My Head Is An Animal - Of Monsters And Men

/
0 Comments



Zgodnie z obietnicą powracam do zespołu Of Monsters And Men i ich debiutanckiej płyty "My Head Is An Animal". 

Parę słów o zespole. Grupa pochodzi z Islandii, gra od roku 2010. Tworzy ją sześcioro młodych muzyków: wokalistka Nanna Bryndis Hilmarsdottir, akordeonista Arni Guojonsson, gitarzysta Brynjar Leifsson, basista Kristjan Pall Kristjansson, wokalista Ragnar Porhallsson i perkusista Arnar Rosenkranz Hilmarsson (tak, też łamie język próbując wymówić te nazwiska :p). Przełomem w ich karierze było wygranie w islandzkim konkursie "Battle of the Band". Pozwoliło im to na nagranie i wydanie płyty w 2012. Ich muzyka spotyka się z ciepłym przyjęciem w wielu krajach. Jak zaczęła się moja przygoda z poznawaniem tego zespołu? Całkiem przypadkowo przeglądając kanały w telewizji natknąłem się na teledysk do "Little Talks" (jeszcze nie tak popularny). I to jest jeden z tych momentów gdy jeden utwór od pierwszego odsłuchu mnie zaciekawia i intryguje. Niemniej nie wgłębiałem się jeszcze w ich twórczość. Pewnego późnego wieczoru zeszłego roku zdecydowałem się oglądać live stream na youtube koncertu Florence And The Machine z festiwalu Lollapalooza. Przed tym występem pokazywany był też koncert "Monstersów" na jednej z bocznych scen. Cóż z braku innego wyboru obejrzałem i zauroczyłem się ich muzyką. Następnie przesłuchałem ich całą płytę i to nie raz. Moje wrażenia? Po pierwsze zachwycają mnie głosy wokalistów, kolejny dowód na to, że przypadki na świecie nie istnieją, gdyby zabrakło kogoś z tego duetu, myślę, że tak dużego sukcesu by nie osiągnęli. Po drugie doskonałe kompozycje z dużym potencjałem koncertowym, co zresztą potwierdzają ich zaproszenia na tegoroczne festiwale. Po trzecie, "odjechane" teksty utworów. Dość niebanalne, na pierwszy rzut oka niezrozumiałe, nielogiczne, ale jednak zawierające w sobie jakąś historię, morał. W dodatku każdy może je interpretować na swój sposób.




Brzmi jak bajka nieprawdaż? Ogólnie z ich piosenek wypływa jakaś taka wolność, swoboda, sielanka. Nie tylko ja się dałem oczarować. Little Talks  z powodzeniem pnie się po listach przebojów naszych najpopularniejszych stacjach radiowych. Myślę, że równie dobrze poradziłby sobie utwór Mountain Sound czy King And Lionheart. Slow and Steady to nieco spokojniejszy utwór na płycie, fajnie brzmi From Finner z prostym refrenem: We are far from home, but we're so happy Far from home, all alone, but we're so happy.  Six Weeks to z kolei najdłuższa kompozycja i najlepsza pod względem wykonów na żywo. Love Love Love to chyba najsłabszy punkt płyty, gdyż na tle całości ma dość realny tekst. Your Bones to znakomita opowieść o utracie bliskiej osoby i tęsknocie, Sloom to przygnębiające wołanie samotnej osoby o miłość najbliższych. Lakehouse ma świetną końcówkę z często używanym przez nich motywem "lalalala".  Podobnie skonstruowana jest ostatnia piosenka Yellow Light, z melodyjnością dziecięcej kołyski. Tak wyglądają moje odczucia, ale polecam samemu zapoznać się z ich baśniową płytą, bo klimat jest niepowtarzalny. Ich debiut oceniam na 8+/10.  

 





P.S. Dziś premierę miał ich nowy teledysk to utworu King and Lionheart. Polecam, bo oddaje ducha ich twórczości.   




PM


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.