Podróże Muzyczne relacjonują: Robbie Williams w Tauron Arenie Kraków, 09.09.2025!

/
0 Comments
Podróże Muzyczne relacjonują: Robbie Williams w Tauron Arenie Kraków, 09.09.2025!

Podróże Muzyczne relacjonują: Robbie Williams w Tauron Arenie Kraków, 09.09.2025! 



Spełniłem kolejne – uśpione przez lata – marzenie koncertowe! Przed emo/rockową rewolucją w mym życiu, która zaprowadziła mnie na pierwsze poważne koncertowe wydarzenie w życiu (mowa oczywiście o My Chemical Romance na Orange Warsaw Festival w 2011 roku), miewałem dość osobliwe okresy różnych muzycznych fascynacji. No i na przełomie mniej więcej gimnazjum i liceum zasłuchiwałem się w przebojach Robbiego Williamsa nie tylko docierających do mnie przez eter radiowy, ale też ściąganych z torrentów (takie to były bowiem czasy). W kolejnych latach jednak gust ewoluował w inne strony, więc podążałem nieco innymi muzycznymi ścieżkami i nie przejawiałem przy tym jakieś szczególnej chęci do przeżycia koncertu Robbiego. Moja perspektywa zmieniła się po obejrzeniu filmu Better Man: Niesamowity Robbie Williams na początku tego roku. Generalnie podchodziłem do tego seansu bardzo sceptycznie, a sam pomysł zastąpienia postaci Robbiego wygenerowaną sztucznie małpą wydawał się idiotyczny, ale... No koniec końców naprawdę ten obraz porwał i chwycił mnie za serducho, metafora małpy w showbiznesie okazała się nader trafna w obliczu wszystkich wzlotów i upadków Robbiego, a przede wszystkim ścieżka dźwiękowa zrobiła swoje i do wrót mego serca zapukała nostalgia. Nie ściemniam – wychodząc z kina od razu odpaliłem aplikację Ticketmastera i sprawdziłem, czy są dostępne jeszcze wejściówki na jego koncert w Krakowie. Bez większej nadziei, ale tu też zostałem miło zaskoczony! Pula biletów na płytę wciąż była dostępna, więc decyzja była błyskawiczna. 

I tak oto 9 września znalazłem się wewnątrz Tauron Areny Kraków pośród fanów Robbiego Williamsa. Zanim na scenie pojawił się bohater wieczoru, to o rozgrzewkę zadbała formacja...

The Lottery Winners – indie popowa formacja z Wysp Brytyjskich z bardzo charyzmatycznym liderem Thomem Rylance'em, którego brawurowa postawa objawiła się jeszcze przed pierwszymi dźwiękami ich występu. Z typowym wyspiarskim humorem, bezczelnością i zuchwałością podpuszczał publiczność do reagowania na jego obecność na scenie, tak jakby był wcieleniem Robbiego Williamsa. Właściwie biorąc pod uwagę jego sceniczny temperament i zapędy do gadatliwości to mógł sobie z bardziej doświadczonym i popularnym kolegą z branży podać dłoń. Co zresztą miało miejsce, ale o tym momencie później. Sam występ The Lottery Winners był dawką bardzo optymistycznych melodii, łączących popowe refreny z elementami gitarowego rocka. W energicznym utworze "Much Better" śpiewali I already feel much better – no i to był występ, przy którym faktycznie można było poprawić swoje samopoczucie. Prócz własnych kompozycji sięgnęli jeszcze po... "Angels" Williamsa (tu wkradło się trochę teatru, bo Thom apelował – niekoniecznie skutecznie – o cichy śpiew, by gwiazda wieczoru się nie zorientowała z podkradzenia tejże przepięknej ballady), a także kowerowali "Can't Take My Eyes Off You" Frankie Valli. Z ich własnej twórczości najbardziej w pamięci zapadło zaś wykonanie bujającego "Turn Around", przy którym publiczność zsynchronizowała się w kilku prostych tanecznych ruchach. Z czterosobowego składu wyróżniała się grająca na basie i dodająca kolejnym piosenkom sporo wokalnej słodyczy Katie Lloyd. Ale cały zespół włącznie Robertem Lallym (gitara, wokale) i Joe Singletonem (perkusja) swoją nienaganną grą i sceniczną przebojowością sprawiał, że delikatny uśmiech zagościł na mojej twarzy. Ot przyjemny i dobrze rozgrzewający set przed show... 
 
 
Robbiego Williamsa! 51-letni samozwańczy Król Rozrywki otworzył swój koncert z impetem! Początkowo jednak przywitało nas dość pesymistycznie wybrzmiewające słowne intro o katastrofie grożącej ze strony sztucznej inteligencji i przeniesieniu życia do wymiarów social mediów (czytaj: TikToka), skończone jednak pozytywną tezą, że czynnik ludzi zawsze był i będzie obecny, a zbawcą tradycyjnej rozrywki jest nie kto inny, a Robbie Willams! W międzyczasie z półmroku sceny wyłonił się kilkuosobowy zespół wspierany przez sekcję dętą i żeńskie chórki, aż w końcu z tyłu sceny wyłonił się nasz "entertainer"! Wjechał na scenę na ruchomej platformie otoczony gąszczem statywów z wintydżowymi mikrofonami, z założonymi czarnymi okularami, ubrany w skafander astronauty z przyszywkami z tytułem trasy i jego nadchodzącej płyty – "Britpop", z punkową werwą wyśpiewał mięsisty pierwszy singiel "Rocket" z tegoż nowego albumu. Rockowy impet tego kawałka wprawił posady Tauron Areny Kraków w drżenie, a fala adrenaliny przetoczyła się przez całą publiczność! Zespół od samego początku wyciskał z siebie siódme poty, Robbiego otoczyły znakomite tancerki, posypały się iskry pirotechnicznego wodospadu, a w trakcie na deski zjechała unosząca się ponad sceną pozłacana i lśniąca brokatem, z centralnymi inicjałami "RW", drewniana konstrukcja, która przypominała rozpięte skrzydła anioła. Gdy te tylko się złożyły, Robbie wspiął się na jej szczyt, ta wystrzeliła w górę niczym rakieta, po czym Brytyjczyk z niej zeskoczył! No, właściwie to był bardziej zjazd na linie, który nawiązywał do jego słynnego wejścia na kultowym koncercie w Knebworth w 2003 roku. A to zwiastowało tylko jedno: erupcyjny przebój "Let Me Entertain You"! Przy tak gorącym i energicznym kawałku Robbie pozbył się skafandra i zaprezentował nam się w cekinowej czerwonej sportowej marynarce z dopasowanymi do niej szerokimi spodniami typu joggers – nawiązując do lat 90. i kultowego zdjęcia z Glastonbury, które stanowi okładkę nowego albumu. W trakcie w typowym dla siebie stylu przywitał się z polskimi fanami: My name is Robbie Fucking Williams! This is my band! This is my ass! Are You with me?! Odpowiedź publiczności więcej niż entuzjastyczna! A moje stopy odrywały się z radości od podłoża! To była ta niesamowita i wyczekiwana deklaracja ze strony Robbiego: przybyłem, by zabawić, poruszyć serca i sprawić, że to będzie najlepszy dzień Waszego życia. No, z tym ostatnim to może nieco mnie poniosło, ale niewątpliwie przyświecał Robbiemu cel, by zachęcić nas do celebracji tej życiowej chwili! 
 
 
 
Z poczuciem dobrze wykonanej pracy przy ostatnich akordach rozpiął i wyrzucił marynarkę i pozostając już tylko w czerwonej podkoszulce, wykonał triumfalny gest à la Freddie Mercury! Niemniej chyba jeszcze nieco nieprzekonany co do naszej formy, po zuchwałym obwołaniu się Królem Rozrywki przy dźwiękach "All My Life" Foo Fighters, za sprawą medleyu refrenów największych stadionowych rockowych hymnów "Song 2 / Seven Nation Army / Livin’ on a Prayer" postanowił rozgrzać nasze gardła. Nie muszę chyba dopowiadać, że ten zestaw kawałków idealnie trafił w moją gitarową połówkę serducha! Eksplodowały we mnie nostalgiczne wspomnienia i rozpalony tym ogniem kultowych rockowych riffów, śpiewałem tak, jakby każdy refren stanowił zaklęcie władzy nad przemijającym czasem! Był to też moment, który w symboliczny sposób zbliżył i połączył ze sobą również różne pokolenia obecne na w krakowskiej arenie. I w tej jedności dalej odpłynęliśmy wspólnie w kołyszącej emocjonalnie piosence "Monsoon"! W jej trakcie Robbie dalej nie wychodził z roli wodzireja imprezy i przeprowadził konkurs na najgłośniejszą część tłumu przed powtórką ostatniego, jakże wzniosłego nostalgicznie refrenu, przy którym zafalowały nasze ręce! 
 
 
 
Robbie przy salwie śmiechu potraktował dezodorantem swoje pachy, wdał się znów w stand-upową gadkę i śpiewne interakcje z publicznością za sprawą a capella medleyu piosenek "Minnie the Moocher (The Ho De Ho Song) / Land of 1000 Dances / Boom Boom Boom". Po tej chwili na złapanie oddechu impreza znów wróciła na taneczny tor za sprawą rozbrzmiewającego hucznie "Rock DJ" w bogatym aranżacyjnie musicalowym miksie – z kluczową rolą dęciaków – znanym ze ścieżki dźwiękowej filmu "Better Man". Na scenie pojawiła się skrzynia oklejona plakatami z hasłami: "Poland welcomes britpop star!" oraz ""Is Robbie the greatest entertainer?". Ten drugi został przez Robbiego zerwany, odsłaniając odpowiedź: "Of course he fucking is!"! No nikt tu chyba nie miał zamiaru w tym temacie dyskutować! Po tej eksplozji dyskotekowych wibracji za sprawą dedykowanej swoim dzieciom power balladzie "Love My Life" zostaliśmy dotknięci poruszającym, muzycznym ciepłem. W kulminacyjnym momencie wystrzeliło konfetti, wzbudzając dodatkową euforię wśród publiki. Efekt emocjonalnej introspekcji spotęgowało wykonanie hymnicznego "Strong", które zostało poprzedzone absurdalną rozmową Robbie z własnym, cyfrowo wygenerowanym na telebimach, siedemnastoletnim "ja". W swoim stylu jakimś cudem uniknął w tym teatralnym fragmencie cringu i żenady. 
 
 
 
Następnie Robbie miło nas zaskoczył, gdyż wykonał na skraju wybiegu, spopularyzowane u nas za sprawą serialu "Londyńczycy" "Supreme", które na tej trasie nie mieściło się w setlistach. Piękny ukłon w stronę polskich fanów! Pozostając na wybiegu Williams zaintonował bardziej kameralny moment koncertu zajawkami nucenia a capella fragmentów "Angels" i "Tripping", by potem przejść do dynamiczniejszego zestawienia urywków piosenek "Better Man / Sexed Up / Candy", które wykonał przy wsparciu... Thoma Rylance'a na akustycznej gitarze! Przy okazji sprawdzał naszą znajomość tekstów. Ten subtelny fragment koncertu był dalej kontynuowany za sprawą płomiennego wykonania "Relight My Fire", przy którym do dwójki temperamentnych wokalistów dołączyła rewelacyjna Katie Lloyd, która otrzymała przestrzeń do zaprezentowania pełnego wachlarzu swoich wokalnych możliwości. Stworzyła naprawdę świetny duet z Williamsem! Była to bardzo sympatyczna część koncertu i miłe docenienie supportu. 
 
 
 
W dalszej części ze wsparciem już całego zespołu wybrzmiały kompozycje "Something Beautiful", "Millennium" i "Theme From New York, New York" – fragment, w którym prowadzeni byliśmy przez różne emocjonalne doznania: od rozczulającej dawki szlachetnego popu, przez wir nostalgicznych wspomnień i klasyczny błysk teatralności w stylu Sinatry (Robbie dla podbicia klimatu przebrał się w stylowy różowy garnitur). Widowiskowo i zmysłowo wypadło wykonanie "Kids" za sprawą kokieteryjnych interakcji Robbiego z koleżankami z chóru i popisów tancerek, które sprawiły, że moja temperatura ciała podskoczyła do niebezpiecznego poziomu gorączki. 
 
 
Przed kulminacyjnymi momentami koncertu Robbie Williams zdecydował się przedstawić członków swojego zespołu, dając im przestrzeń do popisów, w efekcie zaś usłyszeliśmy fragmenty imponującego zestawu klasyków "Sweet Child O Mine / You Can Call Me Al / I Love Rock ’n’ Roll / Yesterday / YMCA / The Final Countdown / Sweet Dreams (Are Made of This) / Hey Jude". Przy "YMCA" nie zabrakło ze strony Króla Rozrywki zmierzenia się z charakterystycznym tańcem – wykonanym wzorcowo! 
 
Następnie nastąpił ten moment, na który z pewnością niecierpliwie wyczekiwały wszystkie fanki przy barierkach. Robbie zszedł do pierwszych rzędów w poszukiwaniu tej jedynej! I tu szczęście dopisało Marii z Tarnowskich Gór! Chwila wspólnej konwersacji, przytulasków i w końcu Robbie z dedykacją dla wybranki tego wieczoru zaśpiewał wzruszającą i urokliwą balladę "She’s The One", której refren był chóralnie wyśpiewywany przez tysiące gardeł dla "wygranej" tego wieczoru, nawet jeśli wśród wielu pań zakiełkowała odrobina zazdrości. Z pewnością Maria zapamięta ten moment do końca swojego życia! 
 
 
 
Następnie Robbie poruszył nasze serca rodzinnymi anegdotami i opowieściami o poważnych problemach zdrowotnych, z jakimi obecnie boryka się jego najbliższa rodzina – rodzice i teściowa. Wspomniał wspólne występy z ojcem, po czym rozbrzmiało słynne "My Way", które niegdyś wykonywali razem na scenie. Na ekranach pojawiły się zdjęcia z młodości Robbiego oraz rodzinne fotografie z ostatnich lat, sprawiając, że serca przyspieszały i zwalniały w rytm refleksji nad przemijającym życiem. Może i Robbie po wielu perypetiach życiowych zdobył świat, ale tym emocjonalnym wykonaniem pokazał, że wciąż pod fasadą jego gwiazdorskiego ego kryje się niezwykle wrażliwy człowiek.  
 
Na bis Robbie Williams pozostawił zapierające dech w piersi kultowe przeboje "Feel" oraz "Angel"! Absolutna magia, tysiące śpiewających na maksimum możliwości gardeł, czarująco rozświetlona w finale hala latarkami w telefonach, wzruszony Robbie... No, może tylko zabrakło fajerwerków produkcyjnych na koniec. Jeśli ktoś spoglądał na wcześniejsze występy Williamsa, choćby dwa dni wcześniej w Pradze, to pod koniec "Angel" powinny zjechać w dół podwieszone wyżej drewniane skrzydła, utworzyć z ubranym w biały garnitur Królem Rozrywki wizerunek anioła i wystrzelić widowiskowo fontanną iskier. Z nieznanych powodów u nas takiego efektownego finału nie uświadczyliśmy. Czy to jednak miało znaczenie? Nie! Moje serce i tak zostało już w pełni uskrzydlone  i podbite przez Robbiego Williamsa! Na koniec jeszcze z taśmy wybrzmiało "(I’ve Had) The Time of My Life", niczym ostatnie mrugnięcie okiem w naszą stronę przez Robbiego i pozostawienie nas z poczuciem głębokiej satysfakcji w sercu. 
 
 
 
Podsumowując, pragnąłem tego wieczoru euforycznej (brit)popowej rozrywki i Robbie Williams nie zawiódł mnie w tym temacie! Dostarczył widowiskowe show! Właściwie spektakl na granicy stand-upu i koncertu. Mnóstwo w tym było zamierzonej teatralności i przeplatanego z muzyką gadulstwa, ale kto zabroni Królowi Rozrywki? Ja byłem na taki rozwój wydarzeń nastawiony i kompletnie nie narzekałem na taki obrót spraw. Choć zdaję sobie sprawę, że zdania mogły być podzielone. Najważniejsze, że te muzyczne emocje się zgadzały! Zdzierałem gardło, zakręciłem kilka razy bioderkiem, poskakałem i zaklejałem serduszko plasterkami! Repertuar sztosowy, naszpikowany przebojowymi i balladowymi klasykami, szczyptą stadionowych coverów i zajawką nowego albumu w postaci rockowego i ognistego "Rocket" (choć biorąc pod uwagę nazwę trasy, to można jednak wytknąć, że tylko jeden nowy utwór to ciut za mało)! Nosiły się pięknie i szeroko te kompozycje po krakowskiej arenie! Robbie w świetnej formie i niezmiennie szarmancki, dowcipny, kokietujący publiczność! Wspierany przez świetny band, niesamowite tancerki, a także sympatycznych liderów The Lottery Winners! Cały scenariusz tego show złożył się na dostawę doprawdy bardzo pozytywnej, zaraźliwej energii i niczym nieskrępowanej zabawy! Cieszę się, że to uśpione u mnie przez lata marzenie koncertowe zostało na początku roku pobudzone seansem filmu "Better Man" i się ziściło! Koniec końców okazało się, że słabość do szlagierów Robbiego Williamsa nie przeminęła w mym serduchu, a wręcz po tym widowiskowym wieczorze me serce zapłonęło od nostalgicznych uniesień!   
 
 

 
PS Nagrania z koncertu znajdziecie w wyróżnionych relacjach stories na moim instagramowym profilu. 
 

 Fotorelacja

 
 
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
16.10.2025 


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.