AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: PAŹDZIERNIK 2025

/
0 Comments
AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: PAŹDZIERNIK 2025

Kolejny miesiąc obfity w muzyczne premiery za nami! W październiku moje głośniki zostały przejęte głównie przez żeńskie wokale, ale nie tylko! Dziewczyny z The Last Dinner Party w dobry rok po ujmującym debiucie znów dostarczyły muzyczną ucztę, Florence And The Machine na szóstym albumie porusza i czaruje, Of Monsters And Men z najlepszym dziełem od czasu debiutu, Kathia rozwija swoją wrażliwą duszę, Sigrid porywa poptymizmem, The Belair Lip Bombs proponują fajniutki indie-rock, Prewn intryguje surrealistycznymi pejzażami, Just Mustard zapraszają do swojego shoegaze'owego koszmaru, Rocket z rockowym debiutem-rakietą, siostry Crutchfield zderzają swoje ostatnie solowe doświadczenia w projekcie Snocaps, Etta Marcus rozwija talent i zaskakuje drapieżniejszym i bardziej zmysłowym obliczem. Zapraszam do eksploracji już przedostatniej odsłony Aktualnie w Głośnikach w tym roku!


ALBUMY

 

THE LAST DINNER PARTY – "FROM THE PYRE"



Dziewczyny z The Last Dinner Party zgotowały nam w zeszłym roku przepyszną ucztę na swoim debiutanckim albumie "Prelude to Ecstasy". Wyczekiwany krążek okazał się olśniewającym zestawem melodyjnych piosenek o barokowym rozmachu – pełen teatralnej ekspresji, bogatej orkiestracji, błyskotliwych gitarowych solówek i emocjonalnego wokalu Abigail Morris, w którym zderzały się wpływy indie, pop-rocka, klasycznego popu, glam-rocka, tworząc spójną, porywającą całość o tematyce miłości, seksualności i tożsamości. Ekscytujący krążek okazał się dowodem niezwykłego potencjału młodej żeńskiej formacji. Abigail Morris (wokal), Aurora Nishevci (klawisze), Emily Roberts (gitara prowadząca, flet), Georgia Davies (bas) i Lizzie Mayland (gitara) promowały ten materiał podczas bardzo intensywnej trasy, ale – prócz odwołania kilku koncertów pod koniec roku – nie zamierzały się zatrzymywać i właściwie z rozpędu wpadły do studia, gdzie euforię związaną ze sukcesem debiutu oraz z entuzjastycznie odbieranymi koncertami (kto był bliżej sceny na Inside Seaside, ten wie) przekuły na album numer dwa! No i to wręcz niesamowite, jak w tak krótkim czasie zdołały dziewczyny muzycznie dojrzeć! To materiał zdecydowanie bardziej skąpany w mroku (klimat rodem z arthouse'owych horrorów) od swojego poprzednika, ale zarazem do przesytu przepełniony niesamowicie zgrabną nonszalancją, intensywnością, ekstrawagancją, absurdem, wybuchowym koncertowym potencjałem i dźwiękowym przepychem! Szczególnie pierwsza tego albumu wręcz w pozytywnym sensie przytłacza chwytliwością. Począwszy od ponad pięciominutowego, ekscentrycznie melodramatycznego "Agnus Dei" (Oh here comes the apocalypse / And I can’t get enough of it) o queenowskiej pompatyczności (te zharmonizowane wokale, orkiestrowe riffy gitarowe, iskrząca się solówka Roberts i zdynamizowana do szaleństwa końcówka) przez mięsisty riff pobrzmiewający echem twórczości Arctic Monkeys w dramaturgicznym (ten kulminacyjne wzniesiony wokal Abigail!) "Count The Ways", ból zdrady i "bycia na drugim planie" przetransformowany w rockowy huragan w "Second Best", westernowsko galopujące i porywające taneczną energią "This is the Killer Speaking" aż po narastające katartyczne napięcie, zręcznie wpleciony francuskojęzyczny liryczny wypad i gwożdżący do ziemi potężny riff gitarowy w "Riffle". Druga część tej płyty może uderza mniej bezpośrednio, ale również jest utkana z piosenkowych klejnotów. Wzniosłe, niepokojące harmonie wokalne dziewczyn w midsommarowym "Woman is a Tree" przyprawiają o gęsią skórkę. Stonowane i głęboko emocjonalne "I Hold You Anger" śpiewane przez Aurorę przynosi chwilę melancholijnej refleksji i stanowi moment wytchnienia od spektakularnych i teatralnych aranżacji. Fortepianowa ballada "Sail Away" z niebiańskim wokalem Abigail kontynuuje ten bardziej wyważony ton i wiedzie do kolejnego wzniosłego harmonicznego popisu dziewcząt. Elegijnie nastrojowe "The Scythe" porusza lirycznymi rozważaniami o żałobie, śmiertelności (Please let me die on the street where you live), czym wpisuje się w mitologiczną narrację wokół tytułowego stosu pogrzebowego, jako miejsca zniszczenia i odrodzenia. Zaś w finałowym art-rockowym "Inferno" otaczają z każdej strony płomienie metafor i alegorii o nieustannym cyklu wzlotów i upadków. 
 
The Last Dinner Party na albumie "From The Pyre" znów wyprawiły ucztę pełną zawrotnych uniesień. Zespół potwierdził swoje ambicje i dostarczył dojrzalszy krążek bogaty w niebanalne pomysły, instrumentalną kreatywność, literackie popisy, chwytliwe melodie, melodramatyczne emocje i niesamowite wokalne szarże (szczególnie olśniewa oczywiście Abigail). Dziewczyny zdają się być przepełnione bujną wyobraźnią i wiarą w siebie i jestem gotów w przyszłości ślepo podążać za nimi, nawet jeśli ma mnie to zaprowadzić na piekielny stos.    

 


        FLORENCE AND THE MACHINE – "EVERYBODY SCREAM"



        By w pełni docenić (za)wartość szóstego albumu Florence and the Machine trzeba cofnąć się do połowy sierpnia 2023 roku, gdy Florence Welch zagrała porywający koncert podczas festiwalu Boardmasters w anturażu wichury i burzy oraz walcząc ze swoim złym samopoczuciem, bólem i obfitym krwawieniem. Na szczęście nie zbagatelizowała sprawy, uległa namowom lekarza, a badania wykazały poronienie i zagrażającą życiu ciążę pozamaciczną. Potrzebna była nagła operacja. Mimo tej dramaturgicznej sytuacji pod koniec sierpnia Flo wróciła na trasę, radując nieświadomą publiczność na festiwalach MEO Kalorama i Cala Mijas i wieńcząc trasę promującą album "Dance Fever". Czytając kulisy tej historii w głośnym wywiadzie Rebeki Nicholson w The Guardian i znamienne padające tam stwierdzenie Flo: najbliżej stworzenia życia byłam wtedy, gdy byłam najbliżej śmierci – mroziło krew w żyłach. Takie doświadczenia pozostawiają trwały ślad w człowieku i te echa wydarzeń oraz procesy przetrawiania straty, bycia na granicy śmieci i życia, traumy, duchowego odrodzenia wpłynęły i ukształtowały koncept znakomitego albumu "Everybody Scream". Nad twórczością Florence zawsze unosiła się mgiełka mistycyzmu i magii, ale tym razem brytyjska artystka w poszukiwaniu wyjścia z życiowego mroku zanurzyła się całą sobą w mitologii czarów, guseł, pradawnych rytuałów, baśni ludowych, świecie wiedźm i ożywionej natury. Otrzymujemy w zamian oparte na transcendentalnych poszukiwaniach i uniesieniach, poruszające opowieści ubrane w niezwykle teatralne, art-popowe aranżacje, w które swój nieoceniony wkład mieli m.in.: Aaron Dessner, Mitski, Mark Bowen z Idles i Danny L Harle. Przy takim zacnym wsparciu ten album Florence urasta do rozmiarów epickości, która to czasami przybiera dosłowną formę (przepełniony szaleństwem i furią tytułowy singiel, burzliwie narastający "Kraken", niepokojący i powalający crescendem "You Can Have It All"), czasami jest skryta w subtelnościach ("Perfume and Milk", "Buckle", "And Love"), a czasami zawoalowana czystą magią i czarostwem ("Sympathy Magic", "The Old Religion", "Witch Dance"). Wielowarstwowe, bogate fale dźwięków są od początku do końca trzymają w dramatycznym napięciu, a wyostrzone poetyckie metafory wyśpiewywane przez oszałamiający, niemal operowy wokal Florence wdzierają się do wnętrza i zostawiają rany na sercu. Welch nie zagłębia się jednak tylko w intymne przeżycia i w refleksję nad śmiertelnością, ale też żarliwie opowiada o aspektach kobiecości, zjadliwie potępia seksizm w branży muzycznej (wspaniałe "One of the Greatest", gdzie w chórkach udziela się też Ethel Cain!) i pochyla się nad komplikacjami i toksycznością miłosnych relacji ("Music by Men"). Pod względem warstwy lirycznej to zdecydowanie najbardziej przejmujący album w dorobku Florence and the Machine. Generalnie "Everybody Scream" jest kolejnym przykładem, że cierpienie, ból, traumę i złość można przekuć w triumfalne, katartyczne, inspirujące emocje skąpane w czystej muzycznej magii.
         



        OF MONSTERS AND MEN – "ALL IS LOVE AND PAIN IN THE MOUSE PARADE"



        W 2021 roku bliska memu sercu islandzka indie-folkowa Of Monsters And Men miała w planach świętowanie dziesięciolecia ich błyskotliwego i baśniowego debiutu "My Head Is An Animal" za sprawą rejestrowanej trasy koncertowej przez kanadyjskiego reżysera Dean DeBlois (znany z choćby uchwycenia innych Islandczyków ze Sigur Rós w filme "Heima"). Plany (w tym nieodżałowany koncert w warszawskiej Stodole) pokrzyżowała pandemia. Niemniej członkowie zespołu tak łatwo się nie poddali i ruszyli w osobistą wyprawę po Islandii do korzeni i miejsc, które budziły nostalgiczne wspomnienia i ukształtowały ich brzmienie, prezentując przy tym nieopublikowane utwory. Efektem był kameralny i uroczy krótkometrażowy film "Tíu", który można odnaleźć na YouTube. W międzyczasie zachodziły różne zmiany w życiu członków zespołu, niektórzy zaangażowali się w życie rodzinne, a jeszcze inni postanowili poszukiwać solowych artystycznych wyzwań. Sama wokalistka i autorka tekstów, Nanna Bryndís Hilmarsdóttir, zdecydowała się pielęgnować swój głos i wrażliwość za sprawą wydanego w 2023 roku bardzo pięknego solowego albumu "How to Start a Garden". Wkrótce potem zespół postanowił rozwiązać umowę z dotychczasową wytwórnią i bez żadnej presji po dłuższej przerwie spotkał się w domowym studiu Skarkali. Właściwie nie tyle co wrócili do komponowania, a wręcz poszukiwali odpowiedzi, czy w ogóle chcą kontynuować historię Of Monsters And Men. Na szczęście spokojne tempo pracy i miła atmosfera w studiu sprzyjała odrodzeniu ich wspólnej chemii i odnalezieniu odpowiedniego brzmienia. Poświęcam dużo uwagi tej historii, ale ona niewątpliwie jest kluczowa dla procesu powstawania i przede wszystkim ostatecznego wydźwięku albumu "All Is Love & Pain in the Mouse Parade". A ten doprawdy wybrzmiewa niezwykle ujmująco! To dla mnie bez wątpienia ich najlepsze dzieło od czasu debiutu! Nie tak bajeczne, ale najważniejsze, że czuć tu przenikające przez wszystkie kompozycje szczere emocje i wspólnotowe, organiczne brzmienie. Nie uciekają od swoich charakterystycznych cech: marszowa perkusja, subtelne syntezatory, fortepian, smyczki, dęciaki, akustyczne instrumentarium i te przenikające się błogie wokale Nanny i Ragnara Porhallssona. Folkowe korzenie przeplatają się tu z elementami indie-popu i delikatną elektroniką, a refreny i harmonie ocierają się o rozmach, ale zarazem atmosfera całego materiału jest na tyle stonowana, by dać przestrzeń introspektywnym i czułym opowieściom, które skłaniają się ku przyjętej koncepcji, że nie da się oddzielić miłości i bólu. Ten krążek emanuje dojrzałymi, poruszającymi i spójnymi emocjami. Jest niebywale ludzki oraz intymny. Za każdym razem w kilku momentach otula i  ściska mnie za serducho, ale przede wszystkim muszę wyróżnić ponad ośmiominutową kompozycję "Fruit Bat"! Ileż w niej tej islandzkiej muzycznej magii rodem z twórczości Sigur Rós. Druga połowa tej piosenki utrzymuje się w niezwykłym, pełnym napięcia instrumentalnym crescendo. No cudo! Jedna z najpiękniejszych kompozycji tego roku!    
         
        Zespół Of Monsters and Men nie stara się już podążać za kimś czy czymś zewnętrznym – zdają się tworzyć "paradą" refleksyjnych, szczerych, magicznych muzycznych emocji ku własnej, odnalezionej na nowo satysfakcji i radości ze wspólnego bycia ze sobą. A to wystarczyło, by powrócił u mnie ten sam zachwyt, którym obdarzyłem ich przy debiutanckim albumie. Na własnych warunkach otworzyli piękny nowy rozdział swojej kariery!   
         



        KATHIA – "NIE CHCĘ BYĆ TU SAMA"


         
        Na pięknej okładce swojego drugiego albumu "Nie chcę być tu sama" Katarzyna Półrolniczak, czyli Kathia zanurza swoją twarz w wodzie. W jednym z wywiadów interpretowała ją jako zatonięcie we łzach lub odzyskiwanie spokoju w styczności z wodą, której to motyw przewija się przez cały materiał. I doprawdy przy słuchaniu tej kolekcji piętnastu kompozycji towarzyszyły mi podobne emocjonalne uczucia. Już dwa lata temu ta poznańska artystka wciągnęła mnie w swoją niebanalną i głęboką wrażliwość za sprawą zacnego i obiecującego debiutanckiego albumu "Przestrzeń", ale teraz wzbiła się w kreowaniu poruszających, autentycznych i dojrzałych emocji o artystyczny poziom wyżej! To już pierwsza liga emocjonalnego alt-popu! Kathia względem poprzedniego działa doskonale wzbogaca paletę instrumentalnych barw, odważnie poszukuje świeżych inspiracji (orzeźwiające funkowe "Wszystko jedno"), częstuje pieczołowitą i przemyślaną produkcją, ujmuje poetyckimi tekstami, zachwyca rozpiętością swojego głębokiego, ciepłego wokalu, a do tego otwiera się na współpracę z innymi artystami. Pod względem tego ostatniego aspektu w efekcie otrzymaliśmy przeszywający na wskroś dialog z Oysterboyem w "Boję się wody", ujmującą folkową lekkością piosenkę "Rosa" z udziałem czarujących dziewczyn z Loru oraz potęgujące emocje zderzenie się z podobną muzyczną wrażliwością Meli Koteluk w piosence "Do tego momentu". Te duety i gościnne featy dodają tej płycie barwnej różnorodności, ale przy tym nie traci ona spójnego, melancholijnego klimatu. Choć nie brakuje tu skrawków emocjonalnego entuzjazmu, zachęcających nawet do podrygiwania nóżką, to jednak dominuje tu nurt opowieści i melodii, które wzbudzają szczere wzruszenie. Zaopatrzenie się w paczkę chusteczek przed odsłuchem jest wielce wskazane. Szczególnie swoją intymnością, surowością oraz opowieścią o samotności i potrzebie przestrzeni uderza fortepianowa kompozycja "Odpłyń" – ciarki gwarantowane! I takich piorunujących momentów jest tu więcej, a każdy z pewnością znajdzie liczne czułe historie, z którymi się utożsami. Absolutnie warto zanurzyć się w tym wspaniałym drugim albumie Kathii! 
          



        SIGRID – "THERE'S ALWAYS MORE THAT I COULD SAY"


         
        Single zapowiadające trzeci album przesympatycznej Norweżki Sigrid nie napawały mnie zbytnim optymizmem. Wydawały się nieco schematyczne i niezbyt progresywne wobec jej wcześniejszych dokonań. Niemniej już osadzone w przestrzeni całego krążka "There's Always More That I Could Say" nabrały odpowiednich rumieńców, a co więcej Sigrid  ukryła przed premierą na tym niewiele ponad półgodzinnym materiale kolejne popowe bangery, które wręcz domagają się singlowych statusów i przede wszystkim skutecznie porywają. Od otwierającego, zadziornego "I'll Always Be Your Girl" wpadamy w wir zarażających pozytywną energią, ujmujących liryczną słodko-gorzką szczerością oraz emanujących pewnością samej wokalistki i jej doniosłym wokalem popowych kompozycji, które może i nie mają rewolucyjnych ambicji, ale nie można im odmówić tanecznego, poptymistycznego i finezyjnego flow. Kolejne aranżacje Norweżka urozmaica szczyptą rockowych przypraw (świetne "Kiss The Sky"), electropopu z lat 90. ("Hush Baby, Hurry Slowly"), fortepianowej balladowej czułości (kłania się tu tytułowa piosenka), uwodzicielskimi syntezatorami z lat 80. ("Have You Heard This Song Before"), folkowym indie-popem ("Jellyfish), pulsującymi klubowymi beatami ("Fort Knox"), tęsknym emocjonalnym tonem ("Eternal Sunshine"), popową słodkością ("Two Years"), czy też czystym popowym blaskiem ("Do It Again"). Świetny, subtelnie zróżnicowany album z potężnymi, pociągającymi za uszy popowymi refrenami! Szczególnie dotychczasowi fani będę w siódmym niebie, ale trochę tu jednak ostatecznie brakuje nonszalancji, która pomogłaby Sigrid wskoczyć na wyższy level popowej kariery.    
         


         

        THE BELAIR LIP BOMBS – "AGAIN"


         
        Jeszcze za wcześnie by snuć tezy, iż mamy do czynienia ze wzniosłą falą australijskiego indie rocka, ale niewątpliwie w ostatnim czasie sukcesy święci duet Royel Otis, a nie mniejszą uwagę powinniśmy zacząć poświęcać formacji The Belair Lip Bombs. Zresztą nieprzypadkowo ich twórczość zwróciła uwagę znanej wytwórni Third Man Records, pod której szyldem ukazał się właśnie ich drugi album "Again".  Kwartet z Melbourne dowozi na tym krążku bardzo żywiołowe i zarazem niezwykle melodyjnie indie rockowe kompozycje. Refreny są odpowiednio zaraźliwe, rewelacyjny wokal Maisie Everett odpowiednio słodki i uwodzący, harmonie wokalne wzniosłe, a partie gitar wielowarstwowe i porywające. Pozytywna energia aż kipi z tego materiału! Jasne, nic tu odkrywczego, ale po prostu The Belair Lip Bombs znakomicie i zgrabnie łączą ze sobą prostolinijne składniki indie, alt i garage-rocka. I to wystarcza, bo wszystko się tu ze sobą zgadza i chce się po prostu do tego krążka i uzależniających melodii raz za razem powracać! Takiej dawki beztroskiego indie brakowało w tym roku! 
         


         

        PREWN – "SYSTEM"


         
        Tytułowy singiel z drugiego albumu "System" solowego projektu Prewn amerykańskiej artystki Izzy Hagerup pewnego razu podsunął mi algorytm Spotify. No i ta kompozycja zaintrygowała na tyle, że sprawdziłem profil Prewn, a tu świeżo wydany album z początku października. Przesłuchałem i nie twierdzę, że przepadłem, ale było to dość osobliwe i na swój sposób emocjonalne doświadczenie. Coś w rodzaju mglistego, minimalistycznego i surowego folku, dryfującego po surrealistycznych pejzażach dźwiękowych i eksplorującego emocjonalne stany dyskomfortu, lęków, desperacji, depresji, odrętwienia, samotności. Na pierwszy plan wysuwa się unikalny i ekspresyjny wokal Izzy, który przebija się przez kruche tekstury złowieszczego brzmienia smyczków, gitar i instrumentów perkusyjnych. To album niezbyt przyjemny i chłodny w pierwszym kontakcie, ale z czasem urzeka swoją nastrojową aurą, intymnością i szczerością Izzy Hagerup oraz niebanalnymi, bezkompromisowymi i kreatywnymi formami kolejnych kompozycji. Może nie jest to materiał równy jakościowo, ale pozostaje w pamięci długo po ostatniej nucie.   
         



        JUST MUSTRAD – "WE WERE JUST HERE"


         
        W unikalny bagnisto-industrialny styl na styku shoegaze'u i grunge'u irlandzkiego zespołu Just Mustard wsiąknąłem trzy lata podczas odsłuchu ich fascynującego, drugiego albumu "Heart Under". Na swoim trzecim albumie z maniakalnym uporem wkraczają jeszcze głębiej na terytorium eksperymentalnego rocka, hipnotyzując przy tym swoimi zniekształconymi teksturami noise rocka, post-punku, shoegaze'u, industrialu i trip-hopu, nad którymi unosi się syreni, eteryczny wokal Katie Bell. Mglista atmosfera przełamywana jest przez subtelnie pędzącą perkusję Shane'a Maguire'a, grooviasty bas Roba Clarke'a oraz upiorne, wrzeszczące wielowarstwowe gitarowe pejzaże Davida Noonana (okazjonalnie wspierającego śpiewem Katie niczym echo z otchłani) i Mete Kalyona. Klaustrofobiczny mrok na tym albumie ściera się z nieśmiało wyłaniającymi się z kolejnych kompozycji świetlistymi promieniami skrytej euforii, ale mimo wszystko Just Mustard wciąż nie potrafią znaleźć wyjścia z tego sennego, mrożącego krew w żyłach koszmaru. Irlandzki zespół tym wybornym albumem udowadnia, że jest jednym z najbardziej intrygujących współczesnych shoegaze'owych projektów.          
         



        ➖ 
         

        DEBIUTY


        ROCKET – "R IS FOR ROCKET" 



        Moich oczekiwań nie zawiódł debiutancki album "R is for Rocket" zespołu Rocket z Los Angeles! Potencjał tej formacji założonej przez czwórkę wieloletnich przyjaciół: Alitheę Tuttle (gitara basowa, frontowy wokal), Desi Scaglione'a (gitara, wokal), Cooper Ladomade'a (perkusja) i Barona Rinzlera (gitara) miałem przyjemność odkryć podczas tegorocznej edycji Way Out West i tak jak na ich porywającym koncercie, tak samo na płycie zaoferowali świetną i kreatywną mieszankę wpływów garażowego alternatywnego rocka z lat 90., grunge'owego brudu i szczypty naleciałości shoegaze'owych. Kolejne kompozycje są napędzane przez żywiołowe gitary, ekspresyjną perkusję i subtelne partie klawiszy, które pozwalają wokalistce Alithei Tuttle snuć swoim czarującym wokalem opowieści, które z łagodną siłą zgłębiają zawiłości relacji, nadając mocnemu brzmieniu zespołu ciepło i wrażliwość. Tak jak pisałem w relacji z Way Out West: ich brzmienie jest przesadnie głośne w swej formie, jak i równie intymne w przekazie. Na uwagę zasługuje szczególnie ponad sześciominutowa finałowa tytułowa kompozycja, przy której Rocket odpinają wrotki gitarowej wyobraźni! Rzekłbym nawet, że to jedna z mocniejszych tegorocznych rockowych i niebanalnych kompozycyjnie rzeźb. Ten kawałek, jak i właściwie cały solidny album brzmi niczym obietnica śmiałego wdrapywania się po szczebelkach gitarowej jakości i popularności.  
         


         

        SNOCAPS – "SNOCAPS"



        Co za niespodzianka! Bez żadnej zapowiedzi w eterze pojawił się album tajemniczej formacji Snocaps. Szybki wgląd w twórców i oto z jednej strony Katie Crutchfield (Waxahatchee), której twórczość doceniam i podziwiam już od lat, a z drugiej... jej siostra Allison! Przyznam się szczerze, że kompletnie nie byłem świadomy faktu, że Katie posiada równie uzdolnioną muzycznie bliźniaczkę, z którą zresztą notabene ponad dekadę temu tworzyła pop punkowy zespół P.S. Eliot. Muzyczne ścieżki sióstr jednak się rozeszły, Allison stanęła na czele indie-rockowego zespołu Swearin', zaś Katie rozwijała swój songwriterski talent pod pseudonimem Waxahatchee. Wspólne rodzinne spotkanie w studiu nagraniowym po latach zaowocowało zderzeniem się ze sobą melodyjnego indie-rocka Allison z ujmującą wrażliwością i promienistymi brzmieniami folku i country z ostatnich dzieł Katie. W efekcie i przy wsparciu przyjaciół, MJ Lendermana na gitarze i producenta i multiinstrumentalisty Brada Cooka, otrzymujemy kolekcję niezwykle urokliwych piosenek, które charakteryzują się cudownymi wokalnymi harmoniami, wszechogarniającym ciepłem, prostymi, ale angażującymi indie aranżacjami, gitarową bezpretensjonalnością, surowym liryzmem. Ten album nosi wszelkie znamiona indieherose'owego dzieła, ale opartego na czystym pragnieniu wspólnej, luźnej zabawy, a nie poszukującego tłumnego poklasku. Jako Snocaps siostry Crutchfield planują zagrać pod koniec roku kilka koncertów i zawieść ten projekt. Kto jednak trafi na ten materiał, ten zachwyci się nim, niczym przebłyskiem spadającego meteoru na gwiaździstym niebie. Skromny, kameralny, ale piękny album zrodzony z silnej potrzeby odbudowania muzycznej i rodzinnej więzi. 
         

         
        ➖ 

        EP-KI / MINIALBUMY

         

        ETTA MARCUS – "DEVOUR"



        W zeszłym roku Etta Marcus wydała bardzo udany minialbum "The Death Of Summer & Other Promises", na którym zachwycała swą songwriterską błyskotliwością oraz uwodziła popowymi melodiami utrzymanych w mrocznym i melancholijnym nastroju. Na tegorocznej EP-ce "Devour" Etta zaskakuje. Brytyjska piosenkarka pokazuje nieco drapieżniejsze i bardziej zmysłowe oblicze, a swojego głosu nie kryje już aż tak bardzo za subtelnością. Jej kompozycje wciąż ocierają się o balladowość, ale Marcus śmiało też wyostrza swój przekaz i sięga po rockowe inspiracje. Imponują przede wszystkim dwie pierwsze kompozycje. "Teenage Messiah" wybrzmiewa niczym pożądany przez wszystkich artystów pop-rockowy hymn. Pełen rozmachu, ale nie przesadzony w swej formie. Utwór łączy siłę z lekkością: bas i perkusja nadają ciężar, ale gitary i smyczki unoszą całość. No i do tego te wzniosłe popisy wokalne Etty. Z kolei zaś w "Girls Are God’s Machines" czuć echo twórczości PJ Harvey. Dźwięki stają się wyostrzone, perkusyjny rytm i gitary pędzą w nerwowym tempie, wokal staje się nieustępliwy, emocje przybierają szorstkości – petarda! Ostatnie trzy kompozycje płynnie przechodzą w nieco łagodniejsze i stonowane emocje, balansując między kobiecą zmysłowością a tajemniczością. Może i nieco mniej się wyróżniają, ale dalej cieszą ucho dopracowanym stylem i wokalną przebiegłością Etty Marcus. Dziewczyna potwierdza, że ma talent i zasługuje na większą uwagę!  
         
         
          ➖ 

        WYRÓŻNIENIA


        Pozostałe interesujące wydawnictwa w telegraficznym skrócie: 
         
        Dla fanów Kevina Parkera, choć i oni powinni podchodzić do odsłuchu z dużą dozą ostrożności: TAME IMPALA – "DEADBEAT"
         
        Dla poszukujących ascetycznych doznań: ANNA VON HAUSSWOLFF – "ICONOCLASTS".  
         
        Dla pragnących kruchego singer-songwritingu: SKULLCRUSHER – "AND YOUR SONG IS LIKE A CIRCLE".  
         
        Dla fanów sypialnianego popu łączonego z indie-rockowymi barwami: HANNAH JADAGU – "DESCRIBE".
         
        Dla łaknących połączenia brzmienia Miles Kane'a z The Black Keys: MILES KANE – "SUNLIGHT IN THE SHADOWS".
         
        Dla sympatyków melodyjnych gitar, pięknych opowieści i mocnych wokali: BARTEES STRANGE – "SHY BAIRNS GET NOWT".
         
          
        ➖ 

        SINGLE

         

        ROSALIA – "BERGHAIN"

        Rosalía z pełnym rozmachu singlem "Berghain"! Dramaturgiczna orkiestra, operowy wokal, gościnnie Björk i Yves Tumor i ten pieczołowity teledysk w reżyserii Nicolasa Méndeza kręcony w Warszawie z polskimi współtwórcami! Album "LUX" z premierą już 7 listopada, czyli dziś! I już zapętlony! 
         
         


        LOR – "NAJGORSZE RESTAURACJE"

        Dziewczyny znowu nie zawodzą w dostarczaniu chwytliwego folk-popu ze słodko-gorzkimi lirycznymi przekazami! 




        FLORENCE ROAD – "MISS"

         Łohoho! Co tu się dzieje! Zainteresowanie i sympatia do tych dziewczyn pęczniała w moim sercu już od jakiegoś czasu, ale teraz poczułem wybuch absolutnego zauroczenia! Jak tu mi się wszystko zgadza, świetna melodia, wyrazisty riff, a Lily Aron driftuje swoim wokalem tak, iż drżę za każdym razem z nadmiarowego dopływu ciarek! Zazdroszczę już tym, którzy usłyszą ten kawałek na żywo na supporcie przed koncertem Wolf Alice w Warszawie... No ale dziewczyny powinienem złapać na przyszłorocznej Primaverze, a może tych okazji będzie więcej!
         



        CHLOE QISHA – "SO SAD SO HOT"

        So hot banger!



        MAGDALENA BAY – "HUMAN HAPPENS" / "PAINT ME A PICTURE"

        Duet Magdalena Bay stosuje taktykę regularnego wypuszczania singlowych par. Mamy już takie trzy rzuty. Pierwszy polecałem w poprzednim miesiącu, tu z dwóch kolejnych par ląduje ta wcześniejsza, która najdobitniej udowadnia, że kreatywność w tym projekcie jest nieograniczona! 
         



        NIEVE ELLA – "LUCKY GIRL"

        Nieve Ella wciąż na fali wznoszącej! 




        FOO FIGHTERS – "ASKING FOR A FRIEND"

        Foo Fighters wracają w całej okazałości. Z nowym perkusistą, nową trasą koncertową (czekamy na europejski leg) i także z nowym esencjonalnym utworem! 




        FERAL ATOM – "VISIONS" (FEAT. TOMASZ MREŃCA)

        Bardzo nastrojowa, dark folkowa, przestrzenna propozycja od Feral Atom! Kompozcja "Vision" z gościnnym smyczkowym wsparciem Tomasza Mreńcy to ostatni singiel zapowiadający album nomen omen "Przestrzenie", który ukaże się 28 listopada!




        SONBIRD – "YEYEYE"

        Powściągliwy, ale hipnotyzujący singiel! 
         



        MROZU, ZALIA – "ODPOWIEDNI MOMENT"

        Oj, robi się cieplutko na serduchu przy tym duecie! 
         



        MUMFORD AND SONS – "RUBBER BAND MAN" (WITH HOZIER)

        Mumford & Sons z zapowiedzą nowego albumu "Prizefighter", który ukaże się 13 lutego! Nad materiałem współpracowali z Aaronem Dessnerem, a wśród gości Chris Stapleton, Gracie Abrams, Gigi Perez i Hozier. 




        KAROLINA CHARKO – "UPAJA"

        Karolina upaja muzycznym pięknem! Z satysfakcją obserwowałem w minionym miesiącu jej triumf podczas 42. Maratonu Piosenki Osobistej w Świeciu i wyczekuję debiutanckiego albumu "Obrazki z letargu", którego premiera już 14 listopada. 




        SAM FENDER – "TALK TO YOU" (FEAT. ELTON JOHN)

        Sam Fender wygrał w minionym miesiącu prestiżową brytyjską nagrodę Mercury Prize za album "People Watching" (lista nominowanych była wyborna), a dzień później podzielił się wspólnym utworem z Eltonem Johnem "Talk to You"! To zarazem zapowiedź wersji deluxe nagrodzonej tegorocznej płyty! Premiera 5 grudnia!




        HAIM, BON IVER – "TIE YOU DOWN"

        Bardzo przyjemna kolaboracja! 
         



        PIERWIASTEK Z TRZECH – "GREEN SCREEN"

        Piękna narracja! 




        WIRASZKO – "DWIE WIEŻE" 

        Nostalgia pełną parą! A przy tym chwytliwy numer! 




        NAJNIŻSZY CZŁOWIEK – "MAŁY KSIĄŻĘ"

        Ujmująco! 




        LIANNE LA HAVAS – "DISARRAY"

        Powrót z nowym singlem po pięciu latach. Pragniemy więcej! 




        FCUKERS – "I LIKE IT LIKE THAT"

        Taneczny banger numer jeden. 




        DJ SEINFELD, CONFIDENCE MAN – "RIGHT"

        Taneczny banger numer dwa. 




        COURTNEY BARNETT – "STAY IN YOUR LANE"

        Świetny powrót Courtney. 




        POLA MAJ – "NIE MAM SIĘ JUŻ CZEGO BAĆ"

        Cudo!


         

        KASIA LINS – "MOJA KREW" / "PRZYZNAJĘ SIĘ DO WINY"

        Doprawdy ma się wrażenie, że Kasia Lins to swoista reinkarnacja Grzegorza Ciechowskiego. 





        FLOWEROVLOVE – "SHADY"

        Delikatny vibe Chappel Roan, ale Flowerovlove ma swój styl i potencjał na głośną karierę. 




        OKLOU – "VISCUS" (FEAT. FKA TWIGS)

        Od czasu odkrycia jej twórczości za sprawą plakatu Primavery ta francuska art-hyper-popowa artystka mnie intryguje. 




        WYDARZENIA MIESIĄCA



        RELACJE KONCERTOWE


        Na blogu pojawiły się relacje z koncertów:
         
           
          OGŁOSZENIA KONCERTOWE
           
          Wybrane festiwalowe newsy:
           
          Open'er Festival: Nicka Cave & The Bad Seeds, Calvin Harris, The xx, David Byrne, Ethel Cain, Teddy Swims!
           
          Bittersweet Festival: Gorillaz, Twenty One Pilots!
           
          Summer Punch Festival: 
           
           
           
           
          Colours of Ostrava: 
           

           
          Metronome Prague:
           

           
           
          Next Fest:



           

          Wybrane pozostałe ogłoszenia:

          Mac DeMarco, Torwar, Warszawa, 20.06.2026
            
          Miles Kane, Zaklęte Rewiry, Wrocław, 08.03.2026 / Proxima, Warszawa, 09.03.2026
            
          A Perfect Circle, Torwar, Warszawa, 10.06.2026
           
          Del Water GapProgresja, Warszawa, 29.03.2026

          Tinariwen, Klub Studio, Kraków, 28.04.2026 / Progresja, Warszawa, 29.04.2026
           
          Puma Blue, Hydrozagadka, Warszawa, 18.04.2026
           
          Pitbull, Stadion Narodowy, Warszawa, 23.07.2026
            
          Calexico, Palladium, Warszawa, 28.04.2026
           
          Eric Clapton, Tauron Arena Kraków, 29.04.2025'6
           
          ➖ 

          PLAYLISTA MIESIĄCA


           
          I oczywiście na koniec zapraszam Was do przejrzenia i przesłuchania mojej tradycyjnej playlisty, którą na bieżąco uzupełniałem przez cały miesiąc! Przypominam, że w pierwszej kolejności wyszczególniam albumy i EP-ki (maksymalnie 5 utworów z poszczególnych pozycji), a w dalszej kolejności prezentuję single, w tym te, które nie załapały się w moich powyższych wyróżnieniach, a które również są warte sprawdzenia! Wybory oczywiście skrajnie subiektywne!
           
           
           

          Sylwester Zarębski
          Podróże Muzyczne
          07.11.2025


          Polecane

          Brak komentarzy:

          Obsługiwane przez usługę Blogger.