PM recenzują: Sprints – Letter to Self

/
0 Comments
Podróże Muzyczne recenzują: Sprints – Letter to Self
 

 PM recenzują: 

Sprints – "Letter to Self"

 

 
W momencie gdy jeszcze rezonowały we mnie pozytywne emocje związane z muzycznym podsumowaniem roku 2023, a w czterech kątach panowała świąteczna aura gestów pokoju i życzliwości w moich głośnikach nieoczekiwanie zagościł garażowo, postpunkowy irlandzki kwartet Sprint ze swoim debiutanckim albumem "Letter to Self" i brutalnie odarł rzeczywistość ze złudnych kolorowych szat. Od dawna nie doświadczyłem tak wstrząsającego i zarazem oczyszczającego doświadczenia podczas słuchania muzyki. Nawet nie zliczę, ile razy z zachwytu przekląłem podczas odsłuchu tych jedenastu nonszalancko hałaśliwych i zarazem finezyjnych kompozycji! Kapitalny miks między innymi garażowego rocka, noise-punka, grunge'u, postpunka podany w bardzo gotyckim, dusznym klimacie – niby nic odkrywczego, ale czuć w tym tyle euforycznego i emocjonalnego zaangażowania, iż za każdym razem ten materiał wywołuje u mnie porywcze katarktyczne uniesienia i targa bebechami. Ale może od początku...
 
Karla Chubb (wokalistka, gitarzystka, autorka tekstów), Colm O'Reilly (gitarzysta), Jack Callan (perkusista) i Sam McCann (basista) powołali oficjalnie Sprints do życia w 2019 roku, ale impuls do założenia wspólnego zespołu pojawił się u nich trzy lata wcześniej, gdy na jednym z festiwali zobaczyli występ Savages, który niewątpliwie odcisnął piętno na ich dalszej twórczości. Pandemiczna izolacja nieco zastopowała ich początek działalności, ale dwiema wydanymi EP-kami "Manifesto" (2021) i "A Modern Job" (2022) oraz wybuchowymi występami na żywo skutecznie zwrócili na siebie uwagę wyspiarskiej prasy. Wydanym pod szyldem City Lang "Letter to Self" zgłaszają już gotowość do zawojowania świata i mają ku temu wszelkie predyspozycje. 
 
Irlandczycy posiadają przede wszystkim niezwykłą sprawność w budowaniu lirycznego i instrumentalnego napięcia, które przez prawie czterdzieści minut trwania "Letter to Self" trzymało mnie na krawędzi fotela. Już pierwsze uderzenia bębnów, naśladujące niespokojny rytm serca w piosence "Ticking", rozpościerają przed nami stromą ścieżkę do mrocznych zakamarków duszy Karli Chubb. Artystka w bezpośredni sposób zaprasza do wspólnej eksploracji jej życiowych traum i bolesnych doświadczeń. W jej burzliwej liryce dominują delikatne tematy dotykające choćby problemu niemożności bycia prawdziwym sobą, braku wiary we własne umiejętności, niesienia na swoich barkach ciężaru religijnej winy, powracających myśli samobójczych, lęków wynikających z braku poczucia bezpieczeństwa, seksizmu w branży muzycznej. Karla ma dodatkowo tendencję do uwypuklania tych klaustrofobicznych i niepokojących emocji za sprawą mantrowego powtarzania i wykrzykiwania swym charakterystycznym niskim wokalem określonych wersów, które – jak choćby sugestywne Do you ever feel like the room is heavy? w gęstniejącym utworze "Heavy" – kipią i eksplodują w atmosferze niepohamowanej frustracji. A wszystko to przy wtórze wściekłej i pędzącej na złamanie karku kakofonii gitarowych dźwięków, które stoją w kontrze do tego ostrego jak brzytwa i mrocznego liryzmu. Kreatywne i świdrujące riffy O'Rilly'ego połączone ze soczyście bulgoczącym basem McCanna i nerwową, muskularną grą perkusyjną Callana wyzwalają potężne wyładowania energii, w których ostatecznie jesteśmy w stanie dostrzec promyki nadziei. Pod tą warstwą hałaśliwego i szalonego rocka pełzają zaś melodie, które niosą w sobie niewiarygodny, chwytliwy, niemalże popowy potencjał, a zarazem oczywiście są całkowicie nieprzystające do obecnych mainstreamowych norm. Ten materiał emocjonalnie dewastuje i jednocześnie jest bardzo pociągający. Nie ma tu słabego i zbędnego utworu. Wszystkie powalają kompozytorską i songwriterską błyskotliwością. Sprints mają zresztą skłonność do częstych manipulacji emocjami, stosowania kompozycyjnej ciszy przed burzą oraz kierowania swoich piosenek w zaskakujące rejony. Jest takie gwałtowne, niespodziewane gitarowe przejście w dudniącym od traumatycznych przejść "Can't Get Enough of It", przy którym autentycznie odchyliłem się na krześle i głośno krzyknąłem "o kurwa, jakie to dobre!". Wybaczcie bezpośredni wulgaryzm, ale takie szczere porywy pojawiały się u mnie regularnie podczas pierwszego odsłuchu. Te  warczące niczym wściekłe psy riffy zderzone z uzewnętrznionymi niepokojami queerowej tożsamości Karli dorastającej w duchu katolickiego kościoła w "Cathedral"... Te ponure myśli samobójcze w "Shadow of a Doubt" (And I am lost / Can't you hear me calling?) rzucone w objęcia gitarowego tornada... Ten dreszczyk bezwstydnego zakochiwania się, ujawniający się w najjaśniejszej i wyjątkowo pogodnej na tle całego albumu kompozycji "Literary Mind" (She's got a literary mind and a literary look / She's got a literary hand and it's literally shook)... Ta szczera i agresywna frustracja Chubb w "Adore Adore Adore" skierowana w stronę nieuczciwych i niewłaściwych praktyk stosowanych wobec kobiet w muzycznej branży (They never called me b-b-beautiful / They only called me insane)... Ten celny obraz zdiagnozowanego ADHD u Karli malowany przez płomienną i orzeźwiającą gitarową melodię w "A Wreck (A Mess)"... Ten paradoksalnie wykreowany łagodną postpunkową aurą porażający dramatyzm w niesamowitym "Shaking Their Hands"... Ta sardoniczna szpila wbita w krytyczne głosy adresowane w stronę Karli w zaciekłym "Up and Comer" (They say she's good for an up and comer)... Ten krążek jest złożony z naprawdę piekielnie mocno uderzających i zapadających w pamięci momentów! 
 
Sprints odprawiają na "Letter to Self" niezwykle brutalne i zarazem finezyjne rockowe egzorcyzmy nad życiowymi bólami i dramatami. Ich piosenki mają w sobie wyjątkowy i nieoceniony terapeutyczny charakter, który jest wyczuwalny zwłaszcza w drugiej połowie albumu, gdy Sprints powoli, ale wytrwale i coraz wyraźniej zmierzają w kierunku krainy łagodności, prostoty i samoakceptacji, aż docierają finałowego tytułowego utworu, w którym Karla z nadzieją w głosie wykrzykuje Now I’m feeling free / I know where I’m supposed to be.
 
Jeśli zachwycały Was w ostatnich latach takie irlandzkie zespoły jak Fontaines D.C., Murder The Capital, Just Mustard, Pillow Queens, Enola Gay, Gurrieres, Gilla Band (basista tej formacji Daniel Fox odpowiada swoją drogą za świetną produkcję "Letter to Self") to do tej listy możecie już śmiało dopisać Sprints. Odpalajcie niezwłocznie ich debiutancki album i nie oszczędzajcie przy tym swoich głośników! Przed Wami jeden z najbardziej ekscytujących gitarowych bandów młodego pokolenia i niepodważalnie mocny kandydat do debiutu roku 2024!
 
 

Ocena: 9/10 










Podróże Muzyczne recenzują: Sprints – Letter to Self


Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne 
03.02.2024


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.