PM relacjonują: The Sherlocks w Poznaniu, Klub Pod Minogą, 02.12.2023!

/
0 Comments
 
 
 

 PM relacjonują: The Sherlocks w Poznaniu, Klub Pod Minogą, 02.12.2023!

 
 
Karierę indie-rockowego brytyjskiego zespołu The Sherlocks obserwuję już od dobrych kilku lat. Zwróciłem na chłopaków uwagę w roku 2017, gdy wydawali debiutancki album "Live for the Moment". Przyklejano do nich łatkę nowych Arctic Monkeys, nie tylko ze względu na podobne brzmienie, ale także z faktu, że wywodzą się ze South Yorkshire. W swoim CV mogą nawet wpisać, że byli drugim zespołem bez kontraktu po Małpach, który wyprzedał kultowy klub The Leadmill w Sheffield. Niemniej wszelkie porównania do Arctic Monkeys były przesadzone, a tworzący The Sherlocks bracia Kiaran (główny wokal, gitra) i Brandon (perkusja) Crook oraz ich kuzyni Andy i Josh Davidsona po prostu zadebiutowali już w momencie schyłku popularności indie. Niemniej jednak nie sposób odmówić im miłości do tego gatunku. 
 
Przekonałem się o ich scenicznym potencjale podczas Colours of Ostrava w 2019 roku. Chłopaki pokazali się tam z naprawdę dobrej strony, zagrali z pasją i porwali mnie do skocznego szaleństwa, które wynagrodzili na końcu podarowaną prosto ze sceny setlistą. Nie ukrywam, że zawiązała się wówczas między nami sympatyczna więź i z większą uwagą śledziłem ich dalsze losy. W październiku tamtego roku wydali swój drugi album "Under Your Sky", ale rozwój ich kariery został zastopowany przez wybuch pandemii. Josh i Andy postanowili odejść z zespołu, a w ich miejscu pojawili się Alex Procter (gitara) i Trent Jackson (bas). Można rzec, że po zakończeniu izolacji niemal całego świata przypuścili drugą ofensywę w stronę fanów wyspiarskiego gitarowego brzmienia. W zeszłym roku wydali krążek "World I Understand", a w tym zaoferowali nam – moim skromnym zdaniem – swoje najlepsze dotychczasowe dzieło – longplay "People Like Me & You". To właśnie z promocją tego ostatniego ruszyli na podbój Europy! I bardzo ucieszyła mnie wieść, że w końcu przy tej okazji dotrą do Polski. I to od razu na trzy koncerty! Kraków, Warszawa, Poznań! Byłoby z mojej strony nie fair, gdybym nie wsparł chłopaków swoją obecnością i ostatecznie ze względu na odległość i dobry termin wybór padł na podróż do stolicy Wielkopolski. Co prawda w międzyczasie zyskali solidną konkurencję w postaci koncertu Hoziera w Berlinie, ale ostatecznie postanowiłem trzymać się pierwotnego planu. Niemniej szczerze nie byłem do końca przekonany, czy wrócę z Poznania usatysfakcjonowany. Nie miałem wątpliwości, że chłopaki na scenie zagrają z odpowiednią ikrą, ale obawiałem się, czy w poznańskim Klubie Pod Minogą dopisze frekwencja i tym samym, czy wytworzy się fajna atmosfera. O ile na Wyspach Brytyjskich potrafią już grywać koncerty dla kilku tysięcy osób, tak jednak zdawałem sobie sprawę, że w Polsce są nieco anonimową grupą, którą znają nieliczni. I choć faktycznie frekwencja nie powalała (choć było lepiej, niż zakładałem – maksymalnie bawiło się jakieś 40-50 osób), to ten wieczór był naprawdę gorrrący! I to już od samego początku! 
 
Pochwały za rozgrzewkę należą się niemieckiemu zespołowi DOTE. Pięcioosobowy skład absolutnie zaskoczył nas mega pozytywną indie rockową energią! Wkroczyli na scenę przy zaledwie pięciu osobach pod sceną, ale już po pierwszym dynamicznym kawałku i krótkiej zachęcie, niemal wszystkie zgromadzone osoby w poznańskim Klubie Pod Minogą oderwały się od stolików. Panowie z utworu na utwór pięknie nam się rozkręcali i przyznam, że już pod koniec moje nóżki samoczynnie odrywały się od podłoża, a co odważniejsi odpłynęli w totalnym tańcu pod sceną. A swoją drogą na finał zagrali kompozycję "Swim", która uderzyła tak piętrzącą się ścianą dźwięków, że aż chciało się zakrzyknąć: "Mamy Foals w Poznaniu!".  Inspiracje twórczością zespołu pochodzącego z Oksfordu były momentami aż nazbyt oczywiste, ale trzeba przyznać, że chłopaki postawili na dość interesującą sceniczną formułę. Wokal dzielony był między ekspresywnym perkusistą a uroczo momentami tańczącym gitarzystą, a do tego jeden z chłopaków nieustannie uzupełniał instrumentalne tło grą na gitarze akustycznej. Bardzo to był sympatyczny i błogi niczym tropikalne wakacje koncert.  Polecam sprawdzić ich twórczość, aczkolwiek miejcie na uwadze, że ta muza dopiero na żywo za sprawą scenicznego ładunku radości nabiera prawdziwych rumieńców. 
 
The Sherlocks mieli zatem stojące przed nimi zadanie wywołania u poznańskiej publiczności euforii nieco już ułatwione, ale nie było tu mowy o scenicznej drodze na skróty. Rozpoczęli koncert od brawurowego wykonania "Will You Be There?" i ja już w tym momencie poczułem, że zgromadzona w pierwszych rzędach publiczność odleci w indie-rockowe szaleństwo. Kiaran jeszcze dla pewności z takim zawadiackim wzrokiem ze skraju sceny sprawdził, czy ten dopływ energii ze sceny nie jest niczym zakłócony i tylko uśmiechnął się pod nosem. Gitarowe solóweczki z "Magic Man" milutko skręcały moim kręgosłupem, a sympatyczne "Going Nowhere" z chóralnym przyśpiewką w finale przypominało nieco stadionowe "Viva La Vida" Coldplay. Na podbudowujący morale i zachęcający do głośnych śpiewów refren "NYC (Sing It Loud)" Sing it loud and keep your head high nikt nie pozostał obojętny. Rewelacyjnie z nowej płyty wybrzmiała kompozycja "Remember All The Girls" z piorunującym rytmicznym finałem – takie przyłojenie to ja szanuję. Delikatniejsze "Won't Stop" niecnie podrywało do kołyszących ruchów, choć to był raczej słabszy moment tego występu, ale już wykonanie "Falling" z przedostatniej płyty podgrzało atmosferę i poczęstowało nas kolejną smakowitą gitarową solówką Kierana. No ale wrotki pod sceną tak na dobre odpięliśmy od kolejnego kawałka – "Live for the Moment"! Dynamika tego numeru totalnie rozwiązała u mnie sznurówki i sprawiła, że wyskakiwałem z butów! I ta poprzedzona rytmicznym oklaskiwaniem (momentów z udziałem naszych dłoni był zresztą multum) końcówka, która przyniosła kolejną okazję do chóralnego śpiewu i zdarcia gardła. Utwór-rakieta! Jeszcze bardziej eksplozywnie wybrzmiał kapitalny utwór "Sirens"! Gdy po koncercie w krótkiej rozmowie Brandon Cook spytał się mnie o moją ulubioną piosenkę z nowej płyty, wskazałem właśnie "Sirens", będąc jeszcze pod wpływem jej koncertowej wersji. A była ona doprawdy iście powalająca! Iskrzyło się już od początkowej solówki Kierana, po temperamentną zwrotkę, odśpiewywane donośnie zaczepne You're not ready for this / You're not ready at all i ekscytujące wejście w refren, które wywołało wśród nas wręcz histeryczne okrzyki! Petarda! W tanecznej ekstazie zostaliśmy podtrzymani za sprawą lżejszego, ale jakże milutko bujającego kawałka "City Lights" z "World I Understand", a rajskie gitarowe przyjemności zapewnił kolejny i już ostatni tego wieczoru reprezentant tegorocznego albumu – "Don't Let It Out"! Porywający i chwytliwy refren zapewniał mi tak piękne i promieniste uniesienia, że aż miałem ochotę uściskać osoby pod sceną, które tak tego wieczoru fantastycznie się bawiły. I na finał największy przebój chłopaków z debiutanckiej płyty – wypełnione solidnym indie-rockowym polotem "Chasing Shadow"! Publiczność domagała się więcej, ale niestety bisy nie były przewidziane. Długość występu The Sherlocks była tym największym mankamentem tego wieczoru. Nieco ponad godzina, ze setlisty jeszcze wykreślone "People Like Me & You"... No chciałoby się zdecydowanie więcej! Ale z drugiej strony trzeba im oddać, że od razu po zejściu ze sceny ustawili się za merchem i były okazje do pogaduch, zbicia piątek, nabycia płyt, winyli, koszulek, zdobycia autografu, pstryknięcia wspólnej fotki. Klasa. 
 
I takie skromne klubowe gigi, gdzie nie ma barier między sceną a publiką, gdzie artyści grają z pełnym zaangażowaniem i gdzie publika wytwarza wybuchowy ładunek energii – wprost uwielbiam! DOTE zaskoczyli pozytywną indie energią, a The Sherlocks przyłożyli tego wieczoru konkretnymi, porywającymi wyspiarskimi melodiami! No wiecie – miłość do indie alt-rockowej muzy nie rdzewieje w moim serduchu i zostałem przez chłopaków ze South Yorkshire porwany do tańców z szerokim uśmiechem na twarzy! Zresztą nie tylko ja, bo wysokokaloryczna energia wśród całej poznańskiej publiki była iście zdumiewająca! Był ogień! I tym godnym sposobem zakończył się u mnie kolejny piękny sezon muzycznych podróży! Do zobaczenia pod scenami już w Nowym Roku!      
 
   


 
 



























  
 
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
06.12.2023
 


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.