PM relacjonują: Orange Warsaw Festival 2019 (dzień drugi)!

/
0 Comments


PM relacjonują: Orange Warsaw Festival 2019 (dzień drugi)!



Orange Warsaw Festival! Dla mnie to zawsze bliskie sercu wydarzenie, ponieważ 8 lat temu to właśnie na tym festiwalu moje życie wywróciło się do góry nogami. Obecnie to jednak zupełnie inny festiwal, którego organizację od 2016 roku przejął Alter Art. Od tej pory mamy do czynienia z (po)tworem skierowanym ku bardziej mainstreamowemu odbiorcy. Konsekwentnie jednak organizatorzy zapraszają przynajmniej jedną większą nazwę i około dwie, trzy mniejsze z rejonów alternatywy bądź, jak to niektórzy twierdzą, przeżywającego kryzys rocka, które kuszą raczej mniejsze grono bardziej wymagających odbiorców, by nie rzec: weteranów festiwalowych. Dwa lata temu pojechałem zobaczyć choćby Justice i Two Door Cinema Club. Rok temu ostatkiem sił oparłem się pokusie zobaczenia LCD Soundsystem. W tym Ziółkowski znowu był górą i Dzień Dziecka postanowiłem spędzić w Warszawie. A to oczywiście za sprawą zaproszenia, powracających po dekadzie, The Raconteurs! Tego nie mogłem przegapić. Na szczęście nie Podróżowałem do stolicy tylko na ten jeden występ. Ukłonem dla fanów gitarowego grania okazało się zaproszenie Milesa Kane'a, ucieszyło mnie (tak względnie rzecz jasna) również odwołanie Cardi B i zastępstwo w postaci Miley Cyrus, a polski skład tego dnia chyba został specjalnie ułożony pode mnie. Zapowiadało się na bardzo dobry dzień, a jak było w praktyce?

Po wejściu na teren festiwalu poczułem przypływ pozytywnych, festiwalowych wibracji. Słoneczna pogoda, rozradowane twarze młodzieży wokół mnie - odetchnąłem głęboko. Jak tu nie kochać letnich festiwali! Pierwsze chwile to krótkie zapoznanie się z tegorocznymi atrakcjami na terenie (w sumie niewiele się zmieniło względem dwóch lat wstecz - trochę więcej food tracków, Silent Disco, kaucje za kubki - to chyba największe zauważalne dla mnie zmiany), fotki sprzed Maina, spotkania z Podróżującymi, piwko na dobry początek i... 

Myk, realizuję skutecznie pierwszy cel wyprawy - zdobywam barierki na Warsaw Stage przed występem Lor! Chyba nie muszę się specjalnie z tego szaleństwa tłumaczyć? ;) Podobnie jak ja, dziewczyny również powróciły na Orange po dwóch latach. W moim życiu niewiele przez ten czas się zmieniło, natomiast, jak dobrze wiecie, nasze utalentowane muzyczne perły są już po premierze debiutanckiego albumu, którego fragmenty oczywiście usłyszeliśmy podczas godzinnego występu. Na scenie nie zabrakło również obecności wspaniałego chóru, który był też novum dla tych, którzy pamiętają ich ostatni koncertu na tej scenie. Świętowaliśmy również wstąpienie Julii Błachuty do klubu pełnoletnich, odśpiewując gromkie sto lat przed wykonaniem kompozycji, a jakże, "Happy Birthday". Z momentów zapadających głęboko w pamięć: przepięknie wypadło wspólne klaskanie publiczności przy utworze "Matches". No nie będę rozpisywał się dalej szczegółowo, bo dobrze wiecie jakie emocje są u mnie wzbudzane na koncertach Loru. Serduszko biło mocniej i to był dla mnie wyśmienity, wymarzony początek dnia! Zabrakło tylko tego wielkiego "hitu festiwalowego", ale tym dziewczyny może zaskoczą nas przy kolejnej wizycie ;) 

Tryskając radością udałem się chwilę spojrzeć z oddali na koncert Troya Sivana. Muszę przyznać, że Australijczyk pozytywnie mnie zaskoczył. Nie jest to moja bajka, ale moje ciało samoczynnie bujało się w rytm jego popowych brzmień. Chłopak ma szansę wkrótce stać się prawdziwym idolem, szczególnie dla osób wpierających społeczność LGBTQ (zrobiło się bardzo "tęczowo" podczas jego występu). Myślę, że najłatwiej jego muzykę porównać do Years & Years. Proszę się przygotować, bowiem przeczuwam, że Troye, podobnie jak Brytyjczycy, będzie często powracał na festiwale spod produkcji Alter Artu. I kto wie, czy nie w coraz większej roli. 

Koncert Troya zapamiętam jeszcze z zupełnie innego względu. Otóż wyobraźcie sobie, że spokojnie się bujam, a nagle z tyłu słyszę: "Podróże Muzyczne!". Odwracam się i kogóż to ja spotykam? Dziewczyny z Lor w prawie całym składzie (zabrakło tylko Julii Skiby)! Kolejna niesamowita historia! Oczywiście udokumentowana tradycyjnym selfie! Dzięki dziewczyny!  

Odpowiednio wcześniej wracam do namiotu Warsaw Stage, by zająć jak najlepszą pozycję przed koncertem Milesa Kane'a. Kilka minut i wokół mnie zgromadziła się cała ekipa Podróżujących! Podobno ratowaliśmy frekwencję, która nie zachwycała. Z mojej perspektywy tego nie odczułem, choć na pewno namiot nie był szczelnie wypełniony. Nie miało to jednak według mnie większego znaczenia. Najważniejsze, że pod sceną nie było przypadkowych osób i każdy nastawił się na dobrą, rock'n'rollową zabawę! Nie byłaby ona jednak możliwa, gdyby zabrakło nam dyrygenta. A Miles, Fucking, Kane zna się na tej robocie jak mało kto! W mig jego sceniczne szaleństwo znalazło swoje przełożenie na wystrzałową zabawę pod sceną! Od samego początku Miles nie brał jeńców. Ale po energicznym początku, atmosfera na chwilę zwolniła. Środkowa część setu została zdominowana przez utwory z nowej płyty "Coupe De Grace", które miałem wrażenie zostały przyjęte z nieco mniejszym entuzjazmem. Wszystko co najlepsze Miles z zespołem (na perkusji rewelacyjna Victoria Smith, znana również z występowania z Jamie T)  zostawił na ostatni akt. Już od "Rearrange" i "Cry On My Guitar" nabieraliśmy ponownie odpowiedniego rozpędu, by w pełnym biegu wyskakać kapitalny cover "Hot Stuff"! Ależ to było zaskakujące i bardzo, bardzo hot! I już do końca ta temperatura nie opadła! "Coupe De Grace" i w końcu finałowe klasyki, czyli "Don't Forget Who You Are" oraz odśpiewane chóralnie "Come Closer" wgniotły w ziemię! A raczej - uniosły nas ponad! Świetny koncert!

Miles skończył, a ja już nerwowo sprawdzam godzinę. 21:05. Na mojej twarzy rysuje się przerażenie. Z Podróżującym Patrykiem sprintem biegniemy pod scenę główną. Na szczęście start koncertu The Raconteurs się opóźnia. Dobiegamy do bliższej strefy (choć bardzo już zaludnionej, więc nie było szans na przedarcie się bliżej sceny), dwa głębokie wdechy i w tym momencie Jack White ze swoimi kolegami wchodzi na scenę, rozpoczynając genialną lekcję oldskulowego rocka prosto z Nashville.

Nikt chyba nie miał złudzeń, że to był bardzo zły pomysł zapraszać The Raconteurs akurat na ten festiwal. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że pod sceną, wśród zdecydowanej większości publiczności czekającej już na Miley Cyrus, będzie panowała obojętność, niezrozumienie - po prostu nie było szans na wspólny odlot, tak jak to miało miejsce chwilę wcześniej na Milesie. Sam Jack White doskonale zdawał sobie sprawę w jakiej sytuacji został postawiony przez organizatorów, dedykując nawet młodszej widowni piosenkę... "You Don't Understand Me". Kiepsko? Nic z tych rzeczy! Niejeden artysta pewnie w takim położeniu machnąłby ręką i zagrał "odczepnego", ale nie oni! Tu nie było oszczędzania się na scenie! Fakt, festiwalowy set był niestety krótszy, ale pomimo tego - to był miażdżący pokaz siły muzyki gitarowej! I jak to wszystko było genialnie nagłośnione! Każdy dźwięk brzmiał niezwykle selektywnie! Świetna robota! Z ogromną przyjemnością oddałem swoje ciało we władanie rockowych dźwięków serwowanych przez The Raconteurs. Powiem dosadniej - miałem w dupie to co się dzieje wokół mnie. Nie bawicie się - Wasza strata. Ja totalnie odleciałem! Trudno było się oprzeć wrażeniu, że jestem jedną z nielicznych osób, które napędzają ten koncert. Tym bardziej wspierałem zespól z oddali, ale ze zdwojoną mocą! Nieraz zauważałem, że ktoś przede mną odwraca się, by pewnie spojrzeć na jakiegoś wariata. Cóż, co swoje jednak przeżyłem, tego nikt mi nie odbierze. A już dawno nie wyzwoliłem z siebie tyle energii, co przy finałowym, porywającym "Steady, As She Goes" (tu chyba zresztą udało się porwać najwięcej osób do zabawy). Stare numery z poprzednich płyt nie straciły przez te lata swojej energii. Usłyszeliśmy też sporo materiału ze świeżutkiej płyty "Help Us Stranger", który nie odstawał jakością od starszych kolegów. Rewelacyjnie wypadł zwłaszcza kawałek "Bored and Razed" - obwieszczam, że to ich kolejny koncertowy hit, na który fani będą czekać za każdym razem z utęsknieniem. The Raconteurs powracają w wielkiej formie! Trzymajmy kciuki za kolejny tour w Europie i osobny koncert w Polsce. Należy to się wszystkim fanom Jacka w Polsce!

Z każdą kolejną minutą koncertu The Raconteurs tłum gęstniał, a wychodząc spod sceny nieomal zostaliśmy stratowani przez tłum rozpalonej młodzieży. Udało się jednak przeżyć i znów dotrzeć na Warsaw Stage, gdzie gitarowy klimat podtrzymywali nasi rodacy z Terrific Sunday. Lubię chłopaków, bo naprawdę czuć, że w ich żyłach płynie indie-rockowa krew. Wciąż jednak sporo przed nimi. Ten koncert był fajny, ale nie wszystko zagrało idealne. Miałem wrażenie, że szwankowało nagłośnienie. W sporych fragmentach nie słyszałem wokalu. Szczególnie dało się to odczuć w polskojęzycznych utworach, które wciąż mam wrażenie są niezwykle siłowo wyśpiewywane. Do tych nowych kompozycji wciąż nie mogę się przekonać, ale ostatecznego werdyktu jeszcze nie wydaję, czekam za płytą. Natomiast starsze kawałki bujają nadal bardzo dobrze. Frekwencja w namiocie nie powalała, ale za to mieliśmy sporo miejsca, by oddać się bardzo luźnym, indie-rockowym tańcom.

Czas na wyczekiwaną przez wielu headlinerkę dnia - Miley Cyrus. Cóż, trochę współczuję fanom, którzy czekali na jej koncert cały dzień pod barierkami. Cały koncert zamknął się w jakiś 45-50 minutach... To już naprawdę koniec? To żart? Nawet ja, jako osoba zupełnie niewiele oczekująca od Miley, poczułem niesmak. No, w sumie to trochę liczyłem, że otrzymamy też show na miarę hollywoodzkich produkcji, Nic z tego. Zabrakło nawet fajerwerków. Jak na koncert zamykający festiwal, oczekiwania były większe. Jeśli chodzi o sam poziom artystyczny - wiele do zarzucenia nie mam. Miley świetnie śpiewała, wokół przygrywał cały zespół, nie zabrakło tych największych hitów. Publiczność nie miała wiele czasu zaznajomić się z wydaną dzień wcześniej EP-ką "She Is Coming", ale to nie przeszkadzało Miley wykonać aż pięć z sześciu nowych kompozycji. Nie zabrakło też krzty rockowego pazura i hołdu dla muzycznych, rodzinnych korzeni w formie odśpiewania coveru "Jolene" (Dolly Parton to matka chrzestna Miley). Wiem że to abstrakcyjne, ale naprawdę wierzyłem w duet z Jackiem Whitem. Nic z tego. No cóż, jeden wielki niedosyt.

Na tym jednak dzień się nie skończył. W niezwykłym stylu Warsaw Stage zamknęła Julia Pietrucha! Ojeju, jakie to było cudowne! Po pierwsze - od samego początku zachwycała bajkowa scenografia. Zawieszone w powietrzu meduzy, staromodne lampy, model żeglarskiego statku przed Julią - scena prezentowała się prześlicznie! Jeszcze bardziej zachwycała sama Julia. Z każdą minutą zakochiwałem się w tej artystce coraz bardziej. Oczywiście, znałem jej twórczość, fragmencik jej możliwości widziałem na Open'erze (tylko trzy utwory), ale to co się wydarzyło w Warszawie... Przekroczyło wszelkie moje wyobrażenia! To była dawka magicznego folku! Ze sceny biło tyle pięknego ciepła... Ach! I to wzruszające wykonanie utworu "On My Own" z fantastyczną pomocą publiczności. Kapitalnie wypadł również cover utworu "Home" z repertuaru Edward Sharp & The Magnetic Zeros. A cały koncert został zwieńczony tańcami w swingowym ("Swing Boy") klimacie! Doceniam również rozbudowany zespół, który towarzyszył Julii - panowie znakomicie  akompaniowali! Przepiękny koncert! Po powrocie od razu zaopatrzyłem się w bilety na jej lipcowy koncert w Toruniu!

To był bardzo udany Dzień Dziecka i świetny start festiwalowego sezonu. Jasne, to wciąż jest festiwal z mankamentami, gdzie do jednego worka wrzuca się artystyczny miszmasz i dominuje imprezowy charakter. Wolałbym omijać Orange Warsaw Festival, ale czasami trudno jest się oprzeć programowi i szach-matowym zagrywkom Ziółkowskiego. Tegoroczna sobota została niemal dla mnie idealnie ułożona i zagwarantowała pozytywną dawkę emocji! Jak będzie za rok? Na odpowiedź pewnie jeszcze poczekamy kilka kolejnych miesięcy.

Pragnę jeszcze raz serdecznie pozdrowić wszystkich Podróżujących, dzięki którym czas na festiwalu upłynął w fantastycznej atmosferze! Ukłony dla Was i do zobaczenia na kolejnych wydarzeniach!  

Podróżujmy Muzycznie Razem!

Poniżej jeszcze zbiór nagrań oraz obszerna fotorelacja!



































































Sylwester Zarębski
PM
21.06.2019


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.