Coachella 2017 okiem PM!

/
0 Comments





Coachella. Festiwal mody, muzyki i pochwała młodości. Któż z nas, choćby raz, nie miałby ochoty bawić się w tych promieniach kalifornijskiego słońca. Marzenie niezbyt łatwe do zrealizowania, ale na szczęście pozostaje nam streaming! W tym roku pierwszy weekend festiwalu wypadł w Święta Wielkanocne. Z jednej strony jakby więcej czasu i spokoju na śledzenie transmisji, a z drugiej jednak to świąteczny i rodzinny czas. Udało mi się znaleźć złoty środek na pogodzenie tych spraw i wspomagając się retransmisjami, prawie udało mi się zobaczyć wszystko to co planowałem. Nie oczekujcie tu wielkiej relacji, a raczej parę moich spostrzeżeń, wrażeń. 

Pierwszy dzień. Pobudka o 4 rano. Nie było łatwo. Ale Oh Wonder w pełni wynagradzają te poświęcenie. Bardzo dobra, pozytywna energia. I ten duet przepięknie wyglądał na scenie. Następnie fragmencik z Glass Animals, którzy naprawdę bardzo dobrze poradzili sobie na scenie głównej. Publiczność bawiła się dobrze, na scenie również energicznie, pomimo małej kontuzji lidera. Parę minut dla Banks, która czarowała na scenie i miała pomysł na swoje show. Naprawdę świetnie prezentowała się na scenie. Scenę główną przejął Father John Misty. Wypadł bardzo dobrze, a w setliście przeważały utwory z jego niedawno wydanej płyty "Pure Comedy". Przy Phatnogram lekko mi się przysnęło, ale (paradoksalnie) pobudziłem się przy pierwszych dźwiękach The xx. Oglądałem już ich wcześniejsze występy na festiwalach w Ameryce Południowej, więc wiedziałem czego się spodziewać. I niczym nie zaskoczyli, co nie jest dla mnie wadą. Oglądam ich festiwalowe występy z niezwykłą przyjemnością i czekam na klimatyczny występ na Open'er Festival. Ale jeszcze bardziej wyczekuję Radiohead! A mój apetyt zaostrzył się jeszcze bardziej, po tym co ujrzałem na Coachelli. Cieniem na ich występ położyły się niestety problemy techniczne w pierwszej fazie koncertu. Wysiadało nagłośnienie... Zespół musiał dwa razu schodzić ze sceny. Ja aż łapałem się za głowę i po prostu nie dowierzałem w to co się dzieje! Na szczęście udało się z tymi problemami uporać i dalej było już fantastycznie i przepięknie. Co prawda, nie zgromadzili tłumów, wszak to dość wymagająca muzyka dla tej większej części publiczności na Coachelii, ale mnie interesowały tylko aspekty muzyczne, a te wypadły wprost genialnie! Panowie są w bardzo dobrej formie. Świetny set z tymi największymi utworami jak "Creep", "Paranoid Android", "No SSuprises" czy wieńczące w znakomity sposób koncert "Karma Police" (ta akustyczna końcówka z samym śpiewem publiki - ciary!), które śpiewałem potem przez całą sobotę! Na Open'erze czeka nas prawdziwa uczta! W retransmisjach spojrzałem jeszcze na fragmenty Bonobo, chociaż jego muzyce popołudniowe słoneczko raczej nie służyło, ale i tak dał radę. Dość pozytywnym dla mnie zaskoczeniem był Mac Miller. Nie żebym stał się fanem, ale jeśli na Open'erze pojawi się w towarzystwie zespołu z jakim zagrał na Coachelli, to może nawet dam mu szansę.











W niedzielę, przy świątecznym śniadaniu, puściłem w tle koncert Bon Ivera. W trakcie przygotowywania świątecznej zastawy, udało mi się kilka razy zerknąć jak prezentuje się na scenie, a następnie już tylko sam odsłuch, który wprost idealnie pasował na ten poranek. Było bardzo przyjemnie i szkoda, że Bon Iver raczej już nie pojawi się w tym roku u nas.  Żałuję, że nie miałem czasu na powtórkę z retransmisji, by wyrobić sobie lepszą opinię. Z racji świętowania (przyznam się, że w moim przypadku nawet podwójnego), miałem głównie czas na retransmisje. Udało się zobaczyć Blossoms. Chłopaki ze Stockport grali o dość wczesnej porze, która miała, co było widać, wpływ na ich sceniczną energię, a raczej jej mały brak. Najbardziej aktywny oczywiście był Tom, który niósł ten koncert. Plus fakt, iż na tle coachellowych palm bardzo ładnie się prezentowali. Dobry występ. Następnie odpaliłem Kaleo. Islandczycy zafundowali dość spokojny początek, ale później nabrali niesamowitego rozpędu. Ba, byłem pod naprawdę dużym wrażeniem i od razu podkręciłem sobie głośniki. Soczysty rock'n'roll! I jak pięknie angażowali do zabawy publiczność! Rewelacja! Od razu sprawdzałem, czy są jeszcze w jakikolwiek sposób możliwi do ogłoszenia na Open'erze, ale szanse są tylko matematyczne. A szkoda. Jestem zdania, że spokojnie poradziliby sobie nawet na głównej scenie. Może nadzieja w agencji Go Ahead? Równie świetnie wyglądał koncert Car Seat Headrest, do których chyba w końcu się przekonałem. Two Door Cinema Club zagrali przebojowo i ciągle nie pojęty dla mnie jest brak ich koncertu w naszym kraju promującego ich ostatnie wydawnictwo. A są w naprawdę dobrej formie i świetna zabawa gwarantowana. Mam nadzieję, że jest jeszcze szansa, by odmienić ten stan jeszcze w tym roku  Sprawdziłem jeszcze jak na żywo wypada Moderat. Ten wybór to oczywiście swego rodzaju kolejne przygotowanie przed Open'erem. Jakoś wcześniej dokonania tego berlińskiego tria omijałem. A tutaj niemal od razu wciągnąłem się w ich minimalistyczną ("akustyczną") elektronikę okraszoną świetną oprawą wizualną, którą tak często podkreśla się w przypadku ich koncertów i nie ma w tym przypadku. U nas na dużej scenie będzie to wyglądało naprawdę widowiskowo. Jeszcze zahaczyłem o fragmenty Martin Garrixa i Lady Gagi. Ten pierwszy to już spec od rozkręcania świetnych imprez i było to widać w niemal każdym aspekcie. Lady Gaga? Naprawdę widziałem tylko urywki, ale mogę chyba śmiało powiedzieć, że zrobiła to co do niej należało i zapewnia świetną rozrywkę. Żałuję tylko niemożności obejrzenia koncertu Warpaint. Na osłodę pozostał fragment ich występu zamieszczony na kanale Coachelli, a który to prezentuję poniżej.













Ostatni dzień streamingu, to u mnie ponownie wczesna pobudka i na pierwszy ogień koncert, który już od samego ogłoszenia budził wiele emocji. Hans Zimmer! Jeden z najwybitniejszych kompozytorów muzyki filmowej. Wielu zastanawiało się czy tego typu koncert ma szansę bytu na takim rozrywkowym festiwalu jak Coachella. Hans udowodnił, że jak najbardziej jego występ miał sens. Co więcej, dla mnie okazał się absolutnie czarnym koniem tych wszystkich streamingów, które widziałem! Cóż to było za show. Tak, to było show ogromnej orkiestry, która dała niesamowity popis różnorakich umiejętności. Sam Hans zaskakiwał fajnym podejściem do publiki. No i te kompozycje, które przecież każdy z nas zna z takich filmów jak nieśmiertelny "Król Lew", "Piraci z Karaibów" (na scenie pojawił się wtedy nawet akordeonista z papugę na ramieniu!),  "Mroczny Rycerz", "Incepcja". Ależ to tam na żywo musiało brzmieć fantastycznie. Był jednak pewien moment w którym pojawiła się u mnie trwoga przed blamażem. Chodzi oczywiście o gościnny udział Pharrella Williamsa i odegranie utworu "Freedom". Na szczęście Pharrell wspiął się na swoje wyżyny możliwości i dał radę, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Ten występ miał też innych bohaterów, szczególnie mogły podobać się panie z sekcji smyczkowej. Wiolonczelistka w pierwszej części dała taki popis, że robiło mi się gorąco :D Naprawdę byłem i jestem pod wielkim wrażeniem. Wiem, że cesarz polskich festiwali, czyli szanowny pan Mikołaj Ziółkowski lubuje się w takiego typu projektach (choć może ostatnio jakby nieco mniej to widoczne), więc mam nadzieję, że gdzieś w jego głowie tkwi pomysł zaproszenia Zimmera na Open'era. Wierzę, że byłoby to coś wspaniałego i niezapomnianego. Duże wrażenie zrobiło na mnie też show, które przygotowała Lorde. Od razu nasuwały mi się skojarzenia z ubiegłorocznymi koncertami, które prezentowała Sia. Tu też mieliśmy w pewnym stopniu bardzo przemyślane połączenie muzyki z sztuką teatralno-taneczną. Nie tak wysuniętą do przodu jak to uczyniła Sia, ale bardzo widoczną. A to za sprawą przeźroczystego konteneru, ustawionego na dużym mechanicznym podnośniku. Tam właśnie swoje miejsce do popisów mieli tancerze, którzy przedstawiali wydarzenia z klubu nocnego, a Lorde była oczywiście główną bohaterką. Ogólnie miałem wrażenie bardzo spójnego i kompletnego show, które stało się widowiskiem. Jeśli faktycznie wszystkie jej tegoroczne występy przybiorą taką formę, to promotorzy, którzy ją zarezerwowali, mogą już zacierać ręce. Czy u nas będzie szansa na zobaczenie tego show? Śmiem w to wątpić, gdyż jedyna możliwa opcja to Open'er (01.07), ale wtedy musiałaby grać 4 dni z rzędu, co wydaje mi się mało prawdopodobne. I czas na ostatnie koncerty. Tutaj miałem dylemat między Kendrickiem Lamarem, a Justice. Koniec końców co chwila przełączałem kanały :D Lamar zrobił wielkie hip-hopowe one-man show (plus pojawiający się goście: Travis Scoot, ScHoolboy Q, Future) na miarę najgorętszego obecnie artysty tego gatunku. Oprawa, energia, pomysł na show - to wszystko robiło wrażenie, ale... Ja jakoś strasznie nie dzierżę hip-hopu wykonywanego bez zespołu live i tym samym troszeczkę byłem rozczarowany. Justice? Świetna energia i kapitalna gra świateł! Ci, którzy wybiorą się na Orange Warsaw Festival mogą liczyć na bardzo, bardzo efektowne show kończące dwudniową imprezę na Służewcu. Z retransmisji obejrzałem jeszcze Whitney, którzy musieli zmagać się z kalifornijskim upałem. Niemniej zgromadzili stosunkowo dużą publiczność jak na tę porę i ich muzyczny styl idealnie odpowiadał takiemu chilloutowemu klimatowi. Naprawdę ciągle jestem pod wrażeniem tego młodego, alternatywnego bandu. Z ciekawości spojrzałem również na Tove Lo, a to ze względu na to, że wystąpi przed Coldplay na Stadionie Narodowym. Było bardzo energicznie, tanecznie, a Tove Lo znów pokazała cycki. Nic wybitnego, ale publiczność chyba dobrze się bawiła. Okej, to tyle. Oczywiście to są wrażenia tylko z livestreamu, także nie ma też przywiązywać do nich większej uwagi. W tym roku Coachella jakby miała nieco mniej do zaoferowania dla mnie, ale kilka koncertów naprawdę bardzo przyjemnie mi się oglądało. No i mój apetyty na festiwalowe przygody i koncerty znacząco wzrósł! To już tak niedługo!




PM


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.