Wspomnienia koncertowe cz.2 - 30 Seconds To Mars, Łódź 2013

/
0 Comments
  
Łódź, 07.11.2011

 

Prolog

W 2011 roku 30 Seconds To Mars po raz 3 powrócili do Polski promować swój album "This is War". Po występach w Warszawie i Krakowie przyszedł czas na dwa występy w łódzkiej Atlas Arenie. Możemy nawet mówić to o wyróżnieniu gdyż bodaj tylko w Paryżu Marsi wystąpili dwa dni z rzędu. I mogę tu mówić o dużym szczęściu, ponieważ w momencie gdy podjąłem decyzję by posłuchać braci Leto, biletów na koncert 8 listopada już nie było.  Na szczęście organizatorom udało się doprowadzić do drugiego koncertu 7 listopada. Oczywiście zwlekania z zakupem biletów już nie było, a w dodatku do koncertu nakłoniłem siostrę i dwójkę przyjaciół.  




Podróż    


Tradycyjnie zdecydowałem się na nasze "kochane" PKP. Jeśli ktoś zna Łódź wie, że od dworca Łódź Kaliska do Atlas Areny jest dosłownie parę kroków. Niestety tak miło jednak nie było :P Kolejowe remonty zmusiły nas do wysiadki na innym dworcu i do prawie 9-cio kilometrowej wycieczki. Narzekać nie mogliśmy na pogodę, bo jak na listopad było bardzo ciepło, co pozwoliło nam na oryginale śniadanie w jakimś parku. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze Galerię Łódzką i w końcu godzinę przed otwarciem bram znaleźliśmy się pod Atlas Areną. 

Oczekiwanie 

Z reguły najmniej ciekawy element wypraw koncertowych. Jednak do dziś pamiętam jak brałem fanki na barana by mogły sprawdzić czy to 30 STM przeprowadzają próby. Cóż bystry człowiek od razu wiedział, że to chłopaki z Cool Kids of Death się przygotowują, ale pięknym fankom zawsze można pomóc :P W trakcie gdy ja pomagałem, znajomi szukali w śmietniku rzekomo wyrzuconego biletu mojej siostry. Tak to był zwariowany dzień. Na szczęście bilet znalazł się w bezpieczniejszym miejscu niż kosz na śmieci. Następnie problem z wyborem odpowiedniego wejścia. I tu od razu duży minus dla organizatorów za przygotowanie wejść i oznaczeń na Arenę. W pierwszej chwili staliśmy przed wejściem dla Vipów, jednak po małej liczbie osób łatwo było się zorientować, że coś tu nie gra. Tak więc szukamy dalej i w końcu znajdujemy ogromny tłum fanów czekających na otwarcie drzwi. I tu dygresja na temat fanów. Faktycznie po raz pierwszy i jedyny fani mnie przerażali. Głównie była to młodzież gimnazjalna, ale ich fanatyzm był przesadny. Kończyło to się brzydkimi utarczkami słownymi. Ja bynajmniej spotkałem w tym tłumie miłą starszą panią, która opowiadała mi o swoich podróżach muzycznych, ale to już temat na inną refleksję ;) Tłum napierał tak mocno, że otwarcie drzwi stało się niemal niemożliwe, porządkowi coś krzyczeli ale nikt nic nie rozumiał. Wejście przedłużało się. W końcu podleciał jakiś ochroniarz od naszej strony i kazał skierowa się do innego wejścia gdzie nie było kolejki. Uff, tak więc w końcu się dostaliđmy do środka :) 

Koncert





Na początek intro: Shannon Leto na perkusji, następnie głos Jareda Leto, zaczynającego Escape. Po chwili wyłonił się na platformie spod sceny wśród pisków radości i wszyscy wykrzyczeli znamienne "This is War". I wtedy zaczęla się prawdziwa zabawa. Najpierw Night of Hunter. Uwierzcie nie było możliwości by stać spokojnie. Jared od początku złapał niesamowity kontakt z publicznością. Nawet pokuszę się o stwierdzenie, że jest frontmanem kompletnym, w dodatku obdarzonym dobrym głosem. Następnie wykonali tytułowy This is War podczas którego na tłum spadło sporo dużych, czerwonych balonów, wywołujących dziki entuzjazm. Prosty chwyt, a jakże skuteczny na wielu koncertach. Ten mocny rockowy numer ze swobodą zmienił się w spokojne akustyczne odegranie ballady 100 Suns. Pomysł świetny. Rytmicznymi oklaskami zaczął się utwór Search and Destroy - kolejny znakomity kawałek do potańczenia. W pamięci utkwiło typowe dla Jareda: "Jump, jump, jump!!". Następnie wezwanie do wojny, czyli Vox Populi. Tu Jared bawił się karabinem (nie, nie strzelał nabojami, a dymem), a i latarką przy zgaszonym świetle, jakby szukając kompanów do śpiewu, a miał ich pod dostatkiem. Jakby tego jeszcze było mało, na publiczność wyrzucono dmuchane zwierzaki (pamiętam latającego krokodyla nade mną). W jakim jednak kontkeście te zwierzaki się pojawiły... Kompletnie nie wiem. Zanim usłyszeliśmy w pełnej krasie Hurricane, Jared poprosił nas o odśpiewanie refrenu, po czym urządził małą pogawędkę, zapewniając nas, że na te dwa dni stał się "polskim facetem" i uczył się poprawnie wymówić słowo "łódź".  
    



W końcu przyszedł czas na instrumentalne L490, wprowadzające do obowiązkowego setu akustycznego. I tu na początek bardzo miła niespodzianka w postaci jednego z najstarszych kawałków (choć mało popularnego) pt. Buddha for Mary. A dalej klimatyczne Alibi i znakomite From Yesterday, podczas tej ostatniej piosenki Jared musiał nieźle się w duchu uśmiać, gdy tłum pogubił się w tekście. Szczerze przyznał, że było to okropne, ale dał drugą szansę na zrehabilitowanie. 



 

Na koniec tej części koncertu, Jared wykonał The Kill - piosenkę na którą najbardziej czekałem. Troszkę się zawiodłem, gdyż nie zdecydowali się by w połowie utworu zagrać to w pełni instrumentalnie co na wielu ich koncertach wygląda genialnie. Niemniej wykon akustyczny spowodował małe ciarki.  




Po zakończeniu krzyczano gromkie "Dziękujemy", a zespół odwdzięczył się przyzwoitym wykonaniem The Story. Następnie Jared zaprosił na scenę czwórkę fanów, od których pragnął nauczyć się polskiego słówka. Tłum pragnął usłyszeć "zajebiście", a Jared z wielką powagą odparł "Pier*** się". Zdecydowanie najzabawniejszy moment koncertu. Następnie publiczność mogła wykrzyczeć "NO NO NO" w Closer to the Edge. Akurat tą piosenkę uważam za najlepszy moment całego show, gdyż jest świetna do szalonej zabawy, a w dodatku urozmaicono ją wybuchem konfetti. Efektowne.         






Chwila przerwy technicznej i zespół ponownie wyszedł na ostatni numer Kings and Queens. Dla mnie to była duża wartość sentymentalna, gdyż była to pierwsza ich piosenka jaką usłyszałem w radiu. Zgodnie z formułą ich trasy koncertowej, Jared zaprosił na tył sceny kilkudziesięciu fanów z pierwszych rzędów, by wraz z całym zespołem radośnie zaśpiewać i zatańczyć. Chyba żaden inny zespół nie daje takiej możliwości. I na tym zakończyło się to fantastyczne show. 



   

Wypad naprawdę był w pełni udany i w 99% spełnił moje oczekiwania. Koncert 30 STM to gwarancja fantastycznej zabawy. Możecie się o tym przekonać 5 czerwca na Impact Festiwal.

PM


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.