PM relacjonują: Lor w Gdańsku i Poznaniu z trasą Panny Młode!

/
0 Comments
PM relacjonują: Lor w Gdańsku i Poznaniu z trasą Panny Młode!


 
 

 PM relacjonują: Lor w Gdańsku i Poznaniu z trasą Panny Młode!

 
 
 
 
Pozwólcie, że relację z dwóch koncertów Lor w ramach trasy Panny Młode przewrotnie rozpocznę od końca, a dokładniej od mojego wpisu w Księdze Gości (kapitalny pomysł z jej obecnością!), którego treść chyba najlepiej wyjaśni – szczególnie tym, którzy obserwują mnie od niedawna bądź goszczą tu pierwszy raz – moją relację z tym niezwykle utalentowanym zespołem. 


Kochane Dziewczyny,

Zespół Wasz siedem lat temu poznany,
Od razu stał się ukochany!
Słowo dziękuję to za mało!
Za każde spotkanie co serce zachwycało!
Za łzy wzruszenia i bananowe uśmiechy!
Za spotkania w ciszy i weselne radochy!
Za Pauliny poezję emocjonalną!
Za Błachuty maestrię genialną!
Za Skiby talent kompozytorski!
Za Jagody wokal arcyanielski!
Za ten piękny koncert poznański!
To był wieczór wprost niebiański!
Niechajże cudna twórczość LOR,
Dalej przyprawia o emocjonalny SOR!  



Istnieje wiele artystów, artystek, zespołów, z którymi łączą mnie bardzo silne więzy i przyjaźnie, ale wszystkie one bledną przy całej historii z Lor. Jej przedstawienie to materiał na osobny tekst, więc krótko: musicie uwierzyć mi na słowo, że nie było drugiego tak młodego, obiecującego polskiego projektu, w który tak mocno uwierzyłem od pierwszego odsłuchu i któremu tak gorąco kibicuję od lat i z dumą obserwuję i przeżywam kolejne kamienie milowe na drodze rozwoju kariery. Ta zaś nabrała prawdziwego rozpędu od momentu, gdy dziewczyny pod dwóch udanych, emocjonalnych anglojęzycznych wydawnictwach "Lowlight" (2019) i Sunlight" (2020) postanowiły komponować piosenki w rodzimym języku. To był strzał w dziesiątkę! Kolejne single, począwszy od "Nikt" z 2021 roku były niezwykle ciepło przyjmowane przez dotychczasowych fanów i zarazem docierały do coraz większego grona nowych odbiorców. Kulminacją tego procesu była tegoroczna premiera albumu "Panny Młode", który... Nie jestem w stanie oceniać obiektywnie (niemniej jednak polecam moją emocjonalną recenzję na blogu), ale docierające do mnie głosy zachwytów Podróżujących z wielu stron Polski i częste wzmianki o pretendencie do polskiego albumu roku mówią same za siebie. Sukces tego albumu zresztą był już naocznie widziany przeze mnie i moją Podróżującą ekipą podczas czerwcowego darmowego koncertu w Browarach Warszawskich (udało nam się tam pojawić mimo późniejszego docelowego koncertu Foals). Gromadna rzesza fanów ubranych w białe stroje nawiązujące do weselnego konceptu robiła wrażenie! Oczywiście atmosfera była jeszcze nieco sielska i anielska, ale to był bardzo dobry prognostyk przed jesienną trasą. Po jej ujawnieniu zdecydowałem się na udział w koncertach w Gdańsku i Poznaniu, choć nie ukrywam, że były rozważane jeszcze inne miasta... Wygrał głos rozsądku, aczkolwiek serce już bije mocniej na myśl o wiosennych poprawinach. Nie wybiegajmy jednak w przyszłość, a zanurzmy się wspólnie w pięknych wspomnieniach z tych dwóch iście weselnych koncertów. 
 
Koncert Lor w gdańskim Drizzly Grizzly miał dla mnie wymiar bardzo symboliczny i nostalgiczny. To właśnie w tym miejscu dane mi było po raz pierwszy spotkać się z ówcześnie nastoletnimi Jagodą Kudlińską, Julią Błachutą, Pauliną Sumerą i Julią Skibą podczas Soundrive Festival 2016 i totalnie zauroczyć się w ich wyjątkowej dojrzałej folkowej wrażliwości, poetyckich tekstach, kunsztownych melodiach opartych na dźwiękach pianina i skrzypiec oraz w krystalicznym wokalu Jagody. Tamten występ charakteryzował się bardzo stonowaną atmosferą i niczym niezmąconą ciszą ze strony publiczności. Choć dłonie same składały się do oklasków, wszyscy ustosunkowali się do prośby, by tego nie czynić i maksymalnie skupić się na przeżywaniu występu. Klimat co prawda nieco rozbrajała swoimi stand-upowymi przemówieniami Paulina, co do teraz zresztą pozostało charakterystycznym elementem występów Lor, ale to przede wszystkim ten eteryczny, by nie powiedzieć grobowy, nastrój głęboko wrył się w moją pamięć. W porównaniu z tamtym wspomnieniem (w międzyczasie jeszcze zaskoczyłem dziewczyny swą ukrywaną w tajemnicy obecnością w tym samym miejscu w 2019 roku na pięknym koncercie promującym debiutancki krążek "Lowlight") aura tegorocznego koncertu w stoczniowych murach Drizzly Grizzly była nieporównywalnie zgoła odmienna. Dość powiedzieć, że wraz z Podróżującymi Justyną i Marysią (najlepszy gdański lorowy team!) przekraczałem próg koncertowej sali w rytmach... "Weselnego Pytona"! Tak, od samego początku zostaliśmy wrzuceni w wir typowo weselnych przebojów ze specjalnie stworzonej playlisty, które miały nas wprowadzić w odpowiedni imprezowy nastrój i rozgrzewać ciało oraz gardło. No tego jeszcze w historii mych podróży nie było, by wyczekiwać głównej gwiazdy, podśpiewując (sic!) disco-polo, czy też tupiąc nóżką przy hitach Golca Orkiestry i Brathanków.
 
Chwilę ukojenia od tej muzycznej biesiady zapewniło nam supportujące tego wieczoru Lor wrocławskie trio Älskar. Bardzo cieszyłem się na tę powtórną sposobność sprawdzenia ich twórczości w wydaniu live, gdyż nasze poprzednie spotkanie kilka tygodni wcześniej podczas Great September zostało zakłócone poprzez problemy techniczne i niezbyt sprzyjającą ich delikatnej muzie hałaśliwą pubową miejscówkę. Tutaj ich senne i melancholijne kompozycje z pięknego debiutanckiego albumu "Końce", a także czułe singlowe  "Sztuczne ognie" wybrzmiały w pełnej okazałości i wprowadzały w bardzo refleksyjny stan. Przyjemny wokal Oli Batyckiej i jej polskojęzyczne poetyckie teksty zgrabnie łączyły się z melodyjnymi dźwiękami pianina (Piotr Paduszyński) podbitymi delikatnymi elektronicznymi perkusjonaliami i głębokim basem (Mikołaj Lisowski). Ich sceniczna postawa emanowała taką autentyczną wrażliwością. Plusik również za sceniczny styl w formie jednakowych niebieskich kostiumów z okładki albumu "Końce". A do tego w pewnym momencie Piotr zaskoczył nas i (jak się później okazało) cały lorowy team, prezentując na pozytywce fragmencik utworu "Nikt"! Melodia podchwycona została przez fanów, którzy z ujmującą delikatnością popisali się znajomością tekstu. Ten ficzer został jeszcze lepiej wykorzystany w Poznaniu, ale o tym później. 
 
Po krótkiej przerwie technicznej i kolejne dawce weselnych przebojów wreszcie na scenie zameldowały się nasze Panny Młode wystrojone w – a jakże by inaczej – białe suknie i welony! Po żywiołowych oklaskach Julia Skiba za pianinem zapuściła z laptopa elektroniczny podkład, Julia Błachuta chwyciła za skrzypce, Paulina za bas, Jagoda stanęła przed mikrofonem oraz cymbałkami i do pierwszego tańca dziewczyny zaprosiły nas rytmiczną kompozycją "Nikt", która również otwiera ich drugi album. Z niego kolejno usłyszeliśmy dalej "Młodość", której refrenu nie sposób na żywo nie wykrzykiwać chóralnie (choć mimo zacnych wysiłków odniosłem wrażenie, że akustyka sali w tym elemencie nam tego wieczoru nieco nie sprzyjała – raczej decybelomierz z Przedszkola do Opola nie wskazałby tu swojego maksymalnego poziomu), manifestacyjną "Appaloosę" oraz "Bombendę", przy której należało podtrzymywać swoje serducho, by przypadkiem nie upadło na podłogę, roztrzaskując się na drobne kawałeczki. To, że zaprezentowane zostaną nam wszystkie kompozycje z "Panien Młodych" można było obstawiać w ciemno, ale czymże byłyby koncerty Lor bez niespodzianek! I pierwszą taką był jakże adekwatny do koncertowej koncepcji cover "Miał być ślub" Moniki Brodki! Bardzo ciepło przyjęty przez publiczność i cudnie wykonany w nieco bardziej folkowej aranżacji. Po tym krótkim sympatycznym przerywniku powróciliśmy do albumu numer dwa, by ocierać łzy wzruszenia przy przeszywającej emocjonalnie "Helci". Całkiem licznie zgromadzeni fani w Drizzly Grizzly (choć tu sold outu nie było) spisali się w tym momencie na medal, rozświetlając magicznie przestrzeń klubu latarkami z telefonów. Ciarry! Przypływ wzniosłych emocji, które podbite zostały również naszymi rytmicznymi oklaskami, zapewniła przepięknie wyśpiewana kompozycja "Romantyczność". Serducho rosło! Następnie niespodzianka numer dwa: dziewczyny zdecydowały się wykonać z debiutanckiego albumu kompozycję "Aquarius", która wśród fanów od lat cieszy się niesłabnącą popularność, lecz same autorki podchodzą do niej z bardzo samokrytyczną oceną. Tu musiał być jakiś haczyk... I był! Dość nieoczekiwanie ta piosenka przeistoczyła się w refren... "Counting Stars" One Republic! Nie dane mi było usłyszeć tejże przebojowej kompozycji (od razu pobudziła nas do klaskania i śpiewów) na tegorocznym Open'erze, więc dzięki dziewczyny za tę niespodziewaną wersję "Akwariusza"! Na tym jednak nie był koniec ukłonu w stronę starszych fanów, gdyż usłyszeliśmy jeszcze ze wskroś melancholijny "Windmill", który doczekał się delikatnych zmian w aranżu (bas Sumery na samym początku przywołał nawet jakiś taki grunge'owy klimat). Po tej chwilowej nostalgicznej podróży w erę początków kariery Loru powróciliśmy do nowości za sprawą przebojowego i wyklaskanego "Przedwczoraj"! Swoją drogą ten utwór to woda na młyn dla ulokowanych między utworami gawęd i anegdot Sumery, która przed wykonaniem postanowiła przepytać publikę, co porabiali w dniu wczorajszym. Pokochałem Lor nie tylko za muzykę, ale również za to podtrzymywanie wyjątkowych interakcji z fanami i stand-uperskie umiejętności Pauliny, która niezwykle umiejętnie potrafi rozśmieszyć i rozładowywać emocje. Okej, ale wróćmy do spraw stricte muzycznych. Niespodzianka numer trzy: usłyszeliśmy przedpremierowo kompozycję "Twój Dom"! Oj, był tu wyczuwalny potencjał do płakania przy studyjnej wersji, a Jagoda wokalnie wspinała się na swoje wyżyny. Fani lorowych ballad będą wniebowzięci. I na finał podstawowej części seta dwa weselne szlagiery zespołu Lor! Najpierw wyczekiwane przez wszystkich "PAM PAM PAM"! O loruniu! Ale to było kapitalne! Sceniczny potencjał tego kawałka był wyczuwalny od pierwszego odsłuchu, ale na żywo przerósł moje oczekiwania. W dodatku dziewczyny wpadły na świetny pomysł i podzieliły publiczność na dwie rywalizujące ze sobą strony, z których nasza prawa śpiewała fragment Tylko ona mnie dobrze rozumiе, a lewa odpowiadała Tylko on czuje tak jak ja i następnie wspólnie łączyliśmy siły w zaraźliwym Czuję pam pam pam pararapam pam. Wypadło to fenomenalnie! Z radością zdzierałem sobie struny głosowe! I na mały finał taneczne "Trafalgar Square", umiejętnie połączone z przedstawieniem całego zespołu. No sztosik! 
 
Nie zabrakło również oczepin, tudzież bisów!  Dziewczyny postanowiły tu na przekrojowy wybór, począwszy od sięgnięcia po EP-kę "Sunlight", z której usłyszeliśmy promienne "Bye, bye sun francisco", po niezmiennie od lat urzekające "Cinnamon" z "Lowlight" i powtórzone "PAM PAM PAM", podczas którego ponownie ładunek pozytywnej energii osiągnął kulminacyjny punkt! I po tym pięknym muzycznym hat-tricku już na dobre pożegnaliśmy dziewczyny gromkimi brawami przy wtórze puszczonego z offu, biesiadnego... "A teraz idziemy na jednego"! No takiego hitu nie mogło na tej imprezie zabraknąć! Zresztą tych weselnych akcentów było więcej, włącznie z rzucanym w trakcie koncertu bukietem w publiczność, przystrojonymi na biało statywami i instrumentami, a nawet wodę dziewczyny miały przy sobie wlaną w typowo weselne butelki! No i oczywiście ubrani na biało fani! Co poniektórzy w naprawdę fantazyjnych ślubnych strojach! Piękny widok! Tuż po zakończeniu podbiegłem do merchu, by zakupić winylowe wydanie albumu "Panny Młode" (oczywiście krążek w kolorze białym!) oraz pierwszą oficjalną, genialną koszulkę Loru z jasnym planem, by założyć ją na koncercie w Poznaniu! No właśnie, koncert w Poznaniu... 
 
Powiem od razu wprost: w Pyrlandii było jeszcze lepiej niż w Gdańsku! Z wielu różnych względów. Oczywiście scenariusz samego koncertu był niemalże identyczny, ale atmosfera w przytulnym klubie Blue Note była o wiele cieplejsza! Trochę za sprawą sceny, która tutaj nie była odgrodzona barierkami, dzięki czemu zespół był na wyciągnięcie dłoni. Swoje zrobiła też frekwencja – koncert był wyprzedany! No przełożyło się to wszystko na wytwór jeszcze głębszej chemii między sceną a fanami, a co za tymi idzie – nasze reakcje były zdecydowanie głośniejsze i bardziej żywiołowe. Ba, nawet Paulina była tu w jeszcze w lepszej formie w trakcie snucia swoich opowieści i przemyśleń – kilkukrotnie zaśmiałem się nieprzyzwoicie głośno! Pozostałe różnice? Julia Błachuta tym razem miała do dyspozycji fortepian Brodmanna, co oczywiście nie tylko sprawiało ładne wrażenie, ale również wpływało delikatnie na brzmienie, czyniąc je jeszcze piękniejsze dla ucha. W ogóle ten koncert Loru w Poznaniu rozpoczął się unikalnie. Otóż bowiem na supporcie znów czarowało trio Älskar, ale tym razem w trakcie występu Piotr z pozytywki wygenerował melodię z ich autorskiej kompozycji, co mnie dość zaskoczyło. Chwilę później wszystko było jasne. Piotr z pozytywką pojawił się na scenie raz jeszcze, ale tym razem już w otoczeniu dziewczyn z Loru, by zaprezentować melodię utworu "Nikt" w formie intra do tejże kompozycji i całego koncertu. Wypadło to magicznie! Nie tylko z tego momentu zapamiętam ten występ. Na koncercie w Toruniu z 2019 roku zdarzyło się, że Paulina już cytowała mnie ze sceny, ale tym razem, przy komplementowaniu osób noszących merchowe koszulki, wprost wspomniała o mej obecności i blogowej działalności na sali! OMG! Aż złapałem buraka na twarzy! No i jak tu nie kochać tych wspaniałych, uroczych i utalentowanych dziewczyn z Krakowa! Okej, co jeszcze wydarzyło się wyjątkowego w Poznaniu? Było śpiewane ze sceny "Sto Lat"! Co prawda miało być to wykonane dla pewnej dziewczyny, która tego dnia się zaręczyła, ale ostatecznie... No chyba, jak ktoś słusznie z sali zauważył, wybrała chłopa zamiast koncert Loru, ale na sali były osoby świętujące urodziny, więc i tak "Sto Lat" było gromko odśpiewane! No i tym razem na ostatni bis nie pojawiło się "PAM PAM PAM" (tu również wybrzmiało niczym wielki stadionowy hit), a nie mniej zresztą angażująca piosenka "Przedwczoraj" na życzenie publiczności. A czego zabrakło? Może tylko tych światełek z telefonów w trakcie "Helci", które były odpalone przez publiczność obecną w Drizzly Grizzly. No i to w sumie byłby z grubsza wszystkie te najważniejsze momenty, które wyróżniały się w porównaniu z występem Gdańsku. 
 
Gdyby nie koncert Darii ze Śląska w bliskim memu sercu Świeciu, to zapewne wybrałbym się jeszcze na finałowy koncert Panien Młodych do Krakowa, ale... Kto wie? Przed nami jeszcze wiosenne poprawiny i niewątpliwie będę dążył do tego, by zobaczyć dziewczyny na żywo już po raz... piętnasty! Tak jest! To nie pomyłka! I to jest przy tym tak bardzo niesamowite, że każde spotkanie z Jagodą, Pauliną i obiema Juliami jest na swój sposób niepowtarzalne! Nawet te dwa koncerty w Gdańsku i Poznaniu obok siebie obfitowały w tak różne emocje i sytuacje, iż z pewnością będę je jeszcze dłuuuugo wspominał! Więcej – jestem przekonany, że pozostaną w mej pamięci do końca życia! Dziękuję dziewczyny za te kolejne cudowne koncertowe emocje wtłoczone do mego serducha i przemiłe pokoncertowe spotkania! To jest jedyna w swoim rodzaju muzyczna miłość bez granic! Obserwowanie Waszego rozwoju przez te wszystkie lata i tej obecnej Waszej radości na scenie to po prostu czysta przyjemność i duma! A wciąż mam nieodparte wrażenie, że to dopiero początek tej pięknej muzycznej historii! Niech ona trwa jak najdłużej! 
 

 
 
 



 




 
 

 




















 
 
 
 
 
  
 

 
 



































 
 
 
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
03.11.2023


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.