, amerykański blues-rock i mają w składzie diament w postaci rewelacyjnego wokalu Jökulla Júlíussona. Nawiązując do tradycji gatunku, komponują z jednej strony piosenki, które swoją energią przekraczają normy przyzwoitości, a z drugiej nie stronią od pięknych ballad. I z tą dwoistością pojawił się na żywo pewien problem, który został wzmocniony przez ubogą dyskografię. W moim odczuciu Kaleo bardzo źle ułożyli setlistę. Na sam początek rzucili przyjemne, ale wolniejsze kawałki, jakby chcieli mieć je za sobą i dopiero od połowy koncertu nabierali odpowiedniego rozpędu. Wejście w ten występ było bardzo niemrawe. Oczywiście, mając na koncie jeden debiutancki album, Islandczycy nie mają większego pola manewru, ale mogliby trochę bardziej przemieszać utwory. U mnie tryb zabawy włączył się dopiero od porywającego "Hot Blood". W tej drugiej części koncert nabrał dla mnie naprawdę odpowiednich rumieńców. Potężne "No Good", skoczne "Blackdoor", żywiołowe "Ladies Man", hipnotyzujące "Way Down Go", wykrzyczane "Ba ba, da da da da" podczas "Glass House" i energiczny finał przy "Rock 'n' Roller"! To był Islandzki wulkan energii na jaki czekałem! I w takim wydaniu Kaleo na żywo wpada najlepiej! Nie udało im się jednak już pod sceną porwać open'erowej publiczności do szalonej, bezkompromisowej zabawy. Narzekam co prawda na obecność tych ballad w setliście, ale, paradoksalnie, muszę im na minus zapisać brak zaśpiewania jedynej ich kompozycji w języku islandzkim - "Vor í Vaglaskógi". Na plus doliczam zaś bardzo miły akcent jakim było założenie piłkarskiej koszulki reprezentacji Polski przez wokalistę. Generalnie - wybawiłem się dobrze, ale pozostało we mnie uczucie niedosytu. Promotorzy na całym świecie bardzo szybko wywindowali ten zespół na duże sceny. Pytanie: czy nie za szybko?


Kaleo, Open'er Festival 2018



Po koncercie Kaleo spokojnym krokiem zmierzałem w kierunku Tent Stage, gdzie swój występ pomału kończył Vince Staples. Trafiłem pod namiot w momencie, gdy grał "Ascension" z repertuaru Gorillaz. Odniosłem wrażenie, że cały Tent trzęsie się w swoich posadach. I tyle ode mnie w kontekście Vince'a, bowiem postanowiłem jednak chwilę odpocząć i usiąść przed telebimem na zewnątrz. I właśnie wtedy dotarła do mnie informacja, która rozwiązała mój największy ból związany z tegoroczną rozpiską czasową. Z powodu opóźnień w lotach koncert Marmozets został przełożony na 2:30 (!), dzięki czemu zyskałem swobodną możliwość zobaczenia na żywo Sigrid! Najczęściej sytuacyjne zmiany w line-upie są mało korzystne, jednak w tym przypadku oszalałem ze szczęścia! Tent pustoszeje, a ja myk i jestem pod sceną, okupując miejsce przy bocznej barierce, mimo, że do koncertu niemal godzina! To wyjątkowe sytuacje w moim wykonaniu na festiwalach. Usiadłem i na telebimie śledziłem mecz Mistrzostw Świata. W końcu zbliża się 21:00. Wstaję. Uuu, jak tu się zrobiło tłumnie! Spoglądam na przeciwną stronę i... No proszę! Same znajome twarze Podróżujących! Spoglądam do przodu. Ooo, tam miejsca okupuje polski fanklub Sigrid, trzymając między sektorami polską flagę (trzymali tak przez cały koncert!). Nieźle! W końcu światła zgasły i na scenę wbiegła ONA...

Sigrid! Gdy teraz zaczynam pisać, mimowolnie pojawia mi się banan na twarzy! Wszystkie moje wspomnienia z tego koncertu podpisane są hashtagiem #radość! Sposób, w jaki Sigrid została przywitana w Polsce przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Taka ilość osób, pełne zaangażowanie, gorące reakcje, znajomość tekstów - woow! A co dopiero musiała czuć ta młodziutka Norweżka na scenie, widząc taką publikę? Na szczęście nie musimy się domyślać, bo jej autentyczne, szczere reakcje mówiły same za siebie! Oczarowaliśmy Sigrid! A ona odwdzięczyła nam się koncertem, który niósł ze sobą ogromne pokłady popowej energii, tańca, radości. Nie zabrakło też miejsca na łzy (u mnie tylko wewnętrzne, czekam już kilka lat, aż ktoś skruszy mój emocjonalny mur i doprowadzi do prawdziwych łez), podczas wykonywania wzruszającego "Dynamite" z samym akompaniamentem pianina. Ale to był tylko jeden jedyny moment, kiedy na chwilę się zatrzymaliśmy. Pozostała część koncertu totalnie wyskakana i przetańczona ze szczerym uśmiechem na twarzy. Do serducha wkradło się tyle ton radości! Najlepiej wypadły takie kawałki jak "Schedules", "Plot Twist", "Fake Friends", "High Five" (Sigrid zbijała piony z pierwszym rzędem), "Don't Kill My Vibe" (tu wbiegła w fosę, a ja wręcz się na nią rzuciłem z tych emocji) i finałowe "Strangers"! Zwłaszcza ten ostatni kawałek ma w sobie TAKĄ moc! Cały Tent skakał i to był jeden z tych najlepszych momentów tegorocznego Open'era! Zwykła dziewczyna w białej bluzie i niebieskich dżinsach zawładnęła całym tłumem i rozkochała w sobie serca polskich fanów! Nie było sztuczności w tym, gdy mówiła, że to był jej ulubiony koncert na trasie. Po występie w wiadomości adresowanej do fanów napisała, że ma nadzieję szybko do nas wrócić i.... Dziś wiemy, że powróci w przyszłym roku jako support... Maroon 5. Nie tracę jednak nadziei na osobny koncert! Wspaniała dziewczyna! 


Sigrid, Open'er Festival 2018

Sigrid, Open'er Festival 2018

Sigrid, Open'er Festival 2018

Sigrid, Open'er Festival 2018

Sigrid, Open'er Festival 2018


Sigrid, mimo niewielkiego dorobku dyskograficznego, zdołała zagrać godzinny set, co sprawiło, że wychodząc z Tenta już słyszałem pierwsze dźwięki z koncertu Gorillaz! Nie ma wyjścia - bieg pod scenę! Oczywiście, mogłem już tylko pomarzyć o świetnym miejscu, ale tym razem to nie był kłopot. W odróżnieniu od koncertu Arctic Monkeys, tu miałem wrażenie, że całe to morze publiczności zostało bez oporu porwane do luźnej, tanecznej imprezy serwowanej przez Damona Albarna i jego liczną orkiestrę. Wielkie show! Od lat Gorillaz to był dla mnie zespół, który jawił się jako idealny kandydat na headlinera. Nie myliłem się. Bez owijania w bawełnę - to był dla mnie najlepszy headlinerski występ podczas tegorocznej edycji. Wspaniały pod względem muzycznym. Co prawda, setlista przepełniona była utworami z dwóch ostatnich płyt: "Humanz" i wydanej zaledwo tydzień wcześniej "The Now Now", ale te nowe kawałki zostały świetnie wplecione między największe hity. Dzięki temu cały koncert trzymał świetne tempo. A gdy ze sceny popłynęły takie bangery jak "One Melancholy Hill", "Tommorow Comes Today", "Feel Good Inc.", "Kids With Guns", czy choćby finałowe "Clint Eastwood", odezwała się w człowieku nuta pięknej nostalgii. Rewelacyjnie było w końcu usłyszeć te kawałki w wersji live! Z nowości bardzo fajnie wypadło "Humility" oraz "Hollywood". Brakowało mi bardzo "We Got The Power". Nieodłączna część związana z Gorillaz to oczywiście warstwa wizualna. Obrazy, które dopełniały cały koncert były wprost fenomenalne! Ale tego należało się spodziewać. Troszeczkę zawiodły nas oczekiwania w kontekście gości na scenie. Piątkowy line-up wydawał się ułożony pod Gorillaz i liczyliśmy, że na scenie do Albarna dołączą Kali Uchis, Vince Staples oraz Little Simz. Skończyło się tylko na gościnnej wizycie Simz (na innych festiwalach w ten weekend scenariusz był ten sam), ale cóż to było za charyzmatyczne wejście na scenę! "Garage Palace" to był najbardziej energiczny moment tego koncertu! I na sam koniec trzeba pokłonić się Damonowi. Nie sposób tego gościa nie uwielbiać! Ile on energii włożył w ten występ, jak fantastycznie dyrygował całą tą muzyczną trupą, jak umiejętnie podnosił atmosferę, schodząc kilkukrotnie do publiczności - był w genialnej formie! Chyba nie można było sobie wymarzyć lepszego headlinera na piątkowy wieczór?

 
Gorillaz, Open'er Festival 2018

Gorillaz, Open'er Festival 2018

Gorillaz, Open'er Festival 2018

Gorillaz, Open'er Festival 2018


Chwila odpoczynku i ponownie z Podróżującymi meldowałem się pod Main Stage, by przez chwilę stać się świadkiem historycznego wydarzenia w dziejach Open'era. Po raz pierwszy polska formacja dostąpiła szansy zamykania głównej sceny po północy. Z kilkuminutowym opóźnieniem na scenie zameldowali się Taco Hemingway i Quebonafide, czyli najgorętszy hip-hopowy duet w tym sezonie - Taconafide. Niezależnie od emocji jakie budził nas w ten koncert, trzeba oddać, że panowie zgromadzili pod sceną nie mniejszy tłum niż na Gorillaz. Szok! W obliczu takich obrazów można śmiało mówić o renesansie polskiej muzyki. Nie zamierzam oceniać jednak tego występu. Usłyszałem jakieś trzy, cztery kawałki, odśpiewałem spektakularne "Sto lat" dla świętującego 27 urodziny Quebonafide i bez emocji skierowałem się w kierunku Alter Stage. Po prostu - Taconafide prezentują klimaty i teksty, które akurat do mnie kompletnie nie trafiają. Tłum jednak był podekscytowany, więc organizatorzy trafili w dziesiątkę.
Zabawy szukałem w Alter Stage, gdzie na scenie prezentował się młody producent SG Lewis. I to mógłby być czarny koń tego wieczoru, ale jego występ został totalnie położony przez olbrzymie problemy technicznie. Zabiły one tempo tego koncertu. Niemniej, SG Lewis wraz z zespołem nie poddawali się, dzielnie walczyli z przeciwnościami losu i koniec końców zapewnili nam klika miłych fragmentów do których można było się pobujać i potupać nóżką.

Po jego koncercie Alter pustoszeje, a ja zdobywam barierkę przed sceną. Dołącza do mnie ekipa Podróżujących i o horrendalnie późnej porze wspólnie czekamy na rockowy dynamit w postaci...

Taconafide, Open'er Festival 2018

SG Lewis, Open'er Festival 2018


Marmozets! Rockowy dynamit? To za mało powiedziane! To była istna bomba atomowa zrzucona o świcie! Czekaliśmy na ten występ już mocno zmęczeni. Opierałem się o barierkę i pytałem sam siebie: skąd wziąć na ten koncert siły? I do dziś dnia nie wiem skąd wyzwoliłem takie pokłady energii, które wręcz rozszarpały moje ciało! Zapalnikiem była oczywiście potężna i szalona  energia serwowana przez Marmozets! Jakby tego było mało, ktoś przy konsolecie podkręcił gałkę odpowiadającą za głośność na maksimum i zostaliśmy pod sceną prawie zdmuchnięci przez gitarowe riffy! Czułem jak wpadam w otchłań dźwięku! Z głośnika przede mną chyba wydobył się jakiś rock' n ' rollowy szatan, który opętał moje ciało. Wpadłem w mocny amok i straciłem nad sobą kontrolę! Mój kark domagał się przeprosin przez następnych kilka dni! Gardło zdarte od śpiewania kolejnych refrenów prosiło o tabletki przeciwbólowe! Tak, Marmozets to jest petarda na żywo! Trzy lata temu otwierali Maina, teraz zostali zdegradowani na Alter Stage, ale to był trafny wybór. Pod sceną zgromadziła się publiczność świadoma jakiej zabawy oczekiwać! Za moimi plecami ludzie w pogo, a ja cały czas w gazie pod barierką. "One, two, three, play!" Od samego początku do końca - kolejne utwory prześcigały się w ilości niesionej energii! Miałem wrażenie, że Becca swoim wokalem rozsadzi mikrofon. Dziewczyna jest niesamowita! Liczyłem, że w swoim zwyczaju, zeskoczy do pierwszych rzędów, ale scena w Alter nie pozwoliła jej na to, co sama z bólem komentowała. Chłopcy również dali popis swoich umiejętności i grali z niebywałą pasją! To był również kolejny sprawdzian dla utworów z tegorocznej (rewelacyjnej) płyty "Knowing What You Know Now". Egzamin zdany z przytupem na ocenę celującą! Przez cały koncert czułem się jak rozgrzane ostrze kute z pasją przez kowala! Co sekundę uderzenie kolejnym riffem, perkusyjnym bębnem, soczystym basem, porywającym wokalem! Niszczycielska, rockowa energia! Najmocniejsze zakończenie pojedynczego, opene'rowego dnia jakiego byłem świadkiem w całej mojej dotychczasowej historii! Najlepszy rockowy koncert tej edycji!


Marmozets, Open'er Festival 2018

Marmozets, Open'er Festival 2018

Marmozets, Open'er Festival 2018

Marmozets, Open'er Festival 2018



 Dzień 4




Nasza ekipa Podróżujących z pola namiotowego bardzo wyczekiwała w sobotę koncertu Glass Animals. To miała być taka wisienka tego ostatniego dnia. Niestety, już od środy wiedzieliśmy, że chłopaki odwołali trasę festiwalową (później okazało się, że poważny wypadek miał perkusista). Zabolało. Ukojenie jednak zapewniły, jak zawsze, dziewczyny z Lor, które były dla mnie bohaterkami pierwszej części tego dnia. To oczywiście w dużej mierze jest spowodowane moją sympatią do dziewczyn i faktem, że kibicuje im już od trzech (jak ten czas ucieka!) lat. Po naładowaniu żołądka burgerem z Karmnika (godny polecenia), obejrzeniu fragmentu meczu w strefie kibica, chwili odpoczynku przy akustycznych dźwiękach od KASAI, skierowałem się do strefy Co Jest Grane 24, gdzie został przeprowadzony prawie półgodzinny wywiad z Lor. Najważniejsza informacja jaka wypłynęła z tej rozmowy - debiutancki album już naprawdę realnie powstaje! To oczywiście była idealna okazja do spotkania (ponownego, bo jak wiecie z poprzedniej relacji, dziewczyny złapały mnie na Coals) i zrobienia pamiątkowej foty! Dziewczyny zaskoczyły mnie swoją inwencją twórczą. Zobaczcie sami:


Lor, Open'er Festival 2018


Już ręce palą się do tego, by opisać wrażenia z koncertu Lor, ale trzymajmy się chronologii wydarzeń. Odwołany koncert Glass Animals (i brak zastępstwa na Mainie) pozwolił mi uczestniczyć w koncercie Bomba Estéro! "Bomba" w nazwie pojawia się chyba nieprzypadkowo. Ich muza to wybuchowe połączenie rytmów latynoskich ze współczesnymi elementami. Dynamiczne kompozycje budziły żywe reakcje wśród publiczności. Troszeczkę swoim klimatem można ten koncert porównać do atmosfery z Superorganism, choć entuzjazm i zabawa była moim zdaniem na nieco niższym poziomie. Niemniej, Bomba Estéreo dostarczyła nam dawkę nieszablonowych dźwięków, które emanowały świeżą energią. Muzyka iście idealna pod festiwalowe zapotrzebowania. Byłem bardzo mile zaskoczony, że w tej pierwszej połowie koncertu znalazło się miejsce dla ich największego hitu - "So "Yo"! Ależ się przy tym kawałku wyskakałem! I to ten moment najbardziej utkwił  mi z tego gorącego występu Kolumbijczyków.


Bomba Estéreo, Open'er Festival 2018


Czas już naglił, więc opuściłem z Podróżującą Wiktorią Alter Stage i szybkim krokiem lawirowaliśmy między tłumem na głównej alei w kierunku Firestone Stage na koncert Lor! Dotarliśmy w porę! Ba, nie było problemów, by dostać się do pierwszych rzędów. Pozwólcie, że zacznę od kwestii technicznych, bowiem sceny Firestone jeszcze nie opisywałem w tych relacjach. Względem lat ubiegłych - ta scena w końcu nabrała pełnego wymiaru! Otwarta konstrukcja w miejscu, gdzie przed laty stał niewielki namiot Alter Space. Dzięki temu artyści zyskali odpowiednie warunki, a organizatorzy  bez wstydu zaprosili nieco bardziej znane twarze na tę scenę i wzmocnili jej wartość na terenie festiwalu. Nie było dla mnie zaskoczeniem, że dziewczyny z Lor wystąpią na tegorocznej edycji. Wyobrażałem sobie jednak ich występ w namiocie, który myślę pasowałby lepiej do charakteru ich muzyki (kto widział je w zeszłym roku na Orange - ten zrozumie) niż ta otwarta przestrzeń (ban dla osoby, który puszczała im na scenie w tych warunkach zupełnie niepotrzebny dym), ale sam fakt możliwości prezentacji się na tak dużym wydarzeniu muzycznym w Polsce trzeba czytać jako sukces. Tym bardziej, że dziewczyny zostały bardzo gorąco przyjęte przez licznie zgromadzoną publiczność (i załogę Podróżujących) pod sceną. Narzekam może na ten aspekt miejsca koncertu, ale jeśli chodzi o koncerty Lor wystarczy jeden prosty trik, który w takich przypadkach zawsze działa. Zamknąć oczy i dać się otulić dźwiękom ze sceny, by przenieść swoją duszę w intymną krainę błogości i beztroski. Prawdziwy balsam dla duszy, ciała i serca. Świat się wokół zatrzymuje, gdy przestrzeń wypełnia przepiękny wokal Jagody Kudlińskiej. Julia Skiba z gracją akompaniuje na pianinie, a Julia Błachuta dodaje skrzypcami dodatkowego smaczku tej przepysznej potrawie. I nie zapominajmy jeszcze o Paulinie, która świetnie i z inteligentnym humorem wprowadza słuchaczy w kolejne rozdziały muzycznej opowieści. Opowieści, która fascynuje swoim pięknem i dojrzałością. Ta sceniczna świadomość u dziewczyn jest wyjątkowa, bo poza sceną to po prostu szalone nastolatki, które doświadczają niezwykłej przygody w swoim życiu. I niech ona  trwa jak najdłużej! Czekam na płytę i koncerty, które będą ją promowały!


Lor, Open'er Festival 2018

Lor, Open'er Festival 2018

Lor, Open'er Festival 2018


Dziewczyny dziękują i kłaniają się, a z Main Stage słychać już witającego się z publiką Dawida Podsiadło!  Kolejny bieg pod scenę zaliczony! Udało się wbić w całkiem niezłe miejsce, zważywszy na fakt, że pod Mainem czekały tłumy porównywalne z frekwencją na Taconafide. Nie było to jednak dla mnie zaskoczenie. Już w roku 2013 po jego występie na Coke Live Music w Krakowie przewidywałem, że to będzie pierwszy polski artysta, który w przyszłości stanie na Main Stage po północy. Nie sprawdziło się to w stu procentach, ale nikt chyba nie miał wątpliwości, że spokojnie Dawid mógłby z powodzeniem taki slot zająć. To artysta, który bardzo szybko zdołał do siebie przekonać różne środowiska muzyczne i stał się postacią rozpoznawalną nawet dla osób, które na co dzień karmią się jedynie muzą z największych komercyjnych stacji radiowych. Bardzo inteligentnie kieruje swoją karierą, stawiając na ciągły rozwój i poszukiwanie nowych inspiracji oraz brzmień. Po sukcesie bardzo ambitnej płyty "Annoyance and Disappointment" zdecydował się na nieco zaskakujący krok. Postanowił odpocząć przez niemal dobre półtorej roku. Nie były to jednak leniwe wakacje. Dawid wspomógł kilka projektów i przygotowywał skrupulatnie swój wielki powrót. I ponownie rozbił bank! Wypuszczony w tym roku singiel "Małomiasteczkowy" podbił serca Polaków i z miejsca stał się hitem. A sceniczny powrót Dawid postanowił rozpocząć z wielkim rozmachem, czyli właśnie od Open'era. I tu nie jestem jednak pewien, czy to był dobry pomysł. Na samym początku wyraźnie brakowało luzu i czułem takie małe spięcie na scenie. Po tak długiej przerwie wskoczyć od razu na ogromną scenę i prezentować się przed publicznością sięgającą horyzontu? Stres musiał się udzielać, co sam Dawid przyznał ze sceny. Może jednak warto było przemyśleć jakiś warm-up show? Niemniej, z każdą kolejną piosenką Dawid się rozkręcał. Rzucał zabawnymi sucharami (kwestia poczucia humoru, czy jego żarty faktycznie śmieszyły - mnie rozbawiły), ironizował ze swojej gry na gitarze (jeden z najbardziej zaskakujących momentów tego występu), rozgrzał odpowiednio swoje mięśnie i struny głosowe. Końcowy fragment jego występu nabrał już porywającego wymiaru. Trzy największe hity z jego każdego okresu twórczości: "Trójkąty i Kwadraty", "Małomiasteczkowy" i " W Dobrą Stronę" wywołały niemałą furorę pod sceną. Wcześniej nie zabrakło również premierowego wykonania zupełnie nowej kompozycji "Ballada", wyskakanego "No", coveru T. Love "Bóg", odjechanego, psychodelicznego outra,  odśpiewanego "Nieznajomego" i innych przebojów. Wszystkie kompozycje w zupełnie nowych, momentami nawet rewolucyjnych aranżacjach, które oczywiście dały pewien prognostyk przed tym czego możemy oczekiwać od nowego krążka. Będzie lekko, przyjemnie, bardziej pod nóżkę., ale chyba nie zabraknie zaskakujących, świeżych pomysłów. Odniosłem wrażenie, że ten koncert to dopiero taka przystawka i reklama tego co ma dopiero nadjeść. I podziwiając to, jaką niesamowitą popularnością cieszy się jesienna trasa Dawida - plan odniósł sukces. A moje osobiste odczucia względem tego koncertu? Czułem naprawdę przyjemność z możliwości zobaczenia Dawida po tak długim czasie. No, stęskniłem się, nie ma co ukrywać. Miło było odświeżyć sobie te przeboje, wspólnie pośpiewać, a nawet ochoczo poskakać! Dobrze mieć Dawida z powrotem!


Dawid Podsiadło, Open'er Festival 2018

Dawid Podsiadło, Open'er Festival 2018


Przy wspaniale zachodzącym słońcu ruszyłem w stronę Alter Stage, gdzie swoje niezwykłe show rozpoczęła już Sevdaliza! Cóż to był za zmysłowy i sensualny koncert! Sevdaliza z nienagannym wdziękiem łączy elegancki pop ze wschodnimi smaczkami. To oczywiście naturalne, gdyż artystka pochodzi z Iranu. Pierwsze kroki w muzyce stawiała jednak już w Holandii. Mamy tu do czynienia z muzycznym zderzeniem kultur. Bardzo zajmującym i intrygującym, epatującym gorącym erotyzmem. I takie emocje spływały ze sceny. Z jednej strony emocjonalny taniec Sevdalizy ze znakomitym tancerzem, a z drugiej piękna warstwa instrumentalna (pojawiła się nawet sekcja smyczków) i świetne, melodyjne kompozycje. To robiło wrażenie. Sevadliza kroczyła trochę po cienkiej linie, by forma nie przykryła treści, ale jestem zdania, że udało się jej nie przekroczyć tej granicy. Fajnie, że na Open'erze znalazło się miejsce na taki bardzo ambitny, nieszablonowy, eksperymentalny, niekomercyjny pop. Tak odmienny od tego, co przyszykował dla nas..


Sevdaliza, Open'er Festival 2018

Sevdaliza, Open'er Festival 2018


Bruno Mars! Pora na Grand Finale! Bez zbędnych wstępów. Byliśmy świadkami najbardziej spektakularnego show w historii Open'era! Począwszy od specjalnie przygotowanej, majestatycznej scenografii świateł, po trwający niemal półtorej godziny pokaz fajerwerków oraz sceniczny perfekcjonizm Bruno Marsa i jego całego zespołu. Występ bez ani jednego potknięcia. Miało się wrażenie, że każdy stawiany ruch przez Bruno jest wyuczony co do milimetrów. Rozmach tego przedsięwzięcia porażał i przyćmiewał. W myślach kołatała się tylko jedna myśl: "oto widzimy Michaela Jacksona XXI wieku". Ten 32-letni artysta bez żadnego kompleksu  aspiruje do miana króla współczesnego popu. Tym imponującym spektaklem udowodnił, że należy do ekstraligi tego gatunku. Chociaż, odniosłem wrażenie, że lekko... przesadził. Publiczność jakby trochę została przytłoczona tymi nowoczesnymi efektami, które każdy chciał uchwycić smartfonem. Stąd brakowało mi wśród tłumu pewnego luzu i swobodnego, zbiorowego poddania się tej gorączce  sobotniej nocy. Ale kto miał zamiar się wybawić, ten nie mógł narzekać. Zmysł słuchu został nie mniej nasycony niż wzroku. Bruno zachwycał formą taneczną i wokalem. Kroku dotrzymywał mu liczny zespół. Scena tętniła życiem i dobrą zabawą, nawet jeśli każdy ruch został dokładnie rozpisany w scenariuszu. Nie zabrakło miejsca dla instrumentalnych popisów na perkusji, pianinie, gitarach. Sam Bruno wplótł w "Marry You"  hołd dla twórczości Prince'a wykonując fragment gitarowej solówki z "Purple Rain". Nie można było nic zarzucić tej formie muzycznej. A mi samemu trudno było się oprzeć pokusie zabawy przy tak przebojowych hitach jak "Treasure", "24K Magic", "Runaway Baby", Locked Out Of Heaven", "Grenade", nie mówiąc już o finałowym, eksplozywnym "Uptown Funk"!


Bruno Mars, Open'er Festival 2018

Bruno Mars, Open'er Festival 2018

Bruno Mars, Open'er Festival 2018

Bruno Mars, Open'er Festival 2018


Bruno Mars, Open'er Festival 2018

Bruno Mars, Open'er Festival 2018


Duża część osób, w tym liczne grono Podróżujących, po koncercie Bruno Mars udała się na Tent Stage, by podtrzymać taneczny klimat z Years & Years. Ja do tego grona nie należałem. Mam jakieś w sobie opory przed tą formacją i nie mogę się do nich przekonać. Już podczas pierwszego dnia, tuż po wejściu na teren, spotkałem Podróżującą, która nie mogła mi tego wybaczyć! Oczywiście, wszystko w żartach. Może to był błąd, bo w końcu jednak była szansa, by dać im pełnowymiarową szansę, a do tej pory stykałem się z nimi fragmentarycznie w poprzednich latach. I nic się zmieniło w tym względzie. Trafiłem początkowo pod Firestone Stage, by dać szansę polskiej formacji Sonar. I był to całkiem przyjemny koncert o takim lekkim, tanecznym, klubowym charakterze. Świetnym wokalem popisywała się Lena Osińska. Trudno chyba było mi się jednak odpowiednio rozgrzać pod sceną, bowiem jednak zdecydowałem się obrać kierunek Years & Years. Za późno. Trafiłem na ostatni utwór "King". Stanąłem sobie z tyłu namiotu i podziwiałem publiczność ogarniętą tanecznym szałem. Muszę przyznać, że ta żywiołowa zabawa zrobiła na mnie wrażenie. Trudno, może następnym razem. Trafiłem potem jeszcze na chwilę pod Alter Stage, by zobaczyć początek występu Bokka. Bardzo intrygujący. Rozbudziło to mój apetyt na więcej i mam nadzieję, że kiedyś w końcu uda mi się zobaczyć ich koncert w całości. Finał tego dnia miał i należał do duetu... 


Sonar, Open'er Festival 2018

Sonar, Open'er Festival 2018

Sonar, Open'er Festival 2018


Odesza! Bardzo ostrzyłem sobie apetyt na świetne, bardzo taneczne zakończenie festiwalu w Tent Stage. Amerykańska formacja wywiązała się z tego zadania w iście imponujący sposób. Harrison Mills i Clayton Knights przygotowali dla nas bardzo mocny set, pełen pozytywnych, mocnych, elektronicznych melodii. Żonglowali w idealny sposób nastrojami - na zmianę uspokajali i rozkręcali publiczność. Poziom zabawy był wysokokaloryczny! Mimo już zmęczenia, oddałem się ostatnim, energicznym wyskokom ("Late Night"!). Ten żywiołowy, elektroniczny koktajl został urozmaicony fantastyczną grą świateł i świetnymi wizualizacjami z tyłu. Ten występ miał w sobie zalążek epickości. Zalążek, bowiem wiem, że tę formację stać na stworzenie jeszcze bardziej widowiskowego show. Na Open'era przywieźli ze sobą uboższe show, niż te które serwują w Ameryce (fakt, że tam cieszą się ogromną popularnością). Na scenie towarzyszyła im tylko dwójka muzyków, którzy w wybranych momentach pojawiali się, by doprawić ten występ grą na instrumentach dętych bądź perkusjonaliach. Zabrakło może nieco też efektów pirotechnicznych. W takim pełnowymiarowym wydaniu z powodzeniem mogliby zamykać tegorocznego Maina (brakowało tam elektroniki w tym roku). Niemniej, wybawiłem się bardzo dobrze i to było naprawdę udane zakończenie tegorocznej edycji! 


Odesza, Open'er Festival 2018

Odesza, Open'er Festival 2018

Odesza, Open'er Festival 2018

Odesza, Open'er Festival 2018

Odesza, Open'er Festival 2018

 
Na tym jednak oczywiście ten dzień się nie zakończył! Tradycyjnie z częścią Podróżujących zamykałem Open'era spotkaniem w strefie Żywca. To oczywiście czas na szybkie podsumowania, wymianę opinii, nie brakuje dużo śmiechu, radości i pozytywnych emocji. A u mnie też pojawiło się poczucie ulgi: ponownie udało się przeżyć Open'era w intensywny oraz satysfakcjonujący sposób. Nie ukrywam, że Wasza obecność i wsparcie na tym festiwalu jest nieocenioną wartością dodatnią! A obserwowanie zjawiska zacieśniania się między nami więzów przyjaźni - coś wspaniałego! Dziękuję szczególnie całej Ekipie z pola namiotowego za stworzenie wspólnego muzycznego obozu! To wspaniała idea, która mam nadzieję, będzie miała swoją kontynuację w kolejnych latach (o ile Open'er nas będzie do tego zachęcał...). Pozdrawiam bez wyjątku wszystkich Podróżujących, których spotkałem w trakcie tych festiwalowych dni. Często to były zupełnie spotkania przypadkowe pod scenami, ale niezależnie od okoliczności - każde dało mi ogrom radości! Wybaczcie, jeśli nie udało się zrealizować wszystkich spotkań i znaleźć dla Was więcej czasu. Festiwal rządzi się swoimi prawami, a ja w tym roku wyjątkowo dużo biegałem. Mam nadzieję, że ponownie zobaczymy się na Open'erze za rok, a wcześniej podbijemy jeszcze kilka klubowych oraz halowych koncertów, które przed nami!





Zamykamy rozdział pt. Open'er Festival 2018! Kilka ostatnich słów podsumowań. To była rekordowa edycja! Po raz pierwszy festiwal się wyprzedał i skutki tego faktu, były mocno odczuwalne. Pojawiły się problemy z dojazdami na teren, kolejki, unoszący się pył po koncertach (fakt, to też "wina" braku deszczu), masa osób, które pojawiały się pod scenami, ale nie skupiały się na muzyce itd. Frekwencyjnie osiągnęliśmy maksimum możliwości i mam nadzieję, że Mikołaj Ziółkowski nie będzie się starał tego wyniku w jakiś szalony sposób pobijać. Było też trochę pozytywów organizacyjnych. Nowy Beats Stage robił fajne wrażenie, Firestone Stage w nowej odsłonie, dodatkowa strefa gastronomiczna między Alterem i Tentem, imponujące wejście na teren zbudowane z kontenerów morskich. Pożegnaliśmy również straszną strefę Bacardi, chociaż zdarzały się wciąż zagłuszenia Maina bitami ze strefy Heinekena (słyszalne choćby podczas Nick Cave'a). Wprowadzono też nowinki technologiczne w kwestii zamawiania posiłków, ale nie testowałem tych możliwości. W godzinach szczytu pojawiały się natomiast problemy z płatnością festiwalową opaską. Jak kupić to jedno, gorzej z pytaniem, czy warto wydawać 15-19 zł za... frytki. Woda za 6 zł? Ceny powalały trochę z nóg. Mógłbym jeszcze wymieniać pomniejsze plusy i minusy, ale poprzestańmy na tym. Możecie w komentarzach dołożyć coś od siebie i wbijać kolejne szpile (bądź pochwały) organizatorom. Jeśli jednak chodzi o muzykę i koncerty, ta edycja przyniosła mi mnóstwo niezapomnianych chwil. I to jest wciąż największa zaleta Open'era. 

Tekst publikuję już w momencie, kiedy festiwalowe ogłoszenia na przyszłoroczny sezon nabierają rozpędu. Czego nam życzę? Przede wszystkim poprawionej polityki ogłoszeń. Regularności! Dla festiwalu aspirującego do miana najważniejszych wydarzeń muzycznych w Europie odpowiednia komunikacja z fanami jest podstawą! Wszyscy wiemy jak to kulało w tym roku, psuło wizerunek, a nam zszargało cierpliwość. Szczerze? Nie liczę na rewolucję, ale przydałaby się choćby odrobina poprawy. A jeśli chodzi o lineu-up i headlinerów? Swoje typy i przypuszczenia mam... Ale nie zapeszajmy, uzbrójmy się w cierpliwość i trzymajmy kciuki za skład, który nas wszystkich zadowoli! A ja nie nie będę musiał żałować karnetu kupionego w ciemno...

Do zobaczenia za rok! 


Jako bonus podrzucam jeszcze dodatkowo kilka fotek z terenu:   


Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Z Podróżującym Patrykiem! Piona!

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018

Open'er Festival 2018



PS Pamiętajcie, by zostawić łapkę w górze, jeśli wspomnienia Wam się spodobały. Nie obrażę się również za wszelkie komentarze i udostępnienia we wszelakiej formie! :) I nie zapominajcie...



24.09.2018
PM
Sylwester Zarębski


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.