AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: KWIECIEŃ 2021

/
0 Comments

AKTUALNIE W GŁOŚNIKACH: KWIECIEŃ 2021


 
Co to był za miesiąc! Nie ukrywam, że kwiecień to jeden z moich ulubionych okresów w ciągu całego roku, a ten z roku 2021 zostanie przeze mnie zapamiętany na długo! Nie ma co przedłużać, zapraszam na podsumowanie ostatnich tygodni!


ALBUMY


LONDON GRAMMAR – "CALIFORNIAN SOIL" 

PONIŻEJ FRAGMENT RECENZJI, KTÓRĄ W PEŁNEJ KRASIE ZNAJDZIECIE W TYM MIEJSCU!
 
Hannah, Dan i Dot, trochę podążając ścieżką przypominającą karierę The XX, wpuścili do swojej przestrzeni więcej światła i nabrali pewności siebie, wynikiem czego jest ich najbardziej wyróżniający się i ambitny album w dorobku: różnorodny, zdynamizowany i głęboko osobisty. Przy wszystkich swoich przebojowych walorach, skłaniający do refleksji nad ważnymi przekazami. Jak określiła największa fanka London Grammar w Polsce i nasza Podróżująca (pozdrawiam Justyna!): "Jest inaczej, ale wciąż magicznie i przepięknie".

"Californian Soil" to dla London Grammar może nie rewolucyjny, ale bardzo znaczący krok naprzód w artystycznym dojrzewaniu, który dalej zapewnia im miano jednego z najważniejszych zespołów współczesnej alternatywy i prawdopodnie wyniesie na największe sceny festiwalowe, gdy tylko zapomnimy o pandemii.

Bądźcie oczywiście świadomi, że na moją ocenę tego krążka wpływa ogromne uczucie, jakim darzę ten zespół, a wokal Hannah, która nieustannie olśniewa swoją anielską barwą, emanując przy tym teraz nową, odrodzoną, wyzwoloną energią, za każdym razem przyspiesza bicie mego serducha i przyprawia mnie o ciarki na całym ciele. Jest jak narkotyk, bez którego moja dusza nie istnieje. I być może ta miłość trochę zaślepia mi pewne mankamenty ich twórczości (sugerują to dość rozbieżne recenzje i opinie), ale każdy z nas ma przecież taki zespół, któremu jesteśmy w stanie wybaczyć więcej. Mnie pozostaje na tę chwilę wybaczyć London Grammar ponowne zasadzenie w mej duszy nasion, z których kiełkuje piękno o terapeutycznych właściwościach. No i zdominowania wszelkich moich statystyk, bo "Californian Soil" to album, do którego na pewno będę powracał w kolejnych miesiącach!





        WALUŚKRAKSKAKRYZYS  – "ATAK"

        Czy państwo to słyszeli?! Czy państwo to widzieli?! Waluś w każdej rundzie uderzał z siłą godną miana mitycznego herosa! I trafiał celnie w serca publiczności! To był pokaz agresywnego, bezkompromisowego, garażowego rocka połączonego z indie-rockowymi inspiracjami i ognistymi riffami! Muza muzą, ale te teksty! Ileż ten Miły Młody Człowiek musiał w życiu przeżyć i ileż w nim odwagi, by tak szczerze i autobiograficznie przed nami się odsłonić. Niesamowite! Chylę teraz czoła przed tym chłopakiem i mam ochotę pobiec go przytulić! Ale spójrzmy jeszcze ostatni raz na ring. Waluś unosi triumfalnie ręce w górę i wciąż z niedowierzaniem spogląda w stronę trybun, a publiczność eksploduje entuzjazmem – oto rodzi się nowy głos młodego pokolenia! Ten wieczór zostanie zapamiętany na długie lata! Co tu się wydarzyło!
         
        NAJBARDZIEJ SZALONĄ RECENZJĘ W MOIM DOROBKU ZNAJDZIECIE W TYM MIEJSCU!
         




          KRÓL – "DZIĘKUJĘ"

        Nowy album Błażeja Króla jest przetygrysi! Ten wielce sympatyczny i utalentowany muzyczny poeta i wariat nie schodzi poniżej pewnego poziomu, a wręcz ma się wrażenie, że z każdym kolejnym krążkiem podnosi poprzeczkę sobie i słuchaczom. "Dziękuję" przynosi kolejny zbiór (rekordowych osiemnastu!) niesamowitych, charakterystycznych, niedopowiedzianych tekstów, w których tworzenie zaangażowana była również niezastąpiona Iwona Król. To prawdziwa gimnastyka dla umysłu! Łączenie ze sobą kolejnych poetyckich tropów jest bardzo absorbujące i właściwie z każdym kolejnym odsłuchem przynosi zupełnie inne rezultaty. Można i warto ten album na swój sposób odczytywać kilkukrotnie. Nie podejmę się próby interpretacji tych historii, ale wyczuwam w nich pewien podskórny smutek i ciężkość, być może związaną z ostatnimi miesiącami, w których zostaliśmy skazani na mniejszą bądź większą samotność. W opozycji staje warstwa muzyczna, która… O ja cię! Ile tu jest niebanalnej zabawy z dźwiękiem! Ile teksturowych szczególików! Ileż zapożyczeń z oldschoolowych rozwiązań instrumentalnych (ach ten saksofon!)! Ten muzyczny skarbiec różnorodnych dźwięków wypełniony jest w większości melodiami, które z wdziękiem porywają ciało do tańca i będą koncertowymi petardami! Nie sposób się ani chwilę nudzić przy tych odjechanych, kompozycyjnych tworach!

        Po raz kolejny błądzenie po muzycznej planecie Króla okazało się dla mnie ogromnie satysfakcjonujące! To prawdziwa uczta dla uszu, umysłu, ciała i serducha!





        MANCHESTER ORCHESTRA – "THE MILLION MASKS OF GOD"

        Szósty album zatytułowany "The Million Masks Of God" wydała indie-rockowa formacja Manchester Orchestra z Atlanty. 

        Twórczość tej grupy poznałem w 2017 roku, gdy wydawali przełomowy w swojej karierze piąty krążek "A Black Mile To The Surface". Ich wcześniejsze pozycje były przyjmowane pozytywnie, ale dopiero przy tym krążku udało im się wskoczyć na zupełnie inny poziom dostarczania muzycznych emocji i znaleźć odpowiednią drogę. Ileż tam było wielowymiarowych gitarowych tekstur muzycznych, przemiennych pejzaży z kojącymi promieniami słonecznymi i rozdzierającymi piorunami. Nastrojowo i energicznie. Monumentalnie i delikatnie. Wspaniale. A finałowa kompozycja "The Silence" po dziś dzień wywołuje u mnie ciarki i jest jedną z tych, które pragnę kiedyś doświadczyć na żywo. 

        Poświęcam sporo uwagi ich poprzedniej płycie nie bez powodu, ponieważ "The Million Masks Of God" jest godną kontynuacją tamtych emocji na poziomie muzycznym i lirycznym. Manchester Orchestra trzymają się niemal identycznej trajektorii. Proponują gitarową, folkową kruchość, którą od czasu do czasu burzą piętrzącymi się emocjami. Jest to elegancka oferta bogata w kinowe doznania. Epicki dramat eksplorujący tematy narodzin, śmierci tego, co kryje się za zasłoną ziemskiego życia (napisany zresztą po śmierci ojca gitarzysty Roberta McDowella z powodu raka). Złożony, z wielowarstwowych, progresywnych aranżacji, z którymi świetnie rezonuje niesamowity, harmonijny, ciepły, przejmujący wokal Andy'ego. Cały materiał jest bardzo przemyślanie skonstruowany, tak by w pewnym sensie oddać przypływ i odpływ życia. Od impulsywnych, energicznych doznań do wyciszonych, introspektywnych chwil. 

        Manchester Orchestra dysponują mocnymi argumentami i zachwycają dojrzałym rzemiosłem – trudno obojętnie przejść obok ich umiejętności plecenia emocjonalnych nici. Weźmy dla przykładu utwór "Dinosaur", który w pierwszych chwilach zapowiada się na delikatnie stąpająca po ziemi balladę, by z czasem przerodzić się w potężne trzęsienie. Po prostu: WOW! Teatralność tej oraz pozostałych kompozycji potrafi obezwładnić i przenieść w strefę rozkoszy. 

        Manchester Orchestra po szesnastu latach działalności jawi się teraz jako  w pełni ukształtowany zespół, który po mistrzowsku łączy symfoniczny indie-rock, folk oraz poetycką lirykę i przekształca te składniki w ambitne, wzniosłe, olśniewające muzyczne dzieła.

        Obawiam się tylko, że ten album będzie trochę niedoceniony, ale mam nadzieję, że Wy dacie mu szansę! 




        ROYAL BLOOD – "TYPHOONS"

        (...) Mięsisty bas, z którego iskrzą się ogniste riffy, połączony z precyzyjną i fantazyjną perkusją to ich znak towarowy, któremu pozostają wierni. Na "Typhoons" dalej słychać tę niezwykłą symbiozę,  chociaż przy tworzeniu tego krążka Mike i Ben postanowili odważnie otworzyć swoje bramy na elektroniczne wpływy i ozdobniki, które dodały ich twórczości nieco świeżości. Efektem jest piorunująca dawka disco rocka, w którym (...) brzmią echa i ukłony w stronę twórczości francuskich tuzów elektroniki (szczególnie świetne "Limbo" brzmi jak połączenie Daft Punk i Justice doładowane rockowymi sterydami), ale możemy szukać również porównań do ekstrawaganckich pomysłów Muse oraz ostatniej płyty Quenns Of The Stone Age. Zresztą sam Joshe Homme owocnie pomógł chłopakom w produkcji najlepszego i najmocniejszego na całym krążku kawałka "Boilermaker". Wraz z pozostałymi (poza finalną) kompozycjami, z których wyróżnić warto jeszcze "Trouble's Coming", "Oblivion", "Million and One","Mad Visions" oraz tytułowy kawałek, album stanowi prawdziwe tsunami fuzji ostrego rocka i popowej melodyjności. Przestrzeń wokół basu, perkusji i wokalu Mike'a została miło wypełniona żywymi klawiszami syntezatora, elektronicznymi dodatkami i wspierającymi chórkami. Ze wkraczaniem na nowe terytorium jednak nie przeszarżowali i wciąż do serc fanów Royal Blood pompowana jest gęsta, rock'n'rollowa krew, co większość pewnie teraz przyjmuje z oddechem ulgi i uznaje za pozytyw, ale ja trochę jestem po tej stronie mniejszości, której po odsłuchu całości zabrakło takiej choćby jednej, niepohamowanej, zuchwałej, odlotowej szarży poza wytyczone od czasu debiutu ramy.

        Pod poszerzoną stylistyką, która wibruje pozytywnymi, tanecznymi emocjami, ukryta jest nieco mroczniejsza warstwa tekstowa, której geneza tkwi w problemach z nałogiem alkoholowym, z którym Mike zmagał się w ostatnich lat (obecnie od dwóch lat szczęśliwe zażegnanych), ale po prawdzie, to nie dla tekstów odpalam krążki Royal Blood. Głównie oceniam je w kontekście koncertowego potencjału, a tym "Typhoons" tryska wręcz grzesznymi strumieniami, które na występach na żywo przerodzą się w prawdziwe, porywające fale zasilane dodatkowo wylewanym potem (kto był na ostatnim koncercie w Warszawie, ten wie) spragnionych, pogujących fanów, obecnie uwięzionych w objęciach nieszczęsnego wirusa. Gdy tylko zdejmiemy pandemiczne kajdany, koncerty Royal Blood z nowym repertuarem będą tym, czego każdy z nas będzie chciał doświadczyć!

        PEŁNA WERSJA RECENZJI W TYM MIEJSCU!
         



        BIRDY – "YOUNG HEART"

        Proponuję wygospodarować spokojną godzinę czasu i spędzić ją z nowym krążkiem przesympatycznej Jasmine van den Bogaerde, czyli Birdy! 

        Na album "Young Heart", następcę "Beautiful Lies", czekaliśmy aż pięć lat! W zeszłym roku to oczekiwanie Birdy osłodziła skromną, ale zawierającą przecudowne kompozycje, EP-ką "Piano Skatches" i przywróciła mi nadzieję w jej twórczość, bowiem krążek "Beautiful Lies"  pozostawił mnie z mieszanymi uczuciami. Tamtejsza próba "upopowienia" jej muzycznej postaci mnie nie przekonywała. Oczywiście miałem obawy, że EP-ka była wyjątkiem i na kolejnym longplayu Birdy będzie kontynuowała mainstreamową ścieżkę, ale na nasze szczęście na dobre powróciła do fortepianowego-wokalnego stylu, w którym ją poznaliśmy i pokochaliśmy. "Young Heart" to 16 pięknych opowieści o miłości, pożegnaniach i samotności wyśpiewanych przy akompaniamencie pianina z mniej lub bardziej poszerzonym tłem muzycznym o dodatkowe smyczki, akustyczne gitary, delikatną perkusję. Właśnie w takim skromnym wydaniu Birdy lśni najjaśniejszym blaskiem, czego przykładem z tego krążka jest przepiękna, surowa ballada "Nobody Knows Me Like You Do". 

        Birdy na czwartym albumie przepracowuje swój pierwszy zawód miłosny. Doświadczenie, które zawsze mocno wstrząsa człowiekiem, ale też czyni go silniejszym. Birdy dojrzała jako artystka i kobieta. Nowe doświadczenia przekształciła w zachwycające, wspaniałe kompozycje. Na pierwszy plan wysuwa się elokwentna narracja, która prowadzi nas wyboistą ścieżką za złamanym sercem. Podróż ta została urozmaicona eleganckimi kompozycjami, które zatrzymują nas przy sobie na dłuższą chwilę. A do tego jeszcze ten emanujący siłą i niezwykle przepiękny wokal Birdy! Wszystko składa się na konsekwentną, cudną muzyczną opowieść. 

        16 utworów to jednak trochę ciut za dużo i w drugiej połowie ten krążek traci impet, ale koniec końców warto przy jednym posiedzeniu (najlepiej z towarzystwem kocyka i herbatki) przesłuchać całość, choćby dla finału w postaci pięknie rozbudowanego instrumentalnie "New Moon" i poruszającej kompozycji "Young Heart". Takiej dawki romantycznego muzycznego ciepła chyba nie oferował jeszcze w tym roku żaden album (okej, jeszcze "Ciche Dni" Kaśki Sochackiej). "Young Heart" to idealna propozycja na tegoroczną, wyjątkowo chłodną majówkę i na jesienne wieczory, które przed nami. 

        Czarujące dzieło!




        KALEO – "SURFACE SOUNDS"

        Nie oczekiwałem albumu, który zmieni rockowy świat i oczywiście nic takiego się nie wydarzyło, ale to jest po prostu solidne, gitarowe granie z porywającymi i zapadającymi w pamięci momentami. Odjazdowe "Alter Ego", mocarne "Skinny", bujające "Hey Gringo", czarujące "I Want More", epickie "I Walk on Water" to moje ulubione akcenty "Surface Sounds"! No i ten wokal Jökulla Júlíussona! Chłop ma fantastyczny głos! Nie jestem ekspertem w technicznych szczegółach, ale trochę odniosłem wrażenie, że szwankuje na tym krążku nierówna produkcja, ale może to tylko wina jakości streamingu? Tak czy owak debiutu "A/B" nie przebili, ale wciąż z ich twórczość ma szansę być wielce satysfakcjonująca dla miłośników bluesa, folku, rocka, a nawet hard rocka. Ja byłem całkiem kontent po odsłuchu!




        PLASTIC – "SPACE"

        Polecam również sięgnąć po wydany czwarty krążek naszego electro-popowego duetu Plastic, który tworzą Agnieszka Burcan i Paweł Radziszewski. 

        Moje najsilniejsze wspomnienie z tą formacją wiąże się z ich świetnym występem na Open'erze 2014, na którym promowali album "Livin In The iWorld" (2013) i przywieźli świeżutki, bujający singiel "I Want U". Oceniałem w relacji z tamtego roku, że to była radosna zabawa na światowym poziomie. W kolejnych latach jednak o tej grupie było zdumiewająco cicho i prawie o nich zapomniałem. Z mgły zapomnienia wyłonił się w 2019 roku singiel "U Gonna Love It", który zwiastował nadejście nowego albumu, na który przyszło nam czekać kolejne dwa lata. Ale w końcu się udało! Plastic powracają w hucznym i roztańczonym stylu! Znów wypełniają naszą przestrzeń kosmicznymi, nieco retrospektywnymi, elektronicznymi produkcjami, które stają w blokach startowych i gdy tylko koronawirus wywiesi białą flagę, od razu przejmą kontrolę nad parkietami polskich klubów muzycznych! Albumowi "Space" nie można odmówić niesienia pozytywnych emocji i sporej dawki przyjemności. Okej, może ten materiał nie porywa w każdej swojej minucie, bo zdarzyły się tu chwile, które przepłynęły przeze mnie bez wzbudzenia większych emocji, ale myślę, że na żywo całość nabierze też innej jakości. Natomiast jest tu kilka muzycznych haczyków, które natychmiastowo wyciągają z fotela i zapraszają do tańca w domowych warunkach. Na czele tej stawki przede wszystkim znakomita kompozycja "Dream Dancing (I Hear The Music")! 


         
         

        JULIA STONE – "SIXTY SUMMERS"

        Julia Stone na swoim drugim solowym albumie porzuca deliktany i uroczny indie folk, z którym ją kojarzymy z duetu Angus & Julia Stone, na rzecz odważnych, bogatych, różnorodnych popowych odcieni, jakby wyjętych z połowych lat 80., ale odpowiednio przewalcowanych przez współczesne trendy. W tym wysiłku wspomogli ją m.in.: amerykański producent Doveman i znana nam dobrze St. Vincent, a gościnny udział wokalny zaliczły Matt Berninger. Otrzymujemy w efekcie całkiem smaczny koktajl, w którym wymieszany został folk, dream-pop, synth-pop, R&B i wszelkie inne alternatywne brzmienia. Nie zapomniano przy tym o zręcznych melodiach, które występują w eleganckiej symbiozie z elastyczną, piękną barwą Julii. Może tylko czasami zbyt dużo tu zbędnej, nowoczesnej elektroniki, ale generalnie to bardzo atrakcyjny dla ucha materiał.


         ➖ ➖ 
         

        DEBIUTY


        GIRL IN RED – "IF I COULD MAKE IT GO QUIET"

        Połączenie popowej chwytliwości, niebanalnych przekazów i otwartości lirycznej stanowi kręgosłup i siłę tego krążka, którego szczyt emocjonalny jest umiejscowiony w środkowym w niemalże pop-punkowym utworze "You Stupid Bitch", którego siła rażenia na koncertach powinna zaprzeczyć prawom grawitacji. To wzruszające, słodko-gorzkie wyznanie do osoby, która nigdy nie zobaczy w tobie więcej niż przyjaciela, pomimo że jesteś w stanie za nią wskoczyć w ogień. Mocno utożsamiam się z tym kawałkiem, bo sam przeżyłem podobną historię i w pewien sposób zadziałał na mnie oczyszczająco. 

        Nie brakuje jednak na tym krążku również nieco bardziej, melancholijnych momentów, zwłaszcza w drugiej części krążka, z której warto wyróżnić przygnębiającą kompozycję "Rue", do której stworzenia Ulven czerpała inspirację z postaci, o tym samym imieniu co tytuł, z serialu "Euforia". Delikatnie pulsujący bit połączony z ponurym fortepianem w utworze "Apartment 402" również grzeszy mglistą atmosferą. A nieco wcześniej kinowymi doznaniami otacza nas utwór "Midnight Love", traktujący o toksycznym związku. Ale to właściwie jedyne momenty, w których ten krążek nieco spowalnia. 

        Intymność tajemniczego utworu numer dziewięć kończy się właściwie na  intrygującej nazwie złożonej z kropki ("."), mocną elektroniką uderza utwór "Body And Mind", delikatny fortepian w "Hornylovesickmes" dość szybko przykryty zostaje przestrzennymi perkusjonaliami, a niemal finałowe "I'll Call You Mine" sprawia, że chciałoby się wskoczyć na parkiet i ma szansę zostać kolejnym promującym singlem. Użyłem sformułowania "niemal finałowe", ponieważ cały krążek zostaje zwieńczony niewerbalną kompozycją z akompaniamentem fortepianu i smyczkowym tłem w roli głównej, która zdaje się być taką chwilą wytchnienia po wszystkich lirycznych spowiedziach dziewczyny w czerwieni. Swoją drogą trwają one bardzo krótko. 33 minuty mijają błyskawicznie i pozostawiają z lekkim niedosytem, choć z drugiej strony tę zwartą formę można również uznać za atut, gdyż nie ma tu zbędnych wypełniaczy.

        Oczywiście te wszystkie tematy związane z miłością i zdrowiem psychicznym, które porusza w swoich tekstach Girl In Red, nie są obecnie czymś odkrywczym, ale w sposób, w jakie je podejmuje, nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z kolejnym istotnym głosem młodego pokolenia generacji "Z". Nie powinno więc nikogo dziwić, że po premierze tego krążka ta cudownie utalentowana Norweżka zbiera pochwały ze strony koleżanek z branży, na czele z samą Taylor Swift! Mając takie wsparcie, Girl In Red może pomalutku myśleć o nowych marzeniach, bo te, które sobie wcześniej wyśniła, zaczynają się właśnie spełniać. 

        PEŁNA RECENZJA W TYM MIEJSCU!



         
         

        DRY CLEANING – "NEW LONG LEG"

        Przypomnę, że ten zespół opiera się na dość dziwacznej (wręcz komicznej) sprzeczności. Otóż frontmanką tego w swoich fundamentach hałaśliwego bandu jest statyczna, by nie rzec flegmatyczna wokalistka Florence Shaw, która właściwie nie śpiewa (zresztą nie posiada żadnego wykształcenia muzycznego), a przedstawia swoje wiersze słowem mówionym. Na żywo (poniżej ich świeżutka sesja dla KEXP) wygląda to tak, że jej koledzy Nick Buxton (perkusja), Tom Dowse (gitara), Lewis Maynard (bas) grają z punkowo-garażowym zadziorem, nie zapominając o uzależniającej melodyjności, na ich twarzach pojawia się pot, instrumenty są poddawane testom wytrzymałości, a Florence… stoi niewzruszona i spokojnym głosem melorecytuje własne surrealistyczne wizje. Jej sceniczna obojętność i charyzma przypomina mi trochę naszą Kasię Nosowską. Ten całkiem oryginalny koncept Dry Cleaning przekładają w sprawny sposób na trwałe nośniki. Okej, jeśli ktoś tu oczekuje buzujących kompozycji i porywających refrenów, to nie ten adres, ale jeśli poszukujecie w muzyce, czy już konkretniej w post-punku, czegoś nietuzinkowego, do tego podlanego intrygującymi, sardonicznymi tekstami – otwierajcie swoje drzwi szeroko na twórczość tego zespołu! Właśnie – teksty! To jest centralna część tego krążka i jego mocna strona. Przerysowane opowieści kontrapunktują egzystencjalne rozważania poprzez wciskanie do ambitnych treści fraz przepełnionych życiowymi banałami i dowcipnymi spostrzeżeniami. Nie wszystko może jest w pełni zrozumiałe dla uszu spoza Wielkiej Brytanii, ale jakoś to nie przeszkadza w czerpaniu przyjemności odkrywania sedna tego materiału. Cieszy fakt, że w końcu ta współczesna post-punkowa fala doczekała się kobiecego, nietuzinkowego wokalu i odmiennego spojrzenia na świat.

        Odsłuch tego krążka mógłbym porównać do wcielenia się w rolę dyskretnego obserwatora, który przerywa spacer po miejskim parku, wygodnie usadawia się na ławeczce i przypatruje się wszelkim detalom otaczającej przyrody oraz zachowaniom innych spacerowiczów, co skłania go do snucia metafizycznych przemyśleń.

        "New Long Leg" nie porwał mnie z krzesła, nie zawalczy prawdopodobnie u mnie o miano debiutu roku, ale skutecznie mnie na chwilę zahipnotyzował i pozostawił właściwie trudne do zapomnienia wrażenia.
         
        PEŁNA RECENZJA W TYM MIEJSCU!


         
         

        ROZEN – "ROZEN"

        Imienny debiutancki krążek grupy, którą tworzą Andrzej Rozen (wokalista, gitarzysta, lider), Karolina Matuszkiewicz (skrzypce), Dominik Frankiewicz (wiolonczela), Kacper Majewski (perkusja), jest zestawem emocjonalnych, szczerych tekstów osadzonych w prostodusznych, bogatych brzmieniowo, indie-folkowych klimatach, przywołujących słuszne skojarzenia z twórczością takich zespołów jak Mumford & Sons, Of Monsters And Men, The Lumineers. Nie ukrywam, że jestem fanem takich klimatów, więc twórczość Rozen już od pierwszych singli szybko trafiła w moje czułe punkty. Mimo wszystko jednak nie spodziewałem się, aż tak przemyślanego, spójnego, świetnie wyprodukowanego, pasjonującego i pięknie opowiedzianego albumu! Okej, może trochę liryka stosowana na tym albumie wydaje mi się za bardzo przewidywalna (potrafiłem w trakcie pierwszego odsłuchu odgadnąć, jak będzie brzmiał następny wers), ale ta prostota ma też niezaprzeczalne uroki. Raz – nucić takie teksty to przyjemność, dwa – łatwo tu o utożsamianie się z fabularnymi opowieściami, które przywołują różnorodne, uniwersalne emocje: tęsknotę, nadzieję, miłość, radość, smutek. Bywa magicznie, bywa nostalgicznie, bywa też, że serducho zaczyna kruszeć, zwłaszcza gdy padają bardzo poruszające słowa w singlowym "Nie wyjadę": "Każda chwila tu, przypomina mi, że nie wrócisz już, ty mnie miałeś żegnać". Takich chwil, gdy ściska gardło, jest na tym krążku więcej.

        Poszczególne emocjonalne tony zostały odpowiednio zagnieżdżone we wspaniałej instrumentalnej warstwie tego albumu. Oj, jak tu jest obficie, bujnie i melodyjnie! Od stonowanych, oszczędnych, balladowych temp, po kompozycje zachwycające swoją zadziornością, żwawą energią i popową przebojowością ("Lepszy Ląd"). A gdy do gitary elektrycznej, skrzypiec, wiolonczeli i perkusji dołączają dodatkowe instrumenty dęte, robi się wręcz marzycielsko! Szczególnie wyróżniam tu drugą, fleetfoxową połowę wzruszającego utworu "Tylko cisza" – to jeden z moich (wielu) ulubionych momentów tego krążka. Do tych komplementów dodajmy jeszcze koniecznie wokal Andrzeja, który skutecznie ogrzewa serducho swoją ciepłą barwą.

        Rozen wytwarzają wokół siebie tę folkową magię i duchowość, która sprawia, że chce się z nimi spędzić kilka klimatycznych wieczorów i w przyszłości wspólnie pośpiewać na koncercie! Takiej muzyki na naszym rodzimym podwórku nigdy nie za dużo! Piękny debiut, który mam nadzieję, za chwilę zacznie wypełniać przestrzeń wielu domostw i klubów muzycznych! Ta grupa na to zasługuje!
         
        PEŁNA RECENZJA W TYM MIEJSCU!


         
         

        THE SNUTS – "W.L."

        Jack Cochrane, Callum Wilson, Joe McGillveray, Jordan Mackay spełnili swoje muzyczne marzenie, które towarzyszyło im od wspólnych czasów szkolnych – wydali debiutancki album "W.L." przepełniony gitarowymi melodiami, które zdobywają uznanie coraz większej ilości fanów indie-rocka na całym świecie! Ten debiut oczywiście nie pojawia się ot tak znikąd, ale dotychczasowe echa sukcesów chłopaków raczej nie przekraczały wyspiarskich granic. Pewnym wyłomem był zeszłoroczny utwór "That's All It Is", który zasilił soundtrack gry FIFA 21, ale ostatecznie nie trafił na debiutancki krążek, nawet w wersji deluxe. Od tego momentu również ja zacząłem się nimi interesować, ale postanowiłem się tym za bardzo nie chwalić i poczekać na zapowiedziany longplay. No i trzeba przyznać, ze dawno nie mieliśmy tak bardzo fajnego, obiecującego debiutu z Glasgow – jednej ze stolic indie-rockowego grania, gdzie rodziły się choćby pierwsze płyty Franz Ferdinand, The Fratellis, The View. The Snuts mają szansę wpisać się w piękną muzyczną historię stolicy Szkocji. Chociaż z pewnymi zastrzeżeniami. 

        "W.L." rozpoczyna się balladowym, emocjonalnym kawałkiem "Top Deck", przy którym ma się wrażenie, że ożywa melancholijna okładka, na której członkowie zespołu spacerują po pustej ulicy miasta, które za chwilę okryje się ciemnością. Wiadomo, że takie przechadzki mogą przeradzać się w imprezy życia. I trochę właśnie ten album jest odzwierciedleniem takich sytuacji. Łączy refleksyjnie snujące się melodie z tymi podbitymi adrenaliną zabawy. I to jest też pewien problem tego albumu. Nie do końca wiadomo jakim zespołem chce być ostatecznie The Snuts. Przykład z środka albumu. Utwór "Sombody Loves You" jest średnim produktem zbytnio zbliżającym się do popowej estetyki, ale za chwilę chłopaki skutecznie atakują wzniosłą gitarową solówą i stadionowymi ambicjami w kapitalnym "Glasgow", po czasem zarzucą czymś na miarę przyjemnej oasisowej ballady "No Place I'd Rather Go". A mamy jeszcze na tym krążku choćby próby uderzenia w ostre punkowe klimaty ("Don't Forget It (Punk)"), czy uwodzenie fanów Arctic Monkeys za pomocą "All Your Friends". Inspiracji i pól gitarowych, które chłopcy odhaczają na tym albumie jest mnóstwo i całość wydaje się trochę niepotrzebnie rozdęta, ale... Ratują ten album swoim szczerym, energicznym podejściem i wyczuwalną radością grania, która wypływa prosto z środka ich serc wypełnionych niezaprzeczalną miłością do gitar. Ostatnio tak mocne poczucie obcowania z takim bezpretensjonalnym i żarliwym podejściem do indie-rocka miałem przy stykaniu się z twórczością Kiwi Jr., których albumy cenię w tym momencie nieco wyżej, ale to The Snuts mają większą szansę na mainstreamowy sukces i największe sceny muzycznych festiwali. 


         
         

        LOW ISLAND – "IF YOU COULD HAVE IT ALL AGAIN"

        Trochę w cieniu innych premier ukazał się debiutancki album oksfordzkiego zespołu Low Island! Oj, chciałbym mieć więcej czasu, by móc przedstawić ich sylwetkę, ale musicie mi po prostu zaufać, że chłopaki z niezwykłą elegancją poruszają się między ciepłą elektroniką Caribou, awangardowymi zagrywkami Radiohead, tanecznymi rytmami przywołującymi skojarzenia z LCD Soundsystem i nostalgicznymi smutkami. "If You Could Have It All Again" to materiał wypełniony bardzo zdynamizowanymi emocjami, który usatysfakcjonuje miłośników dobrej alternatywny! Sprawdźcie i przekonajcie się sami! 


        ➖ 

        EP-KI


        QUEEN'S PLEASURE – "PANIC FROM DUBLIN"

        Ta formacja czterech przyjaciół z Amsterdamu na dobre zachwyciła mnie na początku tego roku, kiedy to śledziłem występy młodych, obiecujących artystów w ramach pandemicznej, wirtualnej edycji showcase'owego festiwalu Eurosonic. Chłopaki zagrali 15-minutowy set z taką pasją i energią, jakby występowali przed kilkutysięczną publicznością. Podbili tym występem moją połówkę serca, bijącą w stronę takich rockowych przeżyć. Ich świeżutka EP-ka składa się z czterech utworów, które trwają łącznie zaledwie 11 minut, ale za to jakiego kalibru są to minuty! Kompozycje są wypełnione i napędzane szczerym, drapieżnym, gniewnym i bezkompromisowym pragnieniem miłości; nerwowymi, garażowo-psychodelicznymi uderzeniami gitar; fantastycznym, charyzmatycznym wokalem frontmana Jurre'a Otto i eksplodującym melodiami. Brzmią pasjonująco i porywająco! Medialne porównania ich twórczości do takich zespołów jak Fontaines D.C., The Who, czy Blur wydają się nie być przesadzone. Queens Pleasure mają w sobie potencjał, by zachwycać na całym świecie, tak jak obecnie czynią to Idles, Shame, The Murder Capital, Viagra Boys, czy już wspomniany przed chwilą zespół Fontaines D.C. 

        Ta EP-ka przynosi również niedosyt, bo chciałoby się więcej, ale mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości otrzymamy już pełnoprawny, długogrający debiut. 



         

        DAMIEN RICE, JFDR, SANDRAYATI FAY – "SONG FOR BERTA"

        "Song for Berta" to piosenka dedykowana pamięci Bercie Cáceres – aktywistce społecznej znanej z działań na rzecz środowiska naturalnego w Hondurasie, która w 2016 roku została zamordowana przez zamachowców. Wspólne z Damianem Ricem ten przejmujący utwór zaśpiewały wspaniałe wokalistki: JFDR oraz Sandrayati Fay. Skromniutka EP-ka składa się trzech wersji tej kompozcji: studyjnej, intrumentalnej i wykonanej na żywo.


         
         

        SKULLCRUSHER – "STORM IN SUMMER"

        Mym uszom w kwietniu objawiła się twórczość Heleny Ballentine – singer-songwriterki z Los Angeles, ukrywającej się pod pseudonimem Skullcrusher – która zaprezentowała swoją drugą EP-kę "Storm in Summer". Trzeba przyznać, że muzyka Ballentine dorównuje jej artystycznemu przydomkowi: uderza i powala emocjonalną szczerością. Głęboko osobiste piosenki są osadzone w delikatnych, minimalistycznych, indie-folkowych teksturach, co czynie je bardzo uniwersalnymi opowieściami. Ta równowaga między odwagą słowa, a delikatnością dźwiękowego krajobrazu jest rozbrajająca i zarazem po prostu piękna. Warto tę dziewczynę poznać!


        ➖ 

        SINGLE

         

        ILLUMINATI HOTTIES – "MMMOOOAAAAAYAYA"

        Trafiłem na ten utwór przypadkowo i choć w pierwszej chwili wydawał mi się mało przystępny, to gdy dotarłem do refrenu... MMMOOOAAAAAYAYA! Łoo, co tam się dzieje! Jak to mi się wkręciło i wykręcić nie zamierza!

        Sarah Tudzin, liderka illuminati hotties, łącząc punkową zadziorność w zwrotkach ze słodko bezsensownym pop-punkowym refrenem, rozszyfrowała w mojej głowie algorytm odpowiedzialny za zapętlanie! Fascynujący singiel! Best New Track od Pitchforka zasłużone!

        No i jeszcze ten teledysk, będący oczywistym nawiązaniem do obrazu D'Angelo – Untitled (How Does It Feel)!




        LITTLE SIMZ – "INTROVERT"

        Imponujący kawałek po każdym względem!
         
        Czwarty album tej utalentowanej artystki zatytułowany "'Sometimes I Might Be Introvert" ukaże się 3 września!




        BILLIE EILISH – "YOUR POWER"

        Billie Eilish w akustycznej odsłonie!
         
        "Your Power" zapowiada jej drugi album "Happier Than Ever", który ukaże się 30 lipca!




        KINGS OF CONVENIENCE – "ROCKY TRAIL"

        Fani czekali na ten moment 12 lat! "Peace Or Love", nowy album szwedzkich mistrzów ocieplania serduszek, ukaże się 18 czerwca!




        THE CHEMICAL BROTHERS – "THE DARKNESS THAT YOU FEAR"

        Kapitalny i emocjonalny kawałek! Już stał się jednym z mych ulubionych kawałków tej zasłużonej formacji.


         
         

        LUCY DACUS – "HOT & HEAVY"

        Druga zapowiedź nowego albumu Lucy Dacus! "Home Video" ukaże się 25 czerwca!




        NATALIA SZROEDER, RALPH KAMINSKI – "PRZYPŁYWY"

        Przypływ zachwytu!




        CHET FAKER – "WHATEVER TOMMOROW"

        Nick Murphy wrócił do swojego muzycznego pseudonimu i już 16 lipca posłuchamy jego nowego albumu "Hotel Surrender"!




        EDEN RAIN – "OUT IN THE COLD"

        Eden Rain jest dla mnie wciąż artystką okrytą mgłą tajemnicy, ale zarazem staje się dla mnie najbardziej intrygującą debiutantką tego roku! "Out in the Cold" to jej dopiero drugi singiel, ale znów mocno szarpie za serducho. Do tego ten charakterystyczny wokal... Kurczę, czuję, że lada moment i o tej dziewczynie musi zrobić się głośno!


         
         

        HANIA RANI – "SOLEIL PÂLE"

        Nowa kompozycja od niestrudzonej Hani Rani! Kolejny rok, kolejny krążek! Jak sam tytuł wskazuje, "Music For Film and Theatre" (18.06) będzie albumem poświęconym muzyce filmowej i teatralnej! Piękne doznania dnia gwarantowane!




        THE BLACK KEYS – "CRAWLING KINGSNAKE"

        Dziesiąty album The Black KeyS zapowiedziany! Będzie to zbiór jedenastu bluesowych coverów! Pierwszym singlem została kompozycja "Crawling Kingsnake" autorstwa Johna Lee Hookera! Krążek zatytułowany "Delta Kream" ukaże się 14 maja! 



         

        MICK JAGER, DAVE GROHL – "EAZY SLEAZY"

        Co za duet!!!




        JAMES VINCENT MCMORROW – "WAITING"

        Przepiękna kompozycja!
         
        "Waiting" zapowiada nowy album "Grapefruit Season", który ukaże się 16 lipca!




        ALICE MERTON – "VERTIGO"

        Mocny singiel od Alice Merton!




        OF MONSTERS AND MEN – "DESTROYER"

        Klubowy koncert Islandczyków w Warszawie całkowicie odwołany... Łzy ocieram przy ich nowym, bardzo klimatycznym singlu "Destroyer"!


         
         

        ATLVANTA – "ANTHRAX"

        Lo-fi hip hop? Brzmi świetnie!


         
         

        DARIA ZAWIAŁOW, DAWID PODSIADŁO – "ZA KRÓTKI SEN"

        Jeden z najbardziej wyczekiwanych duetów na naszym podwórku! No ale... Kawałek przyjemny, lecz nic ponadto.


         
         

        TWENTY ONE PILOTS  – "SHY AWAY"

        Pierwsza zapowiedź  nowego albumu "Scaled And Icy", który ukaże się już 21 maja! Będzie chyba zatem argument, by ponownie ich zapraszać na festiwale w 2022 roku. Niemiecku Hurricane Festival już to uczynił!


         
         

        HOLLY HUMBERSTONE – "HAUNTED HOUSE"

        Należy spodziewać się nowej EP-ki od tej utalentowanej Brytyjki!


         
         

        GARBAGE – "NO GODS NO MASTERS"

        Tytułowy singiel z nadchodzącej płyty! Jest moc!


         
         

        MOBY – "NATURAL BLUES" (REPRISE VERSION)

        Kolejny przedsmak wyjątkowego wydawnictwa od Moby'ego!


         
         

        OLIVIA RODRIGO – "DEJA VU"

        Po sensacyjnym i tryumfującym na globalnych listach utworze "drive license" Olivia Rodrigo zaprezentowałą swoją drugą kompozycję "deja vu"! I ucina wszelkie dyskusje, czy stać ją na to, by nie zostać w przyszłości z przylepioną etykietą autorki jednego przeboju. Stać ją. Bardzo fajny kawałek, który jeszcze bardziej intensyfikuje porównania tej młodej artystki do alt-popowej twórczości Lorde. 

        Przy okazji premiery tego singla otrzymaliśmy również zapowiedź debiutanckiej płyty Olivii. "SOUR" ukaże się już 21 maja! 



         
         

        ST. VINCENT – "THE MELTING OF THE SUN"

        Rozkoszny klimat!


         
         

        WOLF ALICE – "SMILE"

        Z drapieżnym, rockowym uśmiechem!


         
         

        CHVRCHES – "HE SAID SHE SAID"

        Chvrches nadal konsekwentni w swoim electro-popowym stylu!


         
         

        ARS LATRANS ORCHESTRA, ODET, RUNFORREST – "NIE MÓW MI"

        Ależ to jest złoty projekt! A najnowszy singiel to stan błogiego chilloutu!


        ➖ 

        WYDARZENIA MIESIĄCA

         
            KONCERTY
             
            Koncerty zawieszone, pozostało cieszyć się tym co przed ekranem, a w tym aspekcie wyróżniam rewelacyjny live London Grammar nagrany w Alexandra Palace z okazji premiery nowej płyty "Californian Soil"
             
             


              WYDARZENIA
               
              Zawsze z radością lubię podkreślać zagraniczne sukcesy naszych rodzimych artystów. Gdy rok temu odkrywałem przed Wami młodą nietuzinkową postać, Olę Wielgomas (obecnie ukrytą pod pseudonimem Luna), nie sądziłem, że teraz będzie mogła się pochwalić swoim wizerunkiem wiedniejącym na billboardzie w samym Times Square! A to wszystko za sprawą projektu  EQUAL Spotify, do którego Luna została zaproszona z anglojęzyczną wersją utworu "Zgaś".  
               

                   
                  Z okazji urodzin otrzymałem niespodziankę od Podróżujących Przyjaciół! To bardzo miłe i wzruszające! Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam sprawców tego cudownego prezentu! 
                   
                   

                   
                  OGŁOSZENIA KONCERTOWE
                   
                  Nie słabnie wiara w możliwość organizowania letnich imprez muzycznych! Fest Festival przedstawił drugie odważne i mocne ogłoszenie: Nothing But Thieves, Aurora, Slowthai, Princess Nokia, Smith & Tell, OIO, Sanah, Pezet, Tommy Cash, Undadasea, Kiasmos, The Blaze.

                  Również organizatorzy WroSound w skromniejszej, ale interesującje formie. W dniach 16-17.07 we Wrocławiu zagrają: HVOB live, Thylacine, Syny, Schafter, Meek, Oh Why?, Coals, Kamp!, Tomasz Makowiecki, Baasch, MIN t.

                  Soundrive Festival (10-15 sierpnia) z imponującym ogłoszeniem 100 polskich kapel! Szczegółów szukajcie w tym miejscu!

                  Pol'and'Rock Festival zmienia lokalizację (Lotnisko Makowice - Płoty) i wprowadzi ograniczoną ilość wejściówek! Jurek Owsiak wierzy, że w imprezie będzie mogło uczestniczyć 5 tysięcy osób. Czekamy na doniesienia o ewentulnych zmianach w line-upie. 

                  OFF Festival ma się odbyć! Organizatorzy potwierdzili datę 6-8 sierpnia. Czekamy na szczegóły w jakiej formie OFF będzie organizowany.

                  Koncerty polskich wykonawców w ramach Letnie Brzmienia wybrzmią w 9 miastach w Polsce! A na finał lata jeszcze dwudniowy festiwal na Błoniach PGE Narodowego w Warszawie! Łącznie to ponad 100 koncertów! Szczegóły w tym miejscu!

                  Gary Clark Jr. wreszcie ma szansę dotrzeć do Polski! Szkoda tylko, że jako support Guns N' Roses, którzy wystąpią 20 czerwca na Stadionie Narodowym. Jeszcze w tym roku na klubowy koncert zawita do nas Arlo Parks! 19 listopada w warszawkim klubie Niebo mam zamiar zawitać i ja! Warto również zainteresować się koncertemi Django Django (12.11.2021, Niebo, Warszawa) i Porridge Radio (20.03.2022, Hydrozagadka, Warszawa).  
                   
                   
                  POŻEGNANIE
                   
                  W tym miesiącu w ostatni rejs odpłynął Krzysztof Krawczyk...


                    ➖ 

                    WYRÓŻNIENIA + PLAYLISTA MIESIĄCA


                     
                    Pozostałe interesujące wydawnictwa w telegraficznym skrócie: 
                     
                    Dla wielbicieli ambientowych, kołyszących emocji: Tomasz Mreńca – "Echo"
                     
                    Dla osób, które chcą przesłuchać ponownie ostatni album Paula McCartneya z odświeżonymi wersjami piosenek przez m.in.: Phoebe Bridgers, Damona Albarna, Becka, Josha Homme'a, St. Vincent Andersona .Paaka i innych: Paul McCartney – "McCartney III Imagined"
                     
                    Dla niewierzących w muzyczne zmartwychwstania: The Stubs – "Make The Stubs Dead Again"
                     
                    Dla poszukiwaczy solidnego rocka w brytyjskim stylu: Coach Party – "After Party"
                      
                    Dla tych, którzy chcą się odprężyć i szeroko uśmiechąć pod nosem: Juan Wauters – "Real Life Situations" 
                     

                    I oczywiście na koniec zapraszam Was do przejrzenia i przesłuchania mojej tradycyjnej playlisty, którą na bieżąco uzupełniałem przez cały miesiąc! Przypominam, że w pierwszej kolejności wyszczególniam albumy i EP-ki, a w dalszej kolejności prezentuję single, w tym te, które nie załapały się w moich powyższych wyróżnieniach, a które są oczywiście warte sprawdzenia! Wybory oczywiście skrajnie subiektywne!
                     
                     
                     


                    Sylwester Zarębski
                    PM
                    04.05.2021


                    Polecane

                    Brak komentarzy:

                    Obsługiwane przez usługę Blogger.