AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: SIERPIEŃ 2025

/
0 Comments
AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: SIERPIEŃ 2025


Muzyczne grzybobranie w tym roku rozpoczęło się nieco wcześniej! Aż trudno było nadążyć za wszystkimi premierami przy równoczesnym intensywnym okresie podróżowania po festiwalach, ale sierpniowa odsłona Aktualnie w Głośnikach ostatecznie dowieziona! Na czele polecajek wspaniałe albumy od Ethel Cain oraz Wolf Alice! W zestawieniu również postawiłem na The Hives, Hayley Williams, Nourished by Time i Black Honey! Z muzycznych odkryć intrygujący debiut The New Eves oraz shoegaze'owa perełka od She's Green! I polski akcent: bardzo piękna i mądra EP-ka od zespołu Heima! Zapraszam do lektury i odkrywania dźwięków! 


ALBUMY

 

ETHEL CAIN – "WILLOUGHBY TUCKER, I'LL ALWAYS LOVE YOU"


 
W 2022 roku Hayden Anhedönia zaprosiła słuchaczy do świata swojej alter ego, czy Ethel Cain. Jej debiutancki album "Preacher's Daughter" okazał się epickim, oszałamiającym dziełem. Mieszanka eterycznego dream-popu, dewastującego slowcore, alt-rocka, folku, country podana w mrocznym, gotycko-amerykańskim klimacie stanowiła fundament pod wciągające liryczne opowieści o próbie odnalezienia się w amerykańskim śnie, mierzeniu się z traumami, zmaganiach z toksycznością brutalnego związku miłosnego oraz z głębokim poczuciem winy religijnej związanej z poszukiwaniem intymnych uniesień. Wobec historii Ethel Cain stworzył się niemalże fanowski kult, a sama amerykańska artystka objawiła się nam jako jedna z najbardziej obiecujących i intrygujących twórczyń współczesnego alternatywnego popu, której kompozytorski talent stawiałem obok Florence Welch (która zresztą też nie kryła zachwytu nad tym albumem) i Lany Del Rey. Na początku tego roku Hayden powróciła z nowym, zaskakującym materiałem, bowiem mowa o 89-minutowej... EP-ce! To monumentalne dzieło ponadto dalekie było do stylu z debiutu, gdyż zabierało nas w podróż z Ethel Cain po zimnym, bezdusznym, skąpanym w mroku piekle za sprawą wszechobecnego ambientu, szepczącego minimalizmu, gotyckiej aury, atonalnych pejzaży dźwiękowych, rozwlekłych kompozycji w stylu drone i slowcore. Propozycja z gatunku: odrzucisz, znienawidzisz albo zostaniesz opętany. Zdołałem przebrnąć przez te pozbawione nadziei kompozycje tylko raz, niemniej było to bardzo fascynujące doświadczenie. Na oficjalny i bardziej przystępny drugi album artystki nie przyszło nam na szczęście długo czekać, bo kilka miesięcy później dane jest nam zagłębiać się w "Willoughby Tucker, I'll Always Love You"! I zdecydowanie warto poświęcić tej, znów o rozmiarach epopei, lekturze swój czas. To kolejny fabularny majstersztyk Hayden Anhedönii – swoisty romantyczny prequel dramaturgicznej historii Ethel Cain z debiutu. Cofamy się o pięć lat, spoglądamy na świat z perspektywy nastolatki, przeżywamy jej zawiłą relację z tytułowym Willoughbym Tuckerem, która kończy się rozdzierającym serce rozstaniem, tęsknimy za życiem poza domem pełnym problemów, mierzymy się z zazdrością... Doświadczamy po prostu ekstremalnej karuzeli emocji przepełnionych miłosnym żalem. Zaś pod względem warstwy muzycznej Amerykanka zręcznie splata tu ze sobą swój wyjątkowy songwriting, niebiański wokal i smykałkę do urzekającego i poruszającego awangardowego alt-dark-popu znanego z "Preacher's Daughter" oraz swoje zapędy do statycznych, przyszpilających gęstym mrokiem i przeszywających chłodem dronowych i slowecore'owych struktur z "Perverts". Te ostatnie reprezentują szczególnie dwa instrumentalne, kinematograficzne, wciągające przerywniki. Dominują jednak kilkuminutowe, balladowe kompozycje, które rozdzierają serce, a w wokalnych popisach Hayden wprost jest wyryty ból. Nie brakuje charakterystycznej dla niej nonszalancji i częstuje nas w finale epickimi utworami "Tempest" i "Waco, Texas" o katastroficznym miłosnym posmaku, ale znalazło się też miejsce dla "przebojowej" popowej perełki w postaci fantastycznej piosenki "Fuck My Eyes", choć jej liryczna podstawa też jest przesiąknięta ponurą historią o zazdrości. Perełek na tym albumie jest jednak znacznie więcej, ale dobrych lektur nie powinno się spoilerować, więc tylko sugeruję, by zanurzyć się w tym dziele w całości i bez zbędnego pośpiechu.    

"Willoughby Tucker, I'll Always Love You" to triumf songwriterskiego talentu i wrażliwości Hayden Anhedönii oraz godne pożegnanie się (zgodnie z deklaracjami w wywiadach) z poruszającą i dojmująco smutną historią jej alter ego Ethel Cain. 
  



        WOLF ALICE – "THE CLEARING"


         
        Cztery lata temu Wolf Alice swoim trzecim albumem "Blue Weekend" wyważyli z impetem drzwi do rockowej ekstraklasy. Już po pierwszym odsłuchu to dzieło zostało moim kandydatem to ówczesnego albumu roku i tak już pozostało do samego końca! Totalnie zatraciłem się w ich urzekających intensywną emocjonalnością i oszałamiająco różnorodnymi (z mistrzowskim natchnieniem prześlizgiwali się między folkiem, garażowym rockiem, punkiem i shoegaze'em) kompozycjami. Brytyjski zespół znakomicie uchwycił na tym krążku wciąż burzliwe hormony, nastroje i niepewności pokolenia wchodzącego w drugą połowę swej młodości. Wyczekiwany czwarty album "The Clearing" jest przypieczętowaniem zupełnie nowego etapu. Laureaci prestiżowej nagrody Mercury Prize dostarczyli nam świadectwo swojej muzycznej i życiowej dojrzałości, w ślad za nabieraniem której podąża też pewność siebie. Ona biła już z pierwszego, fantastycznego singla "Bloom Baby Bloom", a także uwidoczniła się na ich koncertach, które widziałem na Primaverze i Open'erze. Szczególnie Ellie Rowsell rozkwitła w prawdziwą rockstar. Na albumie ta pewność siebie objawia się zmyślną koncepcją zderzenia soft-rockowych brzmień i melodii lat 70., garściami czerpiących z dokonań Fleetwood Mac ze współczesną esencją brytyjskiej sceny. Efekt? Kolekcja niezwykle uroczych, przyjemnych i błogich piosenek ocierających się o dream-pop (ta druga połowa "Leaning Against The Wall"), filmowy rozmach (smyczki i wyróżniające się melodie na pianinie) i folkową czułość (gitary elektryczne nieco ustąpiły akustycznym). A przy tym tak skomponowane kompozycje pozbawione tej przebijającej się we wcześniejszej twórczości Wolf Alice agresywności okazały się znakomitą przestrzenią dla najlepszych popisów wokalnych Ellie w jej karierze! Choć warto tu jeszcze dodać, że swoje wokalne pięć minut na tym albumie ma perkusista Joel Amey w najbardziej zapalczywej kompozycji "White Horses". Osobiście rozumiem tę koncepcję flirtu Wolf Alice z rockiem lat 70., ale trochę brakuje mi tu tej charakterystycznej dla tego bandu aranżacyjnej nonszalancji. Nie zrozumcie mnie jednak źle – wciąż przy takich bajecznych kompozycjach jak choćby "Thorns", "Just Two Girls", "Passenger Seat", "Bread Butter Tea Sugar" (tu ciekawy glamowy vibe), czy singlowej cudownej balladzie "The Sofa" jestem w pełni urzeczony, a płomień miłości do Wolf Alice, który zapłonął w pełni przy poprzednim dziele, wciąż nie gaśnie i dalej rozgrzewa me serce! A z każdym kolejnym odsłuchem ten materiał tylko zyskuje i zapewne wdrapie się na wysokie miejsce w podsumowaniu roku.       
         



        THE HIVES – "THE HIVES FOREVER FOREVER THE HIVES"

          
         
         
        Piorunujący półgodzinny konkret od The Hives! Niesamowita jest ta druga młodość Szwedów. Dwa lata temu po dekadzie wydawniczej przerwy zapewnili rockowe gradobicie albumem "The Death of Randy Fitzsimmons", a teraz dołożyli nokautujący ciosy za sprawą "The Hives Forever Forever The Hives". Jazda bez trzymanki! Bez zbędnego postoju! Każdy kolejny numer to potencjalny koncertowy banger, który nosi w sobie zamiar dewastacji parkietów klubów albo wywołania trzęsienia ziemi na terenach festiwalowych. Totalny czad i esencja atomowej rock'nrollowej, potliwej energii, za którą fani pokochali ten zespół. Nie mam właściwie nic więcej do dodania, poza wznoszeniem tytułowego okrzyku i kłanianiem się szwedzkim królom gitar! 




        HAYLEY WILLIAMS – "EGO DEATH AT A BACHELORETTE PARTY"



        Szczerze liczyłem, że po trasie z Taylor Swift zespół Paramore pokusi się o solowe koncerty, ale niestety tak się nie stało. Na pocieszenie jednak otrzymujemy kolejny solowy album liderki tej formacji, czyli Hayley Williams. Dystrybucja tego materiału była dość niecodzienna: najpierw zaszyfrowany i umieszczony w formie jakby puzzli na stronie artystki, później wszystkie kompozycje zostały wrzucone jako single na serwisy streamingowe, aż w końcu otrzymaliśmy oficjalny kształt albumu z dodatkowym numerem, absolutnie pięknym "Parachute". Przyznam się, że choć od samego początku docierały do mnie entuzjastyczne opinie, to cierpliwie czekałem do tego oficjalnego momentu premiery trzeciego dzieła Hayley. No i ten materiał faktycznie zachwyca szczerą liryką i kreatywnymi melodiami. 36-letnia artystka zaprasza nas do swojego umysłu i poznania jej najgłębiej skrywanych, pogrążonych w smutku i żalu myśli oraz oprowadza nas po swoich sercowych siniakach. Boleśnie szczery i dla samej Hayley zapewne niezwykle oczyszczający dziennik intymnych emocji. Jej wokale są fenomenalne i doskonale oddają liryczne emocje, produkcja nienaganna, aranżacje wielowymiarowe i chwytające za uszy (miks szeroko pojętego alt-popu, pop-rocka i indie). Nie wiem, czy będę wracał do "Ego Death At A Bachelorette Party" na przestrzeni następnych miesięcy, ale doceniam kreatywną muzyczną wyobraźnię i tę szczerą, rozdzierającą serce spowiedź Hayley Williams      
         


         

        NOURISHED BY TIME – "THE PASSIONATE ONES"



        Write my story every night / Learn the power of the mind / There's beauty in the world / And when we're tongue-tied / It took me ten years / But I'm on time.
         
        Przez dekadę marzenie Marcusa Browna o muzycznej karierze było uśpione, parał się różnymi zajęciami, a nocami nagrywał w piwnicy u rodziców. Tak stworzony i wypuszczony album "Erotic Probiotic 2" dwa lata temu zachwycił krytyków i fanów muzyki sprawnym, reporterskim R&B o nostalgicznej aurze. Rok później EP-ką "Catching Chickens" potwierdził, że potrafi w czarujące melodie utrzymane w klimatach lo-fi, bedroomowego popu i współczesnego R'n'B, a jego bujający koncert na OFFie miło wspominam do dziś! "The Passionate Ones" to kolejny sukces i pokaz niezwykłej inwencji twórczej Marcusa. Artysta z Baltimore dojrzewa, a jednocześnie zachowuje buntowniczą iskrę. Prezentuje intymne, pełne szczerości i emocji opowieści, których każdy dźwięk zdaje się prowadzić do głębi jego serca. Jego muzyka jest niezwykle bogata i wielowymiarowa – zderza subtelne faktury dream-popu z ekspresją bujającego R&B, delikatnością lo-fi, ciepłem neo-soulu... Nie sposób jej zaszufladkować. To odświeżająca dźwiękowa mozaika, w której przenikają się tematy tęsknoty, miłości, uzależnienia, zdrowia psychicznego, kapitalizmu, nadziei. Marcus nie stroni też od humoru oraz błyskotliwych i bezpardonowych obserwacji polityczno-społecznych (If you can bomb Palestine, you can bomb Mondawmin). Tym krążkiem gruntuje swoją reputację jednego z najbardziej obiecujących, kreatywnych i najlepiej rozwijających się współczesnych artystów.
         

         
         

        BLACK HONEY – "SOAK"



        Promujące ten materiał single jakoś mijały moją muzyczną orbitę, ale jako całość ten już czwarty album Black Honey broni się wyśmienicie. Znów otrzymujemy tu dawkę zaraźliwego i wzbijanego w powietrzę wokalu Izzy B. Phillips, szeroką paletę gitarowych inspiracji i klimat zanurzony w kinematograficznych pejzażach. Słusznie Lana Williams z portalu Clash stwierdziła, że dwa poprzednie krążki "Written & Directed" i "A Fistful of Peaches" nawiązywały kolejno do stylów Quentina Tarantino i Wesa Andersona, zaś w "Soak" panują bardziej nihilistyczne i przesadnie mroczne oraz makabryczne wpływy Stanley Kubricka i Tima Burtona. I faktycznie Black Honey między wierszami podejmują odważną walkę z ciemnymi aspektami rzeczywistości społecznej, ale wciąż zostawiają przestrzeń na osobiste, szczere zanurzenie się w refleksji. A pod tymi lirycznymi pokładami tli się ognisty ładunek gitarowej ekspresji. Bardziej wyrafinowanej i zróżnicowanej (słyszalne odejście od wpływów grunge'u i punka) niż na poprzednich dziełach, ale to w dużej mierze świadczy tylko o dojrzałości, jaką nabrała ta formacja po ponad dekadzie działalności. Podczas gdy wiele brytyjskich indie bandów z drugiej połowy lat '10 przepadło lub wywiesiło białe flagi, Black Honey wciąż stąpają po twardym gruncie. 
         

        ➖ 
         

        DEBIUTY


        THE NEW EVES – "THE NEW EVE IS RISING"



        Cztery artystki z Brighton – Violet Farrer, Nina Winder-Lind, Kate Mager i Ella Oona Russell – stworzyły z pewnością jeden z najbardziej frapujących i oryginalnych tegorocznych debiutów, wyróżniający się zarówno w warstwie lirycznej, jak i tej muzycznej. Dziewczyny swój feministyczny manifest ulokowały na fundamencie przewrotnej historii pierwszej Ewy – kobiety, która wbrew biblijnemu toposowi nie jest uległa mężczyźnie i nie "chowa się" przed Bogiem, a całkowicie przejmuje kontrolę nad swoim życiem, jest pewna siebie, pełna pożądania (The New Eve fucks if she wants to). Generalnie The New Eves sprawnie przekształcają i umiejscawiają wszelkie toposy, mity i tradycje w nowoczesnych światopoglądach i żeńskiej perspektywie. A przy tym przyciągają uwagę niezwykle surowym, brudnym, pogańskim, średniowiecznym punk-folkiem. W ich brzmieniu kluczową rolę odgrywa tradycyjne instrumentarium (skrzypce, wiolonczela, flet obok partii gitar, basu i perkusji), a do tego zręcznie zaskakują częstymi zmianami tempa i aury (z sielankowości w grozę) oraz zachwycają wokalizami tudzież melorecytacjami. Ten debiutancki album brzmi niczym zagubiony średniowieczny poemat, który dekonstruuje mit rajskiej Ewy – fascynująca lektura!         


         
        ➖ 

        EP-KI / MINIALBUMY

         

         

        SHE'S GREEN – "CHRYSALIS"



        Przyjemne muzyczne odkrycie przy ostatniej sierpniowej niedzieli. Ot przeglądałem feed YouTube'a bez większego celu, aż trafiłem na ładną miniaturę, ukazującą nieznany mi młody zespół w objęciach lasu. She's Green "Little Bird"  – nazwa bandu i tytuł piosenki też przyciągnął mą uwagę. No więc odpaliłem i w zamian otrzymałem doprawdy solidną dawkę shoegaze'u. Marzycielską i muskularną zarazem. Odpaliłem natychmiast ich jeszcze świeżutką EP-kę "Chrysalis" z połowy sierpnia i doprawdy zaczarowałem się ich onirycznymi pejzażami połączonymi z gęstymi, intensywnymi warstwami instrumentalnej emocjonalności. No i całość przyozdobiona pięknym wokalem Zofii Smith, której barwa przypomina bardzo Molly Rankin z Alvvays – to nie zarzut, a tylko komplement. Zapisałem sobie ten zespół w notatniku z odkryciami i z ciekawością będę obserwował, jak dalece popłynie ich muza w światowym eterze. 
         
         


        HEIMA – "KONIEC ŚWIATA"



        Łódzki zespół Heima dostarczył nam kolejną kolekcję pięknie wyrzeźbionych, melancholijnych, alt-rockowych melodii i refleksyjnych tekstów. "Koniec Świata" to świetnie napisany epilog w formie EP-ki do ich zeszłorocznego dzieła "Świat z tektury". Olga Stolarek i jej koledzy z zespołu wymachują słowem i muzyką niczym mieczem przeciwko wszelkim problemom, które rodzą się wewnątrz człowieka i tym, które rozlewają się na cały świat. Wszyscy stoimy na egzystencjonalnej i emocjonalnej krawędzi i zawartość tego krążka jest lustrzanym odbiciem tego stwierdzenia. Mądra to EP-ka na każdej płaszczyźnie. 
         
         
         ➖ 

        SINGLE

         

        LOR – "MARIO"

        Hit godny miana Lor Summer '25!
         
         


        FLORENCE AND THE MACHINE – "EVERYBODY SCREAM"

        Tytułowy singiel nowego albumu, którego premiera 31 października! 




        OLIVIA DEAN – "MEN I NEED"

        Olivia wciąż na dobrej ścieżce to stania się globalną gwiazdą. 
         



        SONBIRD – "ELWIRA"

        Pierwsza zajawka drugiego albumu chłopaków!
         



        KASIA LINS – "ŚMIERĆ W BIKINI"

        Obywatelka K.L.! 
         



        TOM ODELL – "UGLY"

        Niezmiennie emocjonalnie dewastująca propozycja od Toma.




        ETTA MARCUS – "GIRLS ARE GOD'S MACHINES"

        Zaskakująco zadziorna propozycja od Etty Marcus! Zapowiedź EP-ki "Devour" (31.10)




        NATION OF LANGUAGE – "IN YOUR HEAD"

        Pozostaje w głowie!




        WIRASZKO – "ZAWSZE TAM, GDZIE JA"

        Lider zespołu Muchy idzie w solo! 




        THE PRETTY RECKLESS – "FOR I AM DEATH"

        Zmysłowo i drapieżnie!
         



        SG LEWIS – "FEELINGS GONE" (FEAT. LONDON GRAMMAR)

        Rozkosznie!




        KATHIA, MELA KOTELUK – "DO TEGO MOMENTU"

        Idealny duet!




        IZZY AND THE BLACK TREES – "OBLITERATION" / "NEW RAGE"

        Podwójny singiel z nowego albumu, który na horyzoncie wczesnej wiosny! 




        DARIA ZE ŚLĄSKA – "A MOŻE JESZCZE SIĘ DA"

        Serducho pokruszone na drobniutkie kawałeczki.
         



        ALABAMA SHAKES – "ANOTHER LIFE"

        Wracają po dekadzie!




        SIGRID – "FORT KNOX" 

        Energetyczna zapowiedź trzeciego albumu " "There's Always More That I Could Say" (24.10)! 




        THE BELAIR LIP BOMBS – "HEY YOU"

        Fajne indie-rockowe odkrycie z Australii. Singiel jest zapowiedzią albumu "Again" (31.10).




        DODIE – "I FEEL BAD FOR YOU, DAVE"

        Stylowo, swingowo! Zapowiedź albumu "Not For Lack Of Trying" (03.10)



        NEWDAD – "PRETTY"

        Album "Altar" (19.09) będzie solidną propozycją!



         

        BEEN STELLAR – "ALWAYS ON MY MIND"

        Dobrze chłopaki grają, oj dobrze!



         

        WYDARZENIA MIESIĄCA



        RELACJE KONCERTOWE


        Na blogu pojawiły się relacje z koncertów i festiwali:
         
           
          OGŁOSZENIA KONCERTOWE
           
          Wybrane festiwalowe newsy:
           
          Inside Seaside z oficjalnym plakatem:
           
           
           
          Mystic Festival: Black Label Society (headliner), Blood Incantation, The Gathering, Six Feet Under, SEPTICFLESH, MASTER BOOT RECORD i Embryonic Autopsy.
           
          Great September:
           

           

          Wybrane pozostałe ogłoszenia:

          Florence and the Machine, Tauron Arena Kraków, 07.03.2026
           
          The Last Dinner Party, Torwar, Warszawa, 20.02.2026
           
          The Weeknd + Playboi Carti, Stadion Narodowy, Warszawa, 04.08.2026
           
          Mura Masa, Progresja, Warszawa, 08.11.2025

          Erykah Badu, Polsat Plus Arena Gdynia, 31.10.2025 + 02.11.2025
           
          ➖ 

          WYRÓŻNIENIA + PLAYLISTA MIESIĄCA


           
          Pozostałe interesujące wydawnictwa w telegraficznym skrócie: 
           
          Dla pragnących fascynującej i aranżacyjnie kreatywnej pościelówy: BLOOD ORANGE – "ESSEX HONEY".
           
          Dla fanów łagodnego, popowego i przyjemnego dla ucha blues-rocka: THE BLACK KEYS – "NO RAIN, NO FLOWERS". 
           
          Dla poszukujących przyjemnych indie rockowych kompozycji, w których odbijają się promienie słoneczne: ROYEL OTIS – "HICKEY"

           
           
          I oczywiście na koniec zapraszam Was do przejrzenia i przesłuchania mojej tradycyjnej playlisty, którą na bieżąco uzupełniałem przez cały miesiąc! Przypominam, że w pierwszej kolejności wyszczególniam albumy i EP-ki (maksymalnie 5 utworów z poszczególnych pozycji), a w dalszej kolejności prezentuję single, w tym te, które nie załapały się w moich powyższych wyróżnieniach, a które również są warte sprawdzenia! Wybory oczywiście skrajnie subiektywne!
           
           
           

          Sylwester Zarębski
          Podróże Muzyczne
          04.09.2025


          Polecane

          Brak komentarzy:

          Obsługiwane przez usługę Blogger.