PM relacjonują: Declan McKenna w Warszawie, Klub Stodoła, 25.04.2024

/
0 Comments
Podróże Muzyczne relacjonują: Declan McKenna w Warszawie, Klub Stodoła, 25.04.2024
 

 Podróże Muzyczne relacjonują: 

Declan McKenna w Warszawie, 

Klub Stodoła, 25.04.2024

 
 
Declan McKenna już od pierwszego opublikowanego singla "Brazil" w 2015 roku objawił się jako złoty dzieciak brytyjskiego indie rocka, który grzeszył nie tylko intuicją do chwytliwych melodii, ale także potrafił wpleść w nie mądre, zaangażowane społecznie teksty. Śledzę z uwagę jego karierę niemal od samego początku, odkąd w 2016 roku zaprezentowałem jego sylwetkę w ramach przeglądu z odkryciami muzycznymi, a rok później już mogłem po raz pierwszy sprawdzić jego potencjał sceniczny, gdy supportował Blossoms w poznańskim Klubie Pod Minogą. Wówczas stwierdziłem, że "jestem już niemalże pewien, że mieliśmy niebywałą okazję kameralnego spotkania z artystą, który za jakiś czas stanie się postacią niezwykle ważną na scenie brytyjskiej i będzie przyciągał tłumy. On jest wręcz przyszłością brytyjskiej muzy!". Kolejne koncertowe spotkania – podczas Colours of Ostrava w 2018 roku i headline show w Progresji w 2022 roku z promocją znakomitego drugiego albumu "Zeros" – tylko potwierdzały moją tezę, a stale rosnący fanbase polskich fanów (do którego należy także oczywiście spora grupa naszej społeczności Podróżujących, z czego jestem bardzo dumny!) radował moje serce. Zatem możecie sobie wyobrazić mój uśmiech na twarzy, gdy na  tegorocznej trasie tego artysty znalazły się dwa polskie przystanki w warszawskiej Stodole i krakowskim Klubie Kwadrat. Od razu z muzyczną ekipą przyjaciół – mając wciąż w pamięci nasze szalone harce podczas poprzedniej wizyty Declana – zdecydowaliśmy, że koncert w stolicy będzie doskonałą okazją do kolejnej wspólnej zabawy. W międzyczasie wydarzyła się jednak premiera trzeciego albumu "What Happened to the Beach?" Declana i euforia nieco opadła... 25-letni Brytyjczyk postawił na nieco eksperymentalną woltę swojego brzmienia i ten skręt w ekscentryczny i eklektyczny pop-psychodeliczny nurt wzbudził u mnie umiarkowane emocje. Z jednej strony rozumiem i doceniam jego próbę wyrwania się z indie-rockowej bańki, a z drugiej jednak ten materiał po prostu nie porywał w warunkach domowych. Chłodne przyjęcie tego krążka chyba trochę przełożyło się na niższą frekwencję na tegorocznych koncertach tego artysty, gdyż wielu sold outów na kontynencie nie było. Sam zresztą miałem obawy, czy ta podróż do Warszawy zakończy się satysfakcjonującym rezultatem i... Teraz biję się mocno w pierś i jest mi aż głupio, że przez chwilę zwątpiłem w kosmitę Declana. 
  
Już otwierające ten koncert zawadiackie "Sympathy" swą pozytywną energią wlało w moje serce nadzieję, że kompozycje z nowej płyty w warunkach live jednak się wybronią. Może niekoniecznie w każdym przypadku ta sztuka się udała – "Mulholland’s Dinner and Wine" i "WOBBLE" z początkowej fazy koncertu jakoś nieszczególnie zapadły w mojej pamięci – ale już singlowy "Elevator Hum" całkiem miło rozkołysał mym ciałem, przeprosiłem się z kompozycją "I Write the News", która na żywo niosła fajny groove, a skoczny rytm i bogaty aranż "Mezzanine" skutecznie podrywał do tańca. Żaden jednak z tych kawałków nie miał startu do przebojowości "Nothing Works"! Ten wystrzałowy kawałek utrzymany w szalonym tempie i jakże entuzjastycznie przyjęty oraz żarliwie wyśpiewany przez publiczność z pewnością będzie stałym wyborem Declana przy ustalaniu setlist na przyszłych trasach. Nieco zawiodłem się wykonaniem "The Phantom Buzz (Kick In)". Chyba po prostu miałem przed tym krótkim songiem z pokręconym, wirującym, potężnym gitarowym riffem zbyt duże oczekiwania. No liczyłem, że ten fragmencik powali nas na deski parkietu Stodoły i wywoła zbiorową ekstazę, a troszeczkę do tego zabrakło. Ale niewiele! Po tym numerze Declan zasiadł za klawiszami w tyle sceny i na zakończenie podstawowego seta zagrał melancholijne "It’s an Act" z nutką koncertowej magii, wzbogaconej przez publikę odpalonymi latarkami w telefonach. Oczywiście pomiędzy nowymi piosenkami nie zabrakło też kompozycji z poprzednich albumów. "Why Do You Feel So Down" i "The Kids Don't Wanna Come Home" na samym początku zadbały o rozgrzanie gardeł, "The Key to Life on Earth" może tym razem jakoś niespecjalnie chwyciło na żywo, ale dalej zagrany z porywającą intensywnością "Rapture" (ta końcówka, gdy Declan wściekle testował wytrzymałość strun gitary!) już na dobre podgrzał atmosferę w klubie do wyczekiwanej temperatury! Oczywiście nie zawiodło "Isombard"! Ależ tu sobie zdrowo poskakałem! I jeszcze ten świetny, popisowy moment zwodu całej publiki: gdy wydawało się, że już ten numer został zakończony, po chwili ciszy z gwałtowną energią raz jeszcze wybrzmiał refren! Wybuch totalnego szaleństwa! Przy świetnym, wzniosłym "Beautiful Faces" w górę poszybowały łapki zjednanej publiczności, a przy "Brazil" nastąpił wybuch czystej, dziecięcej radości – niezmiennie doskonały kawałek w wersji live. Ale te bisy... 
 
Okej, zawsze nieźle wkręcający się "Paracetamol" może jeszcze nieszczególnie zaskoczył, ale to co się wydarzyło tuż po nim... O losie! Nieopublikowana kompozycja "Mystery Planet" płynnie przechodząca w niezawodne "British Bombs" – co to było za bombowe combo! Ten pierwszy utwór totalnie zaskoczył mnie postawioną intensywną i potężną ścianą gitar. Declan nawet pozwolił sobie na zejście ze sceny z elektrykiem w dłoniach i żywiołowy spacer przy pierwszych rzędach. Jejku, no mam nadzieję, że szybko doczekamy się tego czadowego kawałka w studyjnej wersji! Na "British Bombs" wariowanie na Declanie (kocham ten slogan mojej ekipy koncertowej!) sięgnęło szczyt szaleństwa. Sam Brytyjczyk totalnie w tym momencie się odpalił, skakał na scenie jak kangur, wspiął się na boczny zestaw głośników, a kończył, wskakując triumfalnie na klawisze. Pod sceną zrobiło się równie żywiołowo, choć... No niestety tym razem nie udało się stworzyć pogo, a jest to przecież idealny kawałek do takiego brawurowego aktu. Delikatny niedosyt na samym końcu zatem pozostał, ale... Zdecydowanie cały ten koncert wypadł lepiej, niż zakładałem! Co prawda koncert w Progresji sprzed dwóch lat będę wspominał cieplej, ale koniec końców znów odmłodniałem, z radością odrywałem stopy od podłoża, miło kręciłem bioderkami i pośpiewałem na całe gardło. Declan potrafił kolokwialnie sprzedać swój nowy towar na żywo (pojawiały się wśród nas głosy, że nawet materiał z ostatniej płyty wypadł lepiej niż starsze kompozycje – osobiście aż tak tego nie czułem), towarzyszący mu band (od ostatniego koncertu z pewnymi roszadami w składzie, m.in. brak perkusistki Gabi King) na czele ze znakomitą gitarzystką Isabel Torres doskoczył poziomem do jego talentu i kompozycyjnej kreatywności, gra świateł się zgadzała i tylko górzysta scenografia nie zmieściła się w całej swej okazałości (na koncertowych filmikach z Wysp wyglądała bardziej imponująco). Ale najważniejsze – nie byłoby tak fajnie, gdyby nie doborowe towarzystwo licznej Ekipy Podróżujących! Cieszę się, że tak wyjątkowy artysta, jak Declan, którego twórczość od lat promuję na blogu, tak łączy naszą koncertową społeczność! Dzięki za wspólne tańce pod sceną oraz za to co przed i po koncercie! Wy wiecie już doskonale!         
 
PS Jak na supporcie wypadli w mej ocenie chłopaki z nowego indie rockoweg bandu Soft Launch? No mizernie. Zalatywało mi tu karkołomną próbą stworzenia indie boysbandu. Zamiar może i ciekawy, chłopcy całkiem zgrabnie wymieniali się między sobą instrumentami oraz wokalnymi obowiązkami, ale smykałki do stworzenia chwytliwych melodii wystarczyło zaledwie na dwie przyzwoite kompozycje. Nie wzbudzili u mnie zachwytu i szczerze się męczyłem.
 
 PS 2 Podziękowania dla Fource.pl za zaproszenie na ten wieczór!


 

 
 


 






















 


Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
13.05.2024


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.