Crystal Fighters w B90! [relacja]

/
0 Comments





Crystal Fighters mieli już do nas zawitać pod koniec września, jednak plany uległy zmianie przez tragiczną śmierć perkusisty. Zdołali jednak bardzo szybko się otrząsnąć i przełożyli trasę jedynie o miesiąc, dzięki czemu 24 października bawiłem się na jednym z najbardziej żywiołowych koncertów tej jesieni ;)
Krótko jeszcze o gdańskim klubie B90. Już wcześniej z różnych źródeł słyszałem same dobre opinie i teraz także mogę się do nich przyłączyć. Specyficzna, stoczniowa lokalizacja dodaje temu miejscu taki tajemniczy klimat, nie bez znaczenia dla wielu też jest pewnie niewielka odległość od Dworca Głównego. Sam klub ma wszystko to co powinno takie miejsce mieć ;) Bez zastrzeżeń. Również akustyka bardzo dobra (uwagę zwrócił mi sufit zrobiony z podwieszonych materaców). Mam ten klub już na uwadze, w kontekście planowania koncertów.

Zanim pojawiła się gwiazda wieczoru, mieliśmy przyjemność posłuchać supportu w wykonaniu Soniamiki. Moment.. Przyjemność.. To chyba nie do końcu właściwe słowo. Szczerze mówiąc, wynudziłem się okropnie. Nie oznacza, że jej twórczość jej zła. Po prostu nie trafiła do mnie. Obiektywnie oceniając, dosyć dobrze sobie radziła jak na jednoosobowy skład i ciekawy pomysł był z puszczaniem fragmentów jakiegoś opowiadania między piosenkami. By jednak poznać całą tą historię, trzeba by podróżować za artystką, gdyż ciąg dalszy następuje na kolejnych występach. Hm chyba jednak wolałbym, by koncert był taką jedną spójnością, niemniej na pewno w jakiś sposób było to przeżycie odmienne. Subiektywnie patrząc, wolałbym jednak inny polski support. 

To co jednak działo się na koncercie Crystal Fighters to aż trudno opisać. Właściwie wiedziałem czego się spodziewać, ich koncert dwa lata temu na Openerze był znakomity, niemniej ponownie mnie zaczarowali i "zmusili" do zabawy bez zahamowań. Już ich sam wygląd, ubiór sprawia, że człowiek mimowolnie się uśmiecha (niestety zdjęć nie robiłem, nie było czasu). Mimo śmierci ich przyjaciela, nie był to w żaden sposób koncert sentymentalny, choć oczywiście znalazł się czas na wspomnienie o nim i wtedy też pojawiła miła inicjatywa ze strony zespołu, tzn. akcja przytulanie :) Bardzo słodki  moment. Jeśli mam coś powiedzieć o setliście i piosenkach, to cóż ja mam Wam rzec. Każdy utwór to gigantyczna porcja ciepłej energii. Choć gdybym miał wybrać utwór wieczoru, to wskazuje na najmniej oczywisty numer, a wręcz, mogę chyba użyć słowa, balladę "Bridges of Bones". W tej piosence wyśmienite partie głosowe zaprezentowały wokalistki (okej, przyznam się, piękne wokalistki :D). Ale poza tym utworem to dostaliśmy ogromną porcję hitów, w tym też najnowszy utwór "Love Alight", który wypadł więcej niż rewelacyjnie. Bezkonkurencyjne było oczywiście wykonanie "Plage", choć do pełnego zatracenia się, jakiego doznałem na Openerze, trochę zabrakło, ale było całkiem blisko. W notatniku figuruje też utwór "Are We One", "La Calling" i właściwie mógłbym wymieniać resztę tytułów z setlisty. Choć jest małe zastrzeżenie. Miałem wrażenie, że coś było nie tak z dźwiękiem przy kończącym pierwszą część koncertu "Love Natural".
O ile głownie bawiłem się z boku przy samej scenie, o tyle na bisy udałem się na sam koniec. I widok tych wszystkich osób bawiących się przede mną i uniesionych rąk był piękny. Same bisy mnie nie powalały, może dlatego, że zagrali utwory, które są dla mnie trochę mniej wartościowe, co nie znaczy, że złe
.
Najlepszym podsumowaniem tego koncertu był stan moich nóg... Bawiłem się do utraty sił, przez co przez trzy dni, z powodu zakwasów, chodziłem niemal jak staruszek!

I to na tyle w kontekście większych koncertów zagranicznych kapel w tym roku. Być może pojawię się jeszcze na Co Rock Festival w Toruniu (m.in. Coma, Happysad, Łąki Łan).   


PM


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.