Coachella: dzień 3 okiem YouTube'a

/
0 Comments




Ostatni dzień transmisji z festiwalu Coachella obfitował chyba w najciekawsze jak do tej pory koncerty.  Na początek obejrzałem The Gaslight Anthem. Nie ma co tu dużo się rozwodzić, po prostu dobry rockowy występ, który niczym mnie nie zaskoczył. Ale już kolejny zespół The Lumineers (na pewno kojarzycie hit z naszych stacji radiowych "Hey Ho") po raz pierwszy podczas tych trzech dni spowodował szczery uśmiech na mojej twarzy. Fantastyczne tradycyjne folk-rockowe granie, czyli to co obecnie w muzyce uwielbiam. I chyba tylko nie ja, bo patrząc na tłum i reakcje był to bardzo oczekiwany występ. A no i ta piękna wiolonczelistka i wokalistka zarazem ;) By nie było niedomówień, głos frontmena też miły ;) Z chęcią widziałbym ich u nas na jakimś festiwalu. Z bardzo ciekawej strony pokazała się australijska grupa Tame Impala (autorzy jednego z najlepiej ocenianych albumów 2012 roku). Ich muzyka jest troszkę oderwana od rzeczywistości, zahaczająca momentami o psychodeliczny rock. Nie podobał mi się wokal frontmena, ale to kwestia gustu. Niewątpliwe ten koncert to doznania zupełne inne niż dotychczas. W sumie w końcu coś nietuzinkowego. Cieszy więc fakt, że pojawią się na Openerze. Żywiołowy koncert dał Franz Ferdinand. Muszę się przyznać, że do czasu ogłoszenia ich headlinerem Coke Live'a z niezbadanych dla mnie przyczyn omijałem ich twórczość szerokim łukiem. Ależ to był błąd, gdyż są oni koncertową petardą. Co oczywiście udowodnili także na Coachelli, porywając znakomitymi kompozycjami zgromadzony tłum. Świetny zespół na potrzeby festiwalowe ;).  No i w końcu miałem możliwość obejrzenia na żywo Nick Cave'a & The Bad Seeds. Ten człowiek jest po prostu muzycznym geniuszem. Bardzo mroczna muzyka, bardzo emocjonalnie odgrywana i wyśpiewana przez Nicka. Uwielbia on zresztą bezpośredni kontakt z publicznością, o czym świadczą dwie piosenki zaśpiewane przy samych barierkach. Na samym początku i końcu zespołowi towarzyszył też ... chór dziecięcy z Los Angeles. Nie powiem, było małe zdziwienie, ale ten zabieg dodawał tylko smaku całemu koncertowi. Zdecydowanie ten występ wywarł na mnie największe wrażenie. Nie pozostaje nic innego jak tylko radować się, gdyż Nick pojawi się na Openerze ;) No i na koniec pozostaje nam ostatni headliner czyli Red Hot Chilli Peppers. Nie jestem zagorzałym fanem ich twórczości ale trzeba przyznać, że na scenie odwalają kawał dobrej roboty. Pełen podziw zwłaszcza dla  basisty - jest niesamowity. Widać też, że Klinghoffer wczuł się w ten zespół już całym sercem i te słynne koncertowe improwizacje brzmiały fenomenalnie. Oczywiście na setliliście nie zabrakło najważniejszych kawałków, a tłum szalał. No można rzec, iż w końcu headliner na miarę oczekiwań publiczności.

O line-upie tego festiwalu już się wcześniej wypowiadałem, teraz po konfrontacji tego z transmisją koncertów, nadal uważam, że ten skład był dziwny. Niemniej na pewno było parę koncertów wartych uwagi. A w przyszły weekend powtórka całej imprezy. I tego za bardzo nie pojmuję. Czy naprawdę jest sens powtarzać ten sam festiwal, czy nie jest to zbyt łatwe naciąganie ludzi na kasę. I ciekawe z jakim nastawieniem wyjdą artyści. Szczególnie mam na myśli 1-szego headlinera czyli The Stone Roses, którego koncert oglądała niezbyt duża widownia, która ponadto nie miała pojęcia co to za zespół. No cóż, jeśli ktoś nie miał okazji widzieć transmisji tego, bądź co bądź, wielkiego festiwalu, pewnie będzie miał okazję nadrobić zaległości w przyszły weekend (albo nie, gdyż w sumie nie wiadomo czy ten drugi weekend YouTube także pokaże).

P.S. W relacji 1-szego dnia marzyłem o Japandroids w Polsce i faktycznie pojawią się na OFF Festiwal ;)

PM


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.