PM relacjonują: Great September 2023!

/
0 Comments
Podróże Muzyczne relacjonują: Great September 2023!
 
 
 

 PM relacjonują: Great September 2023!

 
Za mną druga showcase'owa przygoda w tym roku! Z zaproszenia na łódzki Great September – obecnie drugie takie największe święto polskiej muzyki obok poznańskiego Next Festa – głupio byłoby nie skorzystać. Oczywiście być może tegoroczny line-up na papierze nie prezentował się nadzwyczaj wyjątkowo, ale wierzyłem, że krążąc między łódzkimi klubami, trafię na obiecujące muzyczne talenty. A jeszcze bardziej liczyłem na wyjątkową atmosferę, która wytwarza się na takich imprezach i liczne, często przypadkowe, spotkania z szeregiem muzycznych wariatów. Ponadto byłem też ciekaw, jakie wnioski wyciągnęli po pierwszej edycji organizatorzy i jakich zmian dokonano, by jeszcze bardziej wydobyć z łódzkich przestrzeni showcase'owy potencjał. Zacznijmy może krótko od tych aspektów organizacyjnych. 
 
Zasadnicza zmiana polegała na rezygnacji z wykorzystania kompleksu EC1. Większość koncertów i wydarzeń odbywała się w miejscówkach ulokowanych wzdłuż ulicy Piotrkowskiej, włącznie z darmową Sceną Główną, która stanęła... centralnie w przejściu tejże ulicy. Dość kontrowersyjne rozwiązanie z perspektywy zwykłych mieszkańców. Podczas koncertów najpopularniejszych gwiazd w tym miejscu Piotrkowskiej korkowało się, a i zasłyszałem delikatne narzekania pań pracujących w Żabce (niesponsorowana dygresja: hot-dogi z Żabki ratują moje życie podczas showcase'ów!) na hałas w kamienicach. Z drugiej strony to rozwiązanie bardziej eksponowało markę i obecność festiwalu. Z pewnością temat do dyskusji. Część konferencyjna zaś przeniosła się do kulturalnego centrum Piotrkowska 217 i to zmiana zdecydowanie na plus. Darmowe napoje, śniadanie zorganizowane w ostatnim dniu i przede wszystkim zdecydowanie większa przestrzeń konferencyjna z podwyższoną sceną. W zeszłym roku brakowało dobrze zorganizowanych afterów dla branży muzycznej. Takowe co prawda miały miejsce w klimatycznym Muzeum Książki Artystycznej, ale... Raz, że trzeba było tam dojeżdżać taksą, dwa – na miejscu nie sprzedawano alkoholu, więc spacerowaliśmy do całodobowego monopolowego. Tym razem nastąpił game changer. Pod patronatem marki Grant delegaci i artyści codziennie bawili się do późnych godzin nocnych na 19. piętrze Hi Piotrkowska. Ok, wiem, że być może z Waszej perspektywy uczestników festiwalu to mało istotna sprawa, ale uwierzcie, że dla osób z branży to fantastyczna okazja do zawiązywania nowych znajomości, zacieśniania przyjaźni, wymiany opinii, doświadczeń itd. Ogólnie propsy za tę zarazem imprezową i networkinową przestrzeń. Jeśli zaś chodzi poziom przygotowań klubów, w których odbywały się koncerty. Bywało różnie. Niestety dość często trafiałem na obsuwy koncertów i problemy techniczne. Szczególnie te pierwszy bywały irytujące, gdyż przemieszczanie się między kolejnymi miejscami trwało nawet do kilkunastu minut i niektóre moje wstępne plany uległy ostatecznie zmianom. Kilku przegapionych koncertów szkoda, ale... No cóż, takie uroki showcase'ów. Łatwo tu nabawić się FOMO, ale z drugiej strony warto wrzucić na luz, kierować się serduchem, chłonąć wyjątkową atmosferę, a na samym końcu wsłuchiwać się także w oceny i koncertowe doświadczenia innych osób. I tym oto zręcznym sposobem zapraszam Was do dania głównego, czyli moich koncertowych wrażeń! 
 
 

Czwartek, 14.09 

 
 
 
Przygodę z Great September rozpocząłem od... odwiedzenia drogerii Rossmann w łódzkiej Manufakturze. Bynajmniej nie po to, by zakupić produkty higieny osobistej, a posłuchać koncertu wspieranego przeze mnie od dawna projektu Feral Atom Oli Beręsewicz. Przyznacie, że to dość osobliwe miejsce na organizację takiego eventu, ale... Muszę szczerze powiedzieć, że pod względem realizacji, a szczególnie nagłośnienia, byłem pozytywnie zaskoczony. Oczywiście to nie były idealne warunki (wszak pomiędzy nami krążyli zwykli klienci, aczkolwiek pojedyncze osoby na chwilę się zatrzymywały)  do słuchania rozmarzonych i melancholijnych gitarowych kompozycji, jakimi obdarzała nas Ola wraz ze scenicznym partnerem Jędrzejem Kołeckim (Kryowake), ale ostatecznie bardzo miło było ich spotkać ponownie w tym roku. Dla Feral Atom to nie był ostatni występ tego dnia, ale o tym później... 

Docelowe bieganie między łódzkimi klubami wystartowało u mnie od meldunku w klubie Scenografia, by sprawdzić warszawski zespół Shama. Niestety występ ten rozpoczął się z siedmiominutowym opóźnieniem, a intuicja podpowiadała, by zmykać wcześniej na koncert Oli Michalskiej. Zatem usłyszałem tylko króciutki fragmencik, ale jakże sympatyczny i otulający ciepłym brzmieniem alternatywnej mieszanki soulu, funka, miłych dla ucha gitarowych melodii i szczypty syntezatorowego tła. Plus do tego niebanalna polskojęzyczna liryka. Warto mieć ich na oku. Natomiast nie żałuję ucieczki z tego koncertu, gdyż... 

Koncert Oli Michalskiej w 6 Dzielnicy absolutnie podbił moje serducho! Młodziutka artystka z Dąbrowy Górniczej zaskoczyła mnie świetnym wokalem o ciepłej barwie i kompozycjami, które ocierały się o szlachetny i bardzo współcześnie brzmiący alt-pop. Starsi koledzy na scenie wzbogacali je o piękne, przestrzenne gitarowe pejzaże podbite rytmem głównie elektronicznymi perkusjonaliami. Mimo tego świetnego wsparcia, w centrum uwagi jednak pozostawała Ola. Jej emocjonalna postawa i sceniczna, młodzieńcza ekspresja okazała się wręcz magnetyczna. Bardzo zręcznie łączyła również lirykę śpiewaną w rodzimym i angielskim w języku i to nawet w obrębie jednego utworu. Może nie jestem fanem takich rozwiązań, ale w jej wykonaniu wybrzmiało to bardzo naturalnie. Naprawdę ta dziewczyna ma spory potencjał na sukces. Właściwie mogę ją obdarzyć mianem mojego osobistego odkrycia tegorocznej edycji Great September. 
 
Popędziłem z powrotem do Scenografii, by zająć dobre miejsce na najbardziej wyczekiwanym koncercie tego dnia. Mowa o Dawidzie Tyszkowskim! W ostatnich miesiącach moje muzyczne ścieżki coraz częściej przecinały się z twórczością tego młodego artysty i  tym występem (nieco dłuższym niż standardowe półgodzinne showcase'owe sety)  postawił u mnie na serduchu stempel z gwarancją najlepszych i bardzo głębokich, dojrzałych muzycznych emocji. Pojawiło się u mnie sporo chwil wzruszeń przy poruszających, akustycznych balladach i tekstach kruszących najbardziej zatwardziałe serca, ale nie zabrakło też szczypty energicznych, chwytliwych, porywających nut o przebojowym potencjale (szczególnie wyróżniał się bisowany nowy singiel "Chłopaki"). Wrażliwość tego chłopaka oczarowała mnie. I nie tylko mnie, bo pod sceną zgromadziła się spora grupka osób, które bardzo żywiołowo dopingowały Dawida chóralnymi śpiewami i jestem pewny, że ten fanbase będzie rósł w siłę. Dawid zresztą przyznał się, że gra na gitarze od Patricka The Pana (producenta jego ostatnich singli i debiutanckiej płyty – premiera jeszcze tej jesieni), która doświadczyła koncertu na Stadionie Narodowym i nieśmiało zasugerował, że  fajnie byłoby kiedyś  z nią odwiedzić ten obiekt. Czy to marzenie się spełni? Tego nie wiem, ale spodziewam się wielu innych sukcesów w niedalekiej przyszłości! Wspaniała kariera stoi przed nim otworem! 

Następnie w Domu Literatury unosiłem się z zachwytów podczas absolutnie klimatycznego, immersyjnego koncertu Daniela Spaleniaka wspieranego wokalnie przez gościnny występ Feral Atom. Ich głosy cudnie się ze sobą spajają i nie będę zdziwiony, jeśli przerodzi się w to wkrótce w coś więcej. Z przyjemnością zanurzyłem się razem z nimi w kinematograficzną otchłań malowaną węglem. Niezwykle kunsztowny występ! 
 
Na zakończenie koncertowego dnia wpadłem jeszcze do wypełnionego po brzegi Teatr Clubu posłuchać fragmentów "Kawalerki" Bitaminy – fanem twórczości  Vito nigdy nie byłem i tutaj nic się w tym temacie nie zmieniło, ale ze sceny biła bardzo ciepła, radosna energia, która przekładała się na sympatyczne reakcje publiczności. 
 
 

Piątek, 15.09

 
 
 

Piątkowe południe spędziłem, biorąc udział w wyjątkowym, przedpremierowym odsłuchu nowego imiennego albumu "Black Radio" w łódzkiej Mediatece MeMo. To wydarzenie i rozmowę z członkami zespołu oraz producentem płyty Michałem Wasylem prowadził Artur Rawicz, a samego materiału słuchaliśmy z czarnego krążka, który kręcił się na gramofonie najwyższej klasy. Bardzo ciekawe i wielce audiofilskie doświadczenie. Dobrze było zapoznać się z tym albumem właśnie w takich warunkach, gdyż uwypuklały one fakt, że był nagrywany na setkę. Plus do tego sporo anegdot i ciekawostek z historii łódzkiego zespołu i samego procesu tworzenia albumu. To sympatyczne spotkanie przeciągnęło się do ponad trzech godzin! Przyznam, że pod koniec już trochę nerwowo spoglądałem na zegarek w telefonie, gdyż pragnąłem zdążyć na koncert...

Zagi! Udało się! Punktualnie w momencie rozpoczęcia się tego koncertu przekroczyłem drzwi sklepu Pan Tu Nie Stał i z miejsca zostałem zauroczony przez piękną songwriterską wrażliwość, która w połączeniu z kameralną przestrzenią stworzyła bardzo magiczną aurę. Cudny wokal, emocjonalne teksty i te piękne akustyczne aranżacje wzbogacone o horyzontalne gitarowe przestrzenie rzeźbione na elektryku przez Macieja Izdebskiego – w moim sercu rozgościła się satysfakcja. Zdecydowanie jedno z najmilszych zaskoczeń tegorocznej edycji. 
 
Pozytywna energia i harmonie wokalne Kingi i Karoliny Pruś również sprawiły, że kąciki moich ust uniosły się do góry. Dało się odczuć, że siostry bliźniaczki muzykują wspólnie ze sobą od najmłodszych lat i wspólnie z całym zespołem zabrały w nas w różnorodną stylistycznie wycieczką po euforycznych i nostalgicznych emocjach. Wypełniły przestrzeń 6 Dzielnicy bardzo wdzięcznymi dla ucha wibracjami.  

Następnie wprowadziłem trochę zamieszania w moje plany. Co prawda zgodnie z założeniami udałem się do Łodzi Kaliskiej na występ doskonale znanego mi zespołu Rozen, ale komunikat o dziesięciominutowym opóźnieniu sprawił, że postanowiłem powrócić do 6 Dzielnicy i dać szansę Janowi Bąkowi. Czy była to dobra decyzja? Nie wiem. Z pewnością Jan jest intrygującym artystą, który pisze świetne, poetyckie teksty przystrojone z kolegami z zespołu w alternatywne gitarowe brzmienie, w którym nie brakowało miejsca na kilka fajnych riffowych szarż, ale czy między nami wytworzyła się chemia? Obawiam się, że nie, że chyba poszukuję innych songwriterskich emocji, ale przez sam fakt, iż Jan przyciągnął liczną publiczność, stwierdzam, że jego twórczość odnajduje i odnajdzie swoich odbiorców, więc warto się nią przynajmniej zainteresować. 
 
Wybierając się na koncert jazzowego kwintetu Kosmos w Domu Literatury, postanowiłem nieco wyjść poza własne strefy komfortu i... Niekoniecznie może zostałem porwany w galaktyczne przestworza, ale było to interesujące doświadczenie. Nie jestem koneserem jazzu, więc wstrzymam się od oceny. 

Bardzo liczyłem na koncert zespołu Älskar, gdyż ich tegoroczny debiutancki album "Końce" ujął mnie melancholijną wrażliwością i poetyckimi tekstami. Niestety wrocławskie trio zderzyło się z brutalnym urokiem showacase'ów. Ich stonowane brzmienie w gwarnym pubie Łodzi Kaliskiej po prostu nie miało siły przebić się przez szmer rozmów i stukot butelek. Dodatkowo przytrafiły im się różne problemy techniczne, walka z odsłuchami... Nie dane im było zaprezentować swoich swojej twórczości i scenicznego potencjału w pełnej okazałości, ale z chęcią w przyszłości powtórzę to spotkanie.

W tym momencie poczułem, że potrzebuję ożywczej i znajomej energii, więc zrezygnowałem z randki w ciemno z Polą Chobot i Adamem Baranem na rzecz koncertu grupy Stach Bukowski. Poczynania olsztyńskiego zespołu pod wodzą lidera-perkusisty Stacha obserwują od dawna, ale to była pierwsza okazja do sprawdzenia ich scenicznych umiejętności w klubowych warunkach. Co prawda trzy lata temu widziałem ich plenerowy koncert w Toruniu w okresie pandemii, ale z uwagi na ograniczenia i miejsca siedzące – to nie było to. Trochę od tego czasu się zmieniło: zespół szykuje się do wydania nowej płyty, a i widać poczyniony sceniczny progres. Większą obecność, także wokalną, zaznacza na scenie basistka Agnieszka Kamińska, Robert Ostoja-Lniski niezmiennie z dżentelmeńskim wdziękiem posyła w publikę kreatywne riffy, a Stach (trochę na tym koncercie schowany w cieniu) zręcznie łączy grę na perkusji ze śpiewem, ale – co mnie najbardziej zaskoczyło – postanowili dodać głębi swojemu sympatycznemu retro-rockowi poprzez dodatkowego członka zespołu odpowiedzialnego za perkusjonalia na scenie. Nóżka tupała, gardło delikatnie przećwiczone, a i nie zabrakło wspólnego kucnięcia i wyskoku z licznie zgromadzoną publicznością. Trzydzieści minut fajnej, beztroskiej zabawy!
 
Wyskoczyłem na kilka minut, by posłuchać Mroza na głównej scenie (trafiłem akurat na "Złoto" i "Aurę") i powróciłem do Wooltury na koncert solowego projektu Konrada Nikla – Koko Die. Krakowskiego artystę widywałem już na scenie niejednokrotnie, ale w takiej autorskiej i osobistej formie jeszcze nie było okazji. W Łodzi zaprezentował materiał z tegorocznej debiutanckiej płyty "Some of Your Pain", który na żywo został odegrany z zegarmistrzowską precyzją. Paradoksalnie ten koncerty wybrzmiewał aż zbyt perfekcyjnie, gdyż sporo ścieżek instrumentalnych było zapuszczanych z laptopa. Trochę mi brakowało większego składu instrumentalnego (Konrada wspierała dwójka przyjaciół na bębnach oraz klawiszach i gitarze), ale generalnie od samego początku do mego ciała wkradł się pozytywny, mocno funkowy vibe, który ostatecznie mile rozkołysał moimi bioderkami. Kaloryczna energia w większości kompozycji się zgadzała, ale przyznam, że moje serducho tego wieczoru skradła cudna ballada "Different Tribes". No i z przyjemnością obserwowałem ekspresyjną postawę i szczerą radość Konrada. Przepływała przez niego ogromna miłość do sceny i muzyki. Naprawdę zostawił na scenie całe swoje serducho! Świetny koncert! 
 
Żal było uciekać z koncertu Koko Die, więc ostatecznie odpuściłem dłuższy spacer na jazzowy projekt USO 9001 w Domu Literatury, a skierowałem się w stronę głównej sceny, by posłuchać z oddali Darii Zawiałow. Nie wkręcałem się jakoś specjalnie w ten występ, choć przyznam, że nowe kompozycje na żywo robią robotę. I właściwie byłby to dla mnie koncert bez historii, gdyby nie TEN moment... Myślę tu oczywiście o zaproszeniu na scenę Artura Rojka i wspólnym akustycznym wykonaniu "Dla Ciebie" Myslovitz. Ciary na całym ciele!


Sobota, 16.09

 

 
W sobotę w końcu dotarłem na Piotrowską 217. Kawka, oficjalne festiwalowe śniadanie, muzyczne pogaduchy z Podróżującymi, hot dog z Żabki, piwko i panele dyskusyjne – przesympatycznie spędzone południe! Jeśli chodzi o te ostatnie, to posłuchaliśmy opowieści osób z CD Projekt o kulisach tworzenia ścieżek dźwiękowych do gier komputerowych (w wolnych chwilach jestem gamerem, więc temat nieco interesował), dyskutowaliśmy o trendach w muzyce (właściwie rozmowa prowadzona przez Bartka Węglarczyka skupiła się na zaletach i zagrożeniach płynących z rozwoju sztucznej inteligencji) oraz spotkaliśmy się z Kaśką Sochacką przepytaną przez Gabi Drzewiecką. Tuż po tym ostatnim przyspieszonym krokiem skierowałem się ku Domu Literatury, by zdążyć na koncert...

Sonia Pisze Piosenki! W pamięci miałem wciąż moje spóźnienie na jej występ na Next Festival, więc tym razem mocno postanowiłem nie nawalić w tym temacie. Chichot losu sprawił, że tym razem to artystka zaliczyła kilkuminutową obsuwę. Przedłużająca się próba zespołu sprawiła, że zapaliła się w mej głowie lampka ostrzegawcza. No i ostatecznie jeśli chodzi o techniczne aspekty, to do ideału trochę brakowało. Koledzy z zespołu na gitarze i perkusji nieco zdominowali wokal Soni, a jej gry na gitarze to właściwie w ogóle nie było słychać. Z głośników nieustannie słyszalny był też irytujący przester. Ale Sonia nadrabiała te mankamenty pozytywną energią i świetnymi nowymi kompozycjami, które zwiastują jej przełomowy album. Mam do tej artystki słabość i podoba mi się ta odważna indie-popowa sceniczna metamorfoza. Nie ukrywam jednak, że serce zabiło mocniej, gdy sięgnęła po dawny cover "Cheri Cheri Lady" Modern Talking, w którym zadurzyłem się dokładnie 10 lat temu! Cudo!
 
Następnie intuicja skierowała mnie na koncert Mudo/o w Woolturze. Zakładałem maksymalnie 20-minutową wizytę w tym klubie, ale warszawski duet Dominiki Borowieckiej (wokal, syntezator) i Macieja Pilarskiego (bas, perkusjonalia) ze wsparciem Oli Czechowskiej (pianino) i Maćka Misiewicza (perkusja) sprawił, że czas przestał mieć znacznie. Totalnie oczarowali mnie kojącym, sennym, melancholijnym brzmieniem à la Oxford Drama, lecz w bardziej klawiszowym wydaniu. Ich nostalgiczne kompozycje mną zahipnotyzowały i zapewniały często poszukiwaną przeze mnie dźwiękową terapię dla duszy i serca. Ten koncert był cudnym powiewem finezyjnej delikatności. I ten fragmencik polskojęzycznej kompozycji – liczę na więcej takich piosenek w rodzimym języku, które powinny również przynieść tej grupie większą rozpoznawalność. Naprawdę na to zasługują i szczerze polecam zapoznać się z twórczością Mud/o. Nie pożałujecie! 
 
Z kilkuminutowym opóźnieniem dotarłem pod barierkę głównej sceny, ale z miejsca zostałem tam porwany przez nurt kapitalnych indie-rockowych kompozycji serwowanych przez trio The Cassino. Zespół już mi dobrze znany, którego rozwój od momentu świetnego koncertu na świętej pamięci Spring Breaku w 2019 roku z uwagą  obserwuję i kibicuję. Polskie bandy, które uderzają w ton wyspiarskiego indie zawsze mają u nas pod górkę, ale The Cassino radzą sobie nadzwyczaj dobrze. Zgromadzili wokół siebie oddane grono fanów, którzy byli również widoczni i słyszalni w Łodzi. Wszak trudno nie paść urokiem pod wpływem nie tylko ich melodyjnych kompozycji, ale też, a może nawet w szczególności, łatwo zakochać się manierze wokalnej Huberta Wiśniewskiego. Niezależnie od tego czy śpiewa po angielsku, czy po polsku – szczerość i entuzjazm w jego głosie potrafi zadziałać wyzwalająco. To była dawka naprawdę odmładzającego, przebojowego, energicznego rocka! Wszystko u chłopaków się zgadza!     
 
Podobnie mógłbym powiedzieć o koncercie Black Radio, ale powiem jeszcze więcej – Klub Przestrzeń został przez nich niemal wysadzony w powietrze! Wcześniej co prawda wysadziło tu korki i harmonogram występów na tej scenie uległ zmianie, co pokrzyżowało mi plany (ale nie ma tego złego – miło było wpaść w wir kolejnych muzycznych rozmów), natomiast chłopaki postarali się już o to, byśmy o tej feralnej sytuacji zapomnieli. To jest chyba jakaś nieznana mi sztuczka, ale na scenie panowie zdali się  być podłączeni do elektrowstrząsów, bo ich energia była wręcz piorunująca! Zagęściło nam się od świetnych gitarowych riffów i rock'n'rollowych hymnów. I nawet jeśli momentami łatwo u Black Radio wytropić ślady prowadzące do wielkich rockowych instytucji, to mimo wszystko bronią się swoją ekspresją, zgraniem i sceniczną szczerością. W dodatku świetnie potrafią zaangażować publikę do wspólnego szaleństwa. A Dawid Wajszczyk to lider z krwi i kości, niebanalny tekściarz i świetny wokalista. Z pewnością ten występ po(d)bił wrażenia z odsłuchu winyla w poprzednim dniu. Niemniej zachęcam do sięgnięcia po ich świeżo wydane wydawnictwo, ale przede wszystkim nie przegapcie koncertów Black Radio, jeśli tylko pojawią się w waszych okolicach. 
 
I na deser niesamowicie uroczy koncert Kathii w Domu Literatury! Ta poznańska artystka pojawiła się na Great September w zeszłym roku, ale wówczas szczerze nie zdołała mnie porwać. Tym razem miałem nieodparte wrażenie obcowania z niemalże inną artystką, która właśnie rozkłada skrzydła niczym motyl i wkracza w piękny rozdział swojej kariery. Kasia emanowała poetyckim ciepłem i zarażającą pozytywną energią, która przełożyła się nawet na taniec wśród publiczności! Kluczowa okazała się również zmiana składu zespołu, z którym obecnie występuje. Dynamicznie grający Artur Chłoniewski (Terrific Sunday, Oysterboy) na perkusji oraz kreatywny Wojtek Półrolniczak (brat Kasi) z gitarą w dłoniach wnoszą do songwriterskiej wrażliwości Kathii wyzwalającą energię. Gościnnie podczas piosenki "Nigdy wcześniej tak nikogo nie..." zjawił się również Michał Drozd z Niemocy, który swoją sceniczną ekspresją i grą na basie podniósł i tak już wysoką temperaturę w sali. Pozostałe single zapowiadające nowy album Kathii "Przestrzeń", na czele z "Berlinem" i "Bałaganem",  również wybrzmiały tego wieczoru rewelacyjnie i tylko rozbudziły apetyt na więcej. To była muzyczna poezja wyrywająca z buta i zarazem masująca serducho! 
 
Oczywiście na tym przygoda z tegorocznym Great September się nie zakończyła. Do późnych godzin nocnych, a właściwie niemalże poranka trwały muzyczne pogaduchy z Podróżującymi i roztańczony afterek na 19. Piętrze! Działo się!
 
I w tym momencie wysyłam wirtualne piąteczki do wszystkich Podróżujących oraz przyjaciół, znajomych i nowo poznanych osób z branży! Dzięki za wszystkie te dłuższe i te krótsze i te niedokończone rozmowy oraz miłe słowa odnośnie mej blogerskiej misji, które podbudowały mnie i podładowały moje baterie do dalszych działań! 
 
Dzięki raz jeszcze Great September za zaproszenie na to święto polskiej muzyki do Łodzi! To były trzy dni szalonego biegania między scenami w celach poszukiwania nowych talentów (Ola Michalska, Mud/o i Zagi z podkreśleniem w mym notatniku!), wsparcia zaprzyjaźnionych artystów, sprawdzenia formy pozostałych, a nawet nie zabrakło prób spontanicznych decyzji i wychodzenia poza własne strefy komfortu! A pomiędzy wszelkie inne aktywności, włącznie z tym, co najważniejsze – spotkaniami z pasjonatami muzyki pod scenami, na afterach i nie tylko! Nawet jeśli pojawiały się organizacyjne potknięcia (to jest wciąż ten etap docierania się idei festiwalu z potencjałem przestrzeni miejskiej) – wspaniała atmosfera wszystko wynagradzała! Było Great! Do zobaczenia na najbliższych szlakach koncertowych, a w dalszej perspektywie zapewne na przyszłorocznej edycji!
 
A teraz bonusy! Zbiór nagrań koncertowych i fotorelacja!       
 
 
 
 



Fotorelacja: 













































































































Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
29.09.2023


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.