AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: MAJ 2024

/
0 Comments


Za nami kolejny miesiąc obfity w muzyczne premiery! Co w majowym zestawieniu? Billie Eilish z albumem pretendującym do miana najlepszych tegorocznych muzycznych doznań, taureski wizjoner gitary Mdou Moctar z płomiennymi apelami do zachodniego świata, Daria ze Śląska bez zmian – zachwyca, Twenty One Pilots bawią kreatywnością i eklektycznym brzmieniem, Kings Of Leon zaskakują garażową formą sprzed lat, The Bullseyes potwierdzają, że są najlepszym zagranicznym zespołem z Polski, Maya Hawke uzależnia dawką empatycznych, kojących melodii, Angus & Julia Stone czarują marzycielskim folkiem i tylko Dua Lipa nie przeskakuje poprzeczki oczekiwać, choć jej nowy album zapewnia kilka chwil popowej przyjemności. W sekcjach debiutów i EP-ek zaś dwa muzyczne odkrycia, które zniewalają wokalnymi charmoniami: Tiny Habits i Sarah Julia! Zwróćcie koniecznie uwagę na te dwie formacje! Dodatkowo wyróżniam jeszcze jazzową perełkę od Nene Heroine! Plus oczywiście sporo dodatkowych treści! Zapraszam! 


ALBUMY

 

BILLIE EILISH – "HIT ME HARD AND SOFT"



W 2019 roku Billie Eilish swoim debiutanckim albumem "When We All Fall Asleep, Where Do We Go?" zatrząsnęła posadami muzycznej sceny. Jej noir-popowe kompozycje utrzymane w konwencji sennego psycho koszmaru odświeżyły popowy gatunek i zarazem młoda Amerykanka stała się globalnym (charakterystycznie mrukliwym) głosem swojego pokolenia. Mogłaby spokojnie pławić się przez kolejne lata w tej stylistyce, ale wraz z odpowiedzialnym za produkcję bratem Finneasem na drugim albumie "Happier Than Ever" z 2021 roku postanowiła odważnie eksplorować nowe gatunkowe rejony, zaskakując nas choćby bossa-novą, folkowymi balladami, tłustymi bitami oraz rockowymi łupnięciami. Sukcesu debiutu jednak nie powtórzyła (choć wciąż poruszamy się w kategorii globalnych osiągnięć), ale ten materiał utorował jej drogę napisania filmowych kompozycji: „No Time to Die" dla bondowskiego "Nie czas umierać" i "What Was I Made For" na potrzeby filmu "Barbie" za które otrzymała m.in.: dwa Oscary. 
 
Dotychczasowe dokonania Billie doceniałem, ale w żadnym z nich jednak nie przepadłem tak jak teraz w jej trzecim, zachwycającym od pierwszego do ostatniego dźwięku albumie "Hit Me Hard and Soft"! I jakże zaskakującym! Decyzja, by nie wypuszczać przed premierą żadnych singli, okazała się strzałem w dziesiątkę, dzięki czemu łyknąłem ten krążek za pierwszym razem bez zbędnych oczekiwań, a z niepowtarzalnym zdumieniem i satysfakcją. Z błogością zanurzyłem się w otwierającej ten krążek, kruchej, iście filmowej (te smyczki!) piosence "Skinny", który emocjonalnie uderzyła mnie w zad swą delikatnością. Odniesienia liryczne do osobistych kompleksów względem ciała i presji otoczenia stanowią tu pewien pomost między poprzednią płytą, ale już pierwsze wersy Fell in love for the first time / With a friend, it's a good sign, sugerują, że na tym albumie Billie z poetycką zręcznością będzie zagłębiać się w złożoność miłości oraz złamanego serca i tak też, z wykorzystaniem różnych perspektyw i doświadczeń, dzieje się w kolejnych kompozycjach. Strona liryczna zatem może nie zaskakuje (choć Billie trafia swoimi autorefleksjami w sedno serducha), ale już kolejne struktury aranżacyjne doprawdy zachwycają różnorodnością i unikalnością. Rytmicznie i zaraźliwie pulsujący "Launch" wybrzmiewa iście euforycznie, zaczepnie i tanecznie (vibe zbliżony do "Bad Guy" z debiutu), "Chihiro" hipnotyzuje soczystą linią basową i galaktyczną, trance'ową końcówką, błogie "Birds of a Feather" ujmuje letnią, indie-popową przewiewnością, a "Wildflower" chwyta za serce prostą, ale jakże kołyszącą gitarową melodią. "The Greatest" i "L'amour da ma vie" to pod względem wielowymiarowości kulminacyjne momenty tego albumu. Pierwszy utwór powala epicko rozwiniętym, rockowym crescendem – może nieco generycznym, ale mimo wszystko niezwykle zgrabnie zaaranżowanym, zapierającym dech w piersiach i opatrzonym poruszającym, emocjonalnym tekstem. Bardziej szokujący muzyczny twist zastosowany został w tej drugiej wymienionej kompozycji. Najpierw Billie zaskakuje nieco takim kawiarnianym, paryskim, jazzującym klimatem w stylu Laufey, który potem przeradza się we wstrząsającą eksplozję kosmicznego, rave'owego synth-popu z lat 80. z przetworzonym wokalem piosenkarki. I jakimś cudem te dwie odmienne przestrzenie muzyczne nie gryzą się ze sobą! W utworze "The Dinner" Billie z Finneasem niepokojącym beatem przywołują mrok i charakterystyczną gęstą atmosferę z debiutu. Mroczna instrumentalno-elektroniczna karuzela została podtrzymana w dość dziwacznym, narkotycznym, balladowym, ale jakże odurzającym tonie piosenki "Bittersuite". W finałowej kompozycji "Blue" Eilish znów zaskakuje dwuczęściową strukturą: wyważona pop-rockowa pierwsza część przeistacza się tutaj w enigmatyczny krajobraz malowany przez delikatne uderzenia w klawisze fortepianu, wyrazisty elektroniczny beat i wyłaniające się w finale cudowne smyczki. W jakimś sensie w tym ostatnim utworze odbija się atmosfera całego krążka. 
 
W ostatnich sekundach zaś pada tajemnicze pytanie But when can I hear the next one? Zapowiedź drugiej części albumu, czy może autoironia? Cóż, czas pokaże, a póki co należy się delektować tym niesamowicie sytym i smacznym muzycznym daniem, jakie zgotowali nam Billie i Finneas. W niesamowicie płynny sposób udało im się połączyć ze sobą wielowymiarowe składniki gatunkowe, które na pozór do siebie nie pasowały i stworzyć z nich dzieło wciągające i pochłaniające niczym głębiny wód oceanicznych. "Hit Me Hard and Soft" to album niezwykle przemyślany i finezyjny pod względem produkcyjnym oraz absorbująco dojrzały w warstwie lirycznej, ale  na pochwałę zasługuje jeszcze jeden niuans: Billie Eilish zaczęła śpiewać. Wciąż oczywiście często wykorzystuje swój charakterystyczny szeptany wokal, ale w wielu momentach słychać, że niesamowicie rozwinęła się w tym aspekcie, zaskakując wysoką skalą oraz siłą swego głosu. Nigdy wcześniej nie była tak w tym przekonująca. Koniec końców warto po prostu utonąć w tym oceanie pięknych dźwięków i zaskakujących melodii, które pretendują do najlepszych tegorocznych muzycznych doznań.
 



MDOU MOCTAR – "FUNERAL FOR JUSTICE"

 
 
Trzy lata temu Mdou Moctar zafascynował mnie swoimi wirtuozerskimi umiejętnościami gry na gitarze, porywającym blues-rockowym stylem podszytym afrykańskim folklorem oraz zaangażowanymi społeczno-politycznie tekstami na albumie o dość wymownym tytule "Afrique Victime". Rok później Mdou z zespołem porwał mnie pod barierką na OFFie do plemiennych tańców swoją zaraźliwą pasją, energią, szczerym uśmiechem na twarzy i finezyjnie rzeźbionymi solówkami. Twórczość Taurega posiada w sobie właśnie pewien pierwiastek niepokojącego paradoksu. Z jednej strony żywiołowe kompozycje są wręcz przeznaczone pod festiwalowy vibe, a z drugiej przecież jego teksty poruszają tak wiele dramatycznych aspektów związanych ze współczesnymi problemami, z którymi mierzą się Afrykanie... Ten muzyczno-liryczny dualizm na nowym albumie "Funeral for Justice" nabiera jeszcze większej intensywności. Tak jak za każdym sygnałem karetki kryje się ludzka tragedia, tak za każdym wściekłym riffem na tym krążku skrywa się rozpaczliwy apel do Zachodu o zwrócenie uwagi na palące postkolonialne udręki afrykańskich ludów, z naciskiem na obecną sytuację wysiedlanych rodzimych Tauregów zamieszkujących Niger, Malię i Algerię ("Sousoume Tamacheq"). Mdou bezpośrednio uderza w ucisk kolonialny i nie wzbarania się przed bezpośrednim wskazaniem sprawców w utworze "Oh France": France veils its actions in cruelty / We are better without this turbulent relationship / We must understand their endless lethal games. Kluczowe dla zrozumienia całego materiału pytanie pada w piosence "Modern Slaves": Oh world, why be so selective about human beings? My people are crying while you laugh. W tytułowym singlu Moctar rzuca też wyzwanie afrykańskim przywódcom, by pobudzić ich do prawdziwego liderowania i przejęcia kontroli nad losami kontynentu. Zarazem 39-letni Nigeryjczyk stawia się w roli ambasadora kultury Tauregów śpiewając w wymierającym tradycyjnym języku tamaszeq i nawołując w utworze "Imouhar" o jego zachowanie i przekazywanie kolejnym pokoleniom. W parze z tą płomienną liryką idą także porywające, surowe gitarowe pejzaże dźwiękowe, które za sprawą łączenia pustynnego bluesa, z hardrockową energią i przy wykorzystaniu tradycyjnych instrumentów Tauregów rozlewają po zakamarkach duszy dawkę ogniskowej radości i nadziei. Należy docenić żywiołową grę całego kwartetu, ale oczywiście w centrum uwagi pozostają gitarowe popisy Moctara, które gruntują jego pozycje jako jednego z wizjonerów i bohaterów współczesnego rocka. To wspaniała i pouczająca muzyczna lektura, która jest wręcz odtrutką na współcześnie przeprodukowane gitarowe dzieła. 
 
 


        DARIA ZE ŚLĄSKA – "NA POŁUDNIU BEZ ZMIAN"

         
         
         
        Opinię na temat drugiego albumu Dari ze Śląska postanowiłem w dniu premiery przedstawić w nieco inne formie:

        Dobry Wieczór! 

        Z tej strony Wasz ulubiony muzyczny prezenter pogody! Na południu? Bez zmian. Komórka burzowa o nazwie Daria ze Śląska, zauważona przez ekspertów rok temu, zgodnie z oczekiwaniami rozrasta się do poziomu nawałnicy. Już w tym momencie mieszańcy wszystkich regionów Polski powinni otrzymać alerty, by uruchomić swoje głośniki i przygotować się  na przyjęcie wyładowań o bardzo melodyjnym ciężarze alternatywnego popu, który nie idzie w mainstream. Ustawcie zakres głośności na maksymalny poziom i wsłuchajcie się uważnie we wszystkie warstwy dźwiękowe. Otóż bowiem brzmienie Darii interesująco i odważnie ewoluowało – nawet wkradało się tutaj sporo ulicznego brudu! Ba, doświadczycie nawet powiewy hip-hopowych cyklonów Mapły i Młodego. Jeśli zaś chodzi o emocjonalne ciśnienie liryczne – bez zaskoczeń. Utrzymane na niebotycznie wysokim poziomie, który wpłynie na Wasz nastrój. Przewidywany stan zapylenia głęboką, wrażliwą melancholią, której źródło zlokalizowane zostało w bardzo przenikliwych, osobistych, błyskotliwych, szczerych tekstach traktujących o życiowych relacjach, sukcesach, porażkach… Przyziemnie! Jeśli Daria jeszcze u Was nie była, za chwilę to się zmieni! 

        Żegnam się z Państwem, życząc dobrej nocy usłanej muzyczną przyjemnością! 

        Prognozę pogody prezentował dla Was Sylwester z Kujaw!




        TWENTY ONE PILOTS – "CLANCY"

         

        Nowy album "Clancy" Twenty One Pilots to bardzo solidny krążek i godne zakończenie konceptualnej historii wyimaginowanego świata Trench, zapoczątkowanej na płycie "Blurryface". Okej, ekspertem od tej mitologii nie jestem, bo dekadę temu pobieżnie przysłuchiwałem się poczynaniom Tylera Josepha i Josha Duna, ale od czasu przeżycia dwóch świetnych festiwalowych koncertów Twenty One Pilots na Open'erze i Colours Of Ostrava teraz bardziej doceniam ich muzyczną energię i eklektyczne podejście do szeroko pojętego pop-rocka. I na albumie "Clancy" panowie znowu swobodnie operują różnymi teksturami, stylami, gatunkami, łącząc je w bardzo orzeźwiającą całość i zarażając pozytywną energią. Otwierający "Overcompensate" już na wstępie porywa pulsującym rytmem, a dalej Twenty One Pilots zabierają nas w podróż przez zapadające w pamięć dramatyczne, ekscytujące, nieco czasami swawolne melodie, które porywają potężną i wściekłą grą Duna na perkusji oraz żarliwie wyśpiewanymi i rapowanymi wersami Tylera. Amerykanie zgrabnie mieszają w garze składniki m.in. electro-popu, rocka, pop-punka, hip-hopu, glamu tworząc z nich naprawdę apetyczne danie. Ba, nawet nie brakuje na tym albumie akustycznej czułości w ujmującym utworze "The Craving (Jenna's version)". Kreatywność Twenty One Pilots na tym krążku zapewniła mi po prostu bardzo dobrą, taką blockbusterową rozrywkę podszytą głęboką emocjonalnością.

         


        KINGS OF LEON – "CAN WE PLEASE HAVE FUN?"

         
         
        Na koncertach raczej nie potrafią wzbudzać ekscytacji i zawodzą, ale na swoich albumach nigdy nie schodzą poniżej przyzwoitego poziomu. Ba, mają przecież w swojej dyskografii dzieła, które dziś już możemy określać klasykami rocka. Czy tak się stanie z nowym krążkiem "Can We Please Have Fun?"? Nie, ale niewątpliwie panowie z Kings Of Leon powrócili w nadzwyczajnej bardzo dobrej formie! Cieszy zwłaszcza fakt, że odnaleźli w swojej twórczości dawno niesłyszalny u nich garażowy luz. Czuć, że ten materiał powstawał bez presji i panowie doskonale bawili się w studiu. Są zadziorne gitarowe kawałki, są piękne i wciągające ballady, są iskierki melodyjnej energii, są przebłyski kompozycyjnej mistrzowskiej wyobraźni, jest żar w charakterystycznym wokalu Caleba, są riffowe pejzaże – jest po prostu szczera radość ze słuchania!  



         

        THE BULLSEYES – "POLISH SWEETHEARTS"


         
        Wariaci z The Bullseyes to dopiero potrafią podbić serducho! Nie tylko za sprawą  zawartości przysłanego mi opakowania z płytą, dzięki której nagrałem najsłodszy unboxing ever, (odsyłam na instagramowe rolki na moim profilu) ale także – a nawet przede wszystkim – zawartością ich drugiego albumu "Polish Sweethearts"! Poprzeczka była zawieszona wysoko, bo stanęli przed zadaniem przeskoczenia debiutu bezkompromisowo zatytułowanego "The Best Of The Bullseyes", ale Mateusz i Dariusz to zdolne bestie. Takich dwóch jak oni to z zapalniczką w polskim rocku szukać! Czego tu nie ma! No nie ma nudy! 30-minutowy materiał upchany jest ognistymi riffami, chwytliwymi refrenami, wzniosłymi power balladami, a warstwa liryczna zabiera nas w otchłań bolesnych przeżyć emocjonalnych. The Bullseyes czerpią inspiracje od największych instytucji rockowych świata, ale nie tracą przy tym własnej tożsamości, nieustannie rozwijają się, poszukują, eksperymentują, brzmią nowocześnie – po prostu ujmują swoim szczerym zapałem i zdrową bezczelnością! Tak trzymać chłopaki!
         

         
         

        MAYA HAWKE – "CHAOS ANGEL"


         
        Mam wyjątkową słabość do bardzo delikatnej, folkowej, singer-songwriterskiej twórczości Mai Hawke. Popularna aktorka młodego pokolenia zauroczyła mnie swoją kruchą emocjonalną wrażliwością na poprzednich albumach "Blush" i "Moss" i na trzecim krążku "Chaos Angel" znów czaruje. Trzeba jednak oddać, że w porównaniu z tamtymi dziełami, tym razem Maya przy współpracy z między innymi Christianem Lee Hutsonem wpuściła do swojego świata nieco bardziej zróżnicowaną i wyrafinowaną paletę dźwięków. Na pierwszy plan wysuwa się jej piękny, szarpiący serce, szeptany wokal, który został otoczony bardzo ciepłymi partiami akustycznych gitar, fortepianowymi wstawkami, aranżacyjnymi krajobrazami niestroniącymi od orkiestracji, szorstkich riffów, gitarowych slide'ów, fuzzów, a nawet elektronicznych przeszkadzajek. To dawka naprawdę smacznie podanego klasycznego folk-rocka połączonego z ledwie wyczuwalnymi elektronicznymi teksturami. A przy tym to kolekcja najbardziej melodyjnych i na swój sposób porywających kompozycji w karierze Hawke. Lirycznie? Dalej intymnie i niezwykle poetycko. Maya zręcznie zagłębia się w pajęcze zakamarki wewnętrznych emocji, podążając ścieżką samoakceptacji, ale z uwagą też wnika w problemy społeczne i kulturowe z perspektywy kobiecych doświadczeń. "Chaos Angel" to empatyczny album, który uzależnia dawką kołyszących, pocieszających, otulających dźwięków i szczerymi autorefleksjami Hawke, wyśpiewanymi jej marzycielskim głosem. Piękne dzieło!
         

         
         
         

        ANGUS & JULIA STONE – "CAPE FORESTIER"


         
        Od wielu lat cudownie przenikające się wokale tego australijskiego rodzeństwa i ich dar do komponowania czarujących piosenek cieszą moje serce. Nie inaczej jest w przypadku ich nowego albumu "Cape Forestier". To wspaniała kolekcja dwunastu kompozycji, które marzycielskimi, subtelnymi, folkowymi dźwiękami oraz pięknymi miłosnymi historiami i przenikliwymi obserwacjami rzeczywistości rozpuszczają miód w uszach. Czuć, że te utwory wypływają szczerze z głębi ich serca. No i warto wyróżnić poruszającą kompozycję "The Wedding Song", która pewnie stanie się wyborem wielu par na pierwszy taniec. 
         

         
         

        DUA LIPA – "RADICAL OPTIMISM"


         
        Wyczekiwany nowy album Dui Lipy "Radical Optimism" nie okazał się materiałem, który podekscytował mnie tak jak kapitalna, przebojowa "Future Nostalgia", ale generalnie doceniam, że został nagrany w odmiennym popowym stylu. Szkoda jednak, że całość nie podążyła bardziej w kierunku psychodelicznego brzmienia z największego bangera "Houdini". Nowe dzieło Dui jest niewątpliwie przemyślane, dojrzale wyprodukowane (choć tu znów tej szczypty szaleństwa trochę zabrakło), uwypuklające imponujące wokalne możliwości piosenkarki i z kilkoma bardzo chwytliwymi, emanującymi zaraźliwym optymizmem momentami. Powiedziałbym, że to taka dawka bezpiecznego popu przeznaczonego bardziej do rozciągania mięśni niż zasadniczego treningu, ale lipy nie ma! Niewątpliwie jednak oczekiwania były większe... 
         

        ➖ 
         
         

        DEBIUTY


        TINY HABITS – "ALL FOR SOMETHING"

         


        Trafiłem w ostatnim miesiącu na dość niepozorny debiut autorstwa obiecującego amerykańskiego tria Tiny Habits, który z pewnością zachwyci miłośników subtelnych indie-folkowych melodii i poszukujących magicznych harmonii wokalnych. Tak, debiutancki album "All For Something" tej amerykańskiej formacji spełnia wszystkie te warunki. To kolekcja dwunastu kompozycji, przy których nie sposób się rozmarzyć, a gdy wokale Cinyi Khan, Mayi Rae i Judaha Mayowa splatają się ze sobą, to z nieboskłonu wyłaniają się schody do rajskiej muzycznej krainy... 

        Ta trójka poznała się trzy lata temu w akademiku bostońskiego Berklee College of Music w dość niecodziennych okolicznościach. Otóż Cinya zamieściła apel na Instagramie o pomoc w walce z używaniem... papieru toaletowego. Nie wnikam w szczegóły, ale z pomocą pospieszyli do niej Rae i Judah, zamieszkujący wspólne lokum i od tamtej pory zawiązała się między nimi nić przyjaźni, która zaowocowała wspólnymi jammingami w akademickim pokoju. Swoje próby bez zobowiązań zaczęli publikować w social mediach, a te ku ich zdumieniu okazały się viralowe, a ich harmonijne, kojące wokale zyskały aprobatę także innych artystów. I tak do tej pory Tiny Habits mogą pochwalić się choćby wspólnymi trasami z Gracie Abrams i Noah Kahanem, wsparciem w chórkach Lizzy McAlpine w jej występie w ramach Tiny Desk (później także w trakcie europejskiej trasy), a także nawet błogosławieństwami Davida Crosby'ego ("I need more Tiny Habits" na Twitterze) i Eltona Johna (w autorskim programie "Rocket Hour" skwitował ich muzykę słowami: "Ah, so beautiful, Tiny Habits… They’re delicious, we love them"). Przy produkcji debiutanckiego longplaya maczał palce sam Tony Berg, który w zeszłym roku wspomógł Boygenius przy nagrywaniu "The Records". Co prawda "All For Something" raczej nie powtórzy u mnie sukcesu albumu Bridgers, Baker i Dacus, ale niewątpliwie ten materiał zapewnił mi wiele sercowych uniesień, a harmonie wokalne tria kryją w sobie magię i ogromny potencjał. Jeszcze nie w pełni wykorzystany, bo brakuje mi choćby na tym krążku trochę większej odwagi w kreowaniu katarktycznych momentów, instrumentalnego zróżnicowania i wokalnej charyzmy w odseparowywanych od siebie głosach Cinyi, Mayi i Judaha, ale te zastrzeżenia nie przykrywają faktu, że ich brzmienie niesie w sobie uzdrawiające, relaksujące, terapeutyczne emocje, a zgrabnie pisana liryka, oscylująca wokół tematów miłości i tęsknoty, wpędza w błogi, wzruszający refleksyjny stan. I przede wszystkim bije z tego albumu wyjątkowa szczerość, wrażliwość i przyjaźń. Fani indie-pop-folkowych dźwięków powinni bacznie obserwować rozwój Tiny Habits. 
         

        ➖ 

        EP-KI / MINIALBUMY

         

        SARAH JULIA  – "HOW DO WE GO BACK TO BEING NORMAL?" (KWIECIEŃ)



        Lubię te sytuacje, gdy podsyłacie do mnie swoje własne muzyczne odkrycia, a gdy już to uczyni Podróżujący Kuba, to wiem, że za chwilę będę miał do czynienia z czymś niewiarygodnie wyjątkowym. Tak choćby niegdyś zajarał mnie talentem Tash Sultana, tak teraz w tym roku zwrócił mój słuch na cudowny folkowy projekt Sarah Julia. Holenderski siostrzany duet na swojej debiutanckiej EP-ce "How Do We Go Back To Being Normal?" zachwyca songwriterskim ładunkiem głębokich emocji skrytych w niezwykle urokliwych, ujmujących, subtelnych folkowych kompozycjach. Niewątpliwą siłą Sarah Julia są ich wspólne, niebiańskie harmonie wokalne, wywołujące ciarki na całym ciele. Instrumentalne tło oparte na akustycznej gitarze, miękkiej perkusji i często wyłaniających się smyczkach tworzy zaś bardzo przejmującą atmosferę. Złoto! Z pewnością twórczość Sarah Julia przypadnie do gustu fanom choćby Phoebe Bridgers, Big Thief, czy nawet naszego rodzimego Tęskno. Warto!
         
         


        NENE HEROINE – "IN THREE COLORS [LIVE]"

         

         
        Z jednej strony złożona z trzech kompozycji EP-ka, z drugiej zarazem wyjątkowy rodzaj sesji live. Do odsłuchu na streamingach i do obejrzenia na YouTube. Niezależnie od wyboru – Nene Heroine przy gościnnym wsparciu Jana Tymoteusza (alter ego Szczyla) i Kasi Lins zachwycają swoim jazzowym kunsztem i post-rockową nonszalancją. Wow! 
         
         
          ➖ 

        SINGLE

         

        NICK CAVE AND THE BAD SEEDS – "FROGS"

        Kolejna wzniosła kompozycja od mistrza Cave'a!
         
         


        LONDON GRAMMAR – "KIND OF MAN"

        Czarująco!




        HINDS – "BOOM BOOM BACK" feat. BECK

        Letni banger od dziewczyn z Hinds z gościnnym udziałem samego Becka! Wow!




        OMAR APOLLO – "DISPOSE OF ME"

        Początkowo Omar Apollo omijał moją muzyczną przestrzeń, ale singiel "Dispose of Me" trafił w środek tarczy serca! Piękne to! 




        KRZYSZTOF ZALEWSKI – "ZGŁOWY" / "KOCHAJ"

        Wielki powrót Zalewskiego! Pierwszy singiel to muzyczny sierpowy, uderzający swoją szczerością w rapowanych wersach, zaś drugi dla odmiany jest balladą miłosną, w której i koń by się zakochał.
         




        SLOPPY JANE – "CLAW MACHINE" FEAT. PHOBE BRIDGERS

        Jeśli w eterze pojawia się Phoebe Bridgers, tam pojawiam się i ja! Co prawda tym razem Phoebe tylko gościnnie wspiera zespół, do którego niegdyś zresztą należała, a który to obecnie ma pod swoją pieczą w labelu Saddest Factory Records, czyli Sloppy Jane, ale w jakże ładnej kompozycji! Kompozycji, która z kolei zasila soundtrack horroru "I Saw the TV Glow". I co więcej, w tym obrazie studia A24 epizodyczne role ekranowe zaliczają właśnie Phoebe coraz członkinie Sloppy Jane na czele z charyzmatyczną liderką Haley Dahl. 




        GRACIE ABRAMS  – "RISK"

        Nowy singiel "Risk" Gracie Abrams to zapowiedź jej drugiego albumu "The Secret of Us", który ukaże się już 21 czerwca! Czekam na kolejną trasę tej artystki i tym razem nie odpuszczę jej koncertu! 





        SPRINTS – "HELP ME, I'M SPIRALLING" / "DRONES"

        Irlandzka formacja po wgniatającym w ziemię debiucie kuje żelazo póki gorąco i przed wyruszeniem w trasę koncertową zaprezentowała dwa nowe utwory, który tylko podtrzymują zachwyt nad ich dokonaniami. 





        CLAIRO – "SEXY TO SOMEONE"

        Nowy album "Charm" ukaże się już 12 lipca!




        TAJGA – "POPIÓŁ"

        Kolejny obiecujący singiel od folkowej formacji Tajga! 
         



        JAKUB SKORUPA – "SKŁADAM SIĘ"

        Spowiedź Skorupy! 




        FLOWERLOVE – "BOYS"

        Przebojowo! 




        AMYL AND THE SNIFFERS – "U SHOULD NOT BE DOING THAT"

        Australijska punkowa grupa powraca ze świeżym materiałem!




        AGARA KARCZEWSKA – "RODEO"

        Najlepsze rodzime country!
         



        SNOW PATROL – "THE BEGINNING"

        Nowy album "The Forest Is The Path" ukaże się 13 września!




        DISCLOSURE  – "SHE'S GONE, DANCE ON"

        Banger!




        LIA SKY – "WORLD OF SOCIALIZERS

        Dwa lata temu Lia Sky ujęła mnie swoim subetlnym, songwriterskim koncertem podczas Great September, a teraz bardzo miło zaskoczyła zmianą kierunku swojej twórczości w stronę pop-rockowego brzmienia. Poniższy singiel zaraża pozytywną enegią i chwytliwym refrenem! Jestem przekonany, że przypadnie gustu fanom choćby Olivii Rodrigo.




        LIVKA – "ORIGAMI"

        Śliczny singiel!




        KINGA I KAROLINA PRUŚ – "NAJDŁUŻSZY DZIEŃ W ROKU" 

        Bardzo przyjemny, letni singiel!



         

        PRZEBIŚNIEGI – "BRZEG"

        Obiecujące trio z kolejną piękną kompozycją!



         

        ILLUMINATI HOTTIES – "CAN'T BE STILL"

        Cool!


         
         

        CHARLI XCX – "360"

        Klubowo!



         

        ROMY – "ALWAYS FOREVER"

        Romy w nowej wersji klasycznego przeboju!



        WYDARZENIA MIESIĄCA



        RELACJE KONCERTOWE


        Na blogu pojawiły się relacje z koncertów:

         
           
          OGŁOSZENIA KONCERTOWE
           
          Wybrane festiwalowe newsy:
           
          Open'er Festival: Hozier (headliner soboty), Charli XCX, Disclosure, Tyla, Alec Benjamin, d4vd, Artemas, i Gloria Groove, Don Toliver.
           
          OFF Festival: Mount Kimbie, Yaya Bey, Siema Ziemia, Lochy i Smoki, Zachwyt, Seweryn, Piksele i Pola Chobot & Adam Baran, Tank And The Bangas, Hagop Tchaparian, Tonfa, Jad, Lasy, Magda Kluz, UnMute i Pola Nuda.
           
          Inside Seaside: Sprints, Kevin Morby, Christian Lee Hutson, Hania Rani, Kerela Dust, Lor, Daria ze Śląska, Artur Rojek, Kasia Lins, Skubas, Vito Bambino, Sad Smiles, Spięty, Rusted Teeth, JAD, USO 9001.
           

          Wybrane pozostałe ogłoszenia:

          Kaleo + Junius Meyvant, Centrum Koncertowe A2, Wrocław, 06.12.2024
            
          RY X, Narodowe Forum Muzyki, 09.03.2024
            
          J. Bernardt, Hybrydy, Warszawa, 03.10.2024 / Blue Note, Poznań, 04.10.2024
            
          ➖ 

          WYRÓŻNIENIA + PLAYLISTA MIESIĄCA


           
          Pozostałe interesujące wydawnictwa w telegraficznym skrócie: 
           
          Dla fanów twórczości grupy Balthazar i nie tylko: J. BERNARDT – "CONGITO".
           
          Dla poszukujących absorbującego nowoczesnego R&B: CHILDISH GAMBINO – "ATAVISTA". 
           
          Dla sympatyków kojących muzycznych emocji podlanych subtelną elektroniką: GHOSTLY KISSES – "DARKROOM".
           
          Dla zainteresowanych połączeniem greckiego folkloru z popowym brzmieniem: MARINA SATTI – "P.O.P.".
           
           
           
          I oczywiście na koniec zapraszam Was do przejrzenia i przesłuchania mojej tradycyjnej playlisty, którą na bieżąco uzupełniałem przez cały miesiąc! Przypominam, że w pierwszej kolejności wyszczególniam albumy i EP-ki (maksymalnie 5 utworów z poszczególnych pozycji), a w dalszej kolejności prezentuję single, w tym te, które nie załapały się w moich powyższych wyróżnieniach, a które również są warte sprawdzenia! Wybory oczywiście skrajnie subiektywne!
           
           
           

          Sylwester Zarębski
          Podróże Muzyczne
          06.06.2024


          Polecane

          Brak komentarzy:

          Obsługiwane przez usługę Blogger.