Podróże Muzyczne relacjonują: Banks w Warszawie, Klub Stodoła, 18.10.2025!

/
0 Comments
Podróże Muzyczne relacjonują: Banks w Warszawie, Klub Stodoła, 18.10.2025!

Podróże Muzyczne relacjonują: Banks w Warszawie, Klub Stodoła, 18.10.2025! 




Początek mej znajomości i fascynacji twórczością Banks sięga jedenaście lat wstecz. Wówczas podczas Open'era przegapiłem trzy wychwalane pod niebiosa koncerty w Tent Stage: zespołów Warpaint, Daughter i właśnie Banks. No tak niestety wówczas feralnie ułożyła się rozpiska, że nie zdołałem dotrzeć na te wymienione występy, ale docierało do mnie o nich tyle pozytywnych relacji i opinii, iż szybko wkręciłem się w twórczość tych nazw i wypatrywałem kolejnych koncertowych okazji. Trio Daughter dwa lata później powróciło z występem na Orange Warsaw Festival, ale nie skusiłem się wówczas na przyjazd Warszawy i niestety właściwie w ostatnich latach nie sposób ich dorwać. Dziewczyny z Warpaint zaś udało mi się zobaczyć na Open'erze w 2017 roku, a w 2022 roku powróciły na klubowy koncert do Warszawy. Najdłużej czekaliśmy na powrót bohaterki tej relacji, czyli Banks. Jillian Rose miała zagrać na Kraków Live Festival w 2019 roku, ale wówczas odwołała występ ze względów zdrowotnych. Zostałą ogłoszona na Open'era rok później, ale wtedy plany zniweczyła pandemia. I dopiero teraz przy okazji promocji wydanego w lutym albumu "Off With Her Head" Banks postanowiła rozpocząć europejską część trasy klubowej od koncertu w warszawskiej Stodole. Sobotni termin sprawił, że zakupiłem bilet bez chwili wahania! Nie będę też Was oszukiwał – mimo częstego doceniania emocjonalnej i balansującej na różnych krawędziach popowej alternatywy twórczości Jillian, to nigdy dla jej albumowych dzieł nie straciłem umysłu i serca. Niemniej miałem nadzieję, że to koncertowe spotkanie wypełni moje wszystkie zmysły głęboką satysfakcją. A już w samym dniu koncertu, absolutnie beznadziejnie deszczowym i chłodnym, pragnąłem, by Banks po prostu rozgrzała moje ciało. Czy to się jej udało?
 
Już pierwszy rzut oka na scenę po wejściu do sali w warszawskie Stodole zwiastował, że będziemy mieli do czynienia z widowiskowym show. Dwupoziomowa scenografia zbudowana z metalicznych schodków i podestów, na których ustawiono pięć czarnych krzeseł, zajmowała niemal całą sceniczną przestrzeń. Uwagę zwracały również postawione na niej wysokie statywy z białymi maskami teatralnymi umieszczonymi na szczycie, co od samego początku nadawało temu wieczorowi nieco tajemniczego i teatralnego charakteru. Z boku podestu ledwie wciśnięto fortepian. Na skraju zaś przygotowana była perkusja oraz zestaw klawiszy, które należały do dwuosobowego zespołu otwierającej ten wieczór kanadyjskiej wokalistki Olivii Lunny. Kompletnie nie sprawdzałem jej twórczości przed przyjazdem do stolicy i zostałem całkiem pozytywnie zaskoczony. 26-letnia artystka poczęstowała nas zgrabnymi electropopowymi kompozycjami, których puls był napędzany przez te żywe bębny, klawisze oraz gitarowe akordy. Troszkę może przesadne w mojej ocenie były towarzyszące jej wokalne backtracki, które sprawiały, że jej naturalne możliwości wokalne nie bywały odpowiednio wyeksponowane. Lunny mimo to prezentowała świetną, świadomą sceniczną ekspresję, doskonale wiedząc, jak podgrzać ruchem emocjonalną intensywność swoim piosenek. Sympatyczny występ, ale z drugiej strony nie czułem od Olivii tej charyzmy, iskierki wyjątkowości i twórczej niebanalności, która mogłaby ją wynieść w przyszłości na wyższy artystyczny poziom. Niemniej w formie rozgrzewki przed występem Banks sprawdziła się imo idealnie. 
 
W czasie półgodzinnej przerwy techniczni posprzątali scenę, a atmosfera wyczekiwania pośród licznie zgromadzonej publiczności odpowiednio zgęstniała. Wreszcie o 20:30 (wydarzenie zaliczyło generalnie półgodzinną obsuwę względem wstępnej rozpiski) światła przygasły, a z półmroku wyłoniły się cztery tancerki ubrane w czarne stroje, do niemal złudzenia urodą podobne do bohaterki wieczoru Banks. Usiadły one na przygotowanych krzesłach i schowały swoje twarze za trzymanymi w dłoniach teatralnymi białymi maskami, nawiązującymi do okładki albumu "Off With Her Head". W końcu przy pierwszych mrocznych elektronicznych bitach (podkład muzyczny puszczony z tak zwanej taśmy) piosenki "Guillotine" na szczycie podestu pojawiła się Jillian Rose Banks ubrana w stylowy czarny, koronkowy kostium z asymetrycznym wycięciem na brzuchu, spódnicą z głębokim rozcięciem z boku, odsłaniającym jedną nogę oraz długie czarne kozaki. Rozpoczęła ten występ od efektownej pozy na krześle, z jedną ręką uniesioną wysoko, trzymając również białą maskę. Następnie dziewczyny zaprezentowały nam precyzyjnie wyćwiczoną i wizualnie spójną taneczną choreografię, której napięcie narastało wraz z tym niespełna dwuminutowym utworem. W kulminacyjnej finałowej fazie maski zostały energicznie wyrzucone, a ciała dziewczyn oddały się we władanie natarczywych elektronicznych dźwięków. A przy tym Banks została przywitana przez polskich fanów wzniesionymi w górę kartkami z napisami "Welcome Back"! Bardzo mocne i wyraziste otwarcie tego występu! A tempo i natężenie emocji w kolejnych minutach nie spadało. Nie sposób nie było nie ulec ciężkim basom i rytmowi alternatywnego R&B kolejnej kompozycji z tegorocznej płyty "Love Is Unkind", ale prawdziwy wybuch pierwszej wyczuwalnej ekstazy wśród publiczności pojawił się wraz ze sztandarowymi piosenkami z albumu "The Altar": "Fuck With Myself" oraz "Gemini Feed"! Ależ to były zmysłowe, emocjonalnie gęste, ciarkogenne i – w przypadku zwłaszcza tej drugiej kompozycji – porywające wykonania! Magnetyczny i krystaliczny wokal Jillian niosący te rewelacyjne kompozycje był przy tym niesamowicie wspomagany przez żarliwe i chóralne śpiewy publiczności. Te piosenki stanowiły esencję stylu amerykańskiej artystki. Po tym wyłomie do nostalgicznej przeszłości powróciliśmy do tegorocznych aranżacji.
 
Chwilę oddechu oraz uwodzącej intymności zapewniło nam oszczędne wykonanie poruszającej ballady "Stay" wyśpiewanej przez Banks w pozycji półleżącej na fortepianie w skąpym świetle reflektora. W bardziej agresywne, konfrontacyjne brzmieniowe koleiny wpadło "Meddle In The Mold", które imponowało zwłaszcza przemyconymi hip-hopowymi inspiracjami. Sensualnością i  dawką elektryzującego erotyzmu za sprawą zmysłowego tańca Banks w parze z jedną z tancerek emanowało wykonanie piosenki "Direction", a kolejną widowiskową taneczną choreografią wszystkich dziewczyn oszałamiało pulsujące klubowym bitem "Move". 
 
Po tym porywającym fragmencie Banks zasiadła za klawiszami fortepianu i w takiej akustycznej wersji zaśpiewała przeszywające na wskroś "Someone New" z debiutanckiego "Goddess". Magiczny klimat tej chwili dopełniły odpalone latarki w telefonach publiczności. To był moment utkany z delikatnych emocjonalnych nici, który ścisnął za gardło i serducho, a wokal Banks zyskał przestrzeń do rozwinięcia swych skrzydeł i absolutnie zachwycił swym szybującym lotem! Doceniam kunszt tej artystki w tworzeniu immersyjnych alt-popowych brzmień, ale właściwie nie obraziłbym się za cały koncert w wersji unplugged. Pozostając przy debiutanckiej płycie, w kontrze do tego subtelnego i rozbrajającego emocjonalną intymnością wykonania, w następnej kolejności wybrzmiało brawurowe "Drowning"! Ze sceny wylewał się pokaz kobiecej siły i wynurzenia się z bólu toksycznej miłości, o której traktuje ten kawałek. Powabną lekkością do wyluzowanego tańca zapraszało "Delulu" z symbolicznym flirtem R&B z rapem oraz świetnie wplecioną gitarową solówką (tylko gitarzysty na scenie brakowało...). Absolutnie zahipnotyzowało mnie ujmujące wykonanie piosenki "Contaminated" – jedynej reprezentantki tego wieczoru albumu "III". Dramaturgiczna forma tej kompozycji na żywo jeszcze bardziej zniewala, a wyszeptana końcówka chwyciła za serce. 
 
Świetnie z nowego albumu wypadły kompozycje "River" oraz "Make It Up". Ta pierwsza rozgrzała parkiet za sprawą pulsującego tanecznego rytmu, a ta druga z wokalizami Samphy była już pokazem alt-popowej nonszalancji, która porwała całą salę do wspólnego klaskania. Klimatycznym przystankiem przy dark-popowym porcie była przełomowa dla kariery Banks, wykorzystana w kampanii reklamowej Victoria’s Secret w 2013 roku kompozycja "Waiting Game". 
 
Kolejny klasyk z debiutanckiego albumu – "Beggin for Thread" spotkał się z sejsmiczną falą entuzjazmu publiczności! Energia tego kawałka rozpierała samą Banks, jak i wszystkich fanów! Niejedna osoba podczas tego utworu zdarła sobie gardło! Niemniej angażująca okazała się rewelacyjna finałowa kompozycja "I Hate Your Ex-Girlfriend" ze wsparciem wokalnych ścieżek Doechii. Atmosfera zgęstniała, a potężny, mroczny alt-popowy stroboskopowy puls tego bangeru zawładnął tłumem! Na pożegnanie w publiczność rzucone zostały przez Banks i tancerki czerwone róże, jako symboliczny wyraz wdzięczności w zaangażowanie w ten koncert! 
 
Koncert co prawda bardzo krótki, bo trwający zaledwie niecałą godzinę i dziesięć minut i z tego powodu troszkę u mnie zostawiający uczucie niedosytu, ale z drugiej strony doceniam, że był to niezwykle intensywny, wciągający, magnetyczny, zmysłowy, teatralny, art-popowy spektakl z bardzo dobrą setlistą (mimo wszystko udało się w tym czasie wpleść siedemnaście utworów, a zawiedzeni mogli poczuć się tylko sympatycy albumu "Serpentina"). Szkoda, że pozbawiony instrumentalnej organiczności, ale z tej Banks nigdy specjalnie nie słynęła, więc tu jakby od początku wiedziałem, na jaką formułę show się piszę. Niemniej intensywne produkcje muzycznych podkładów w połączeniu z popisowym wokalem Jillian i jej introspektywnymi tekstami ulokowanymi w demonicznych, metaforycznych obrazach odczuwalnie rezonowały w serduchu i oczarowywały publiczność. To był pokaz siły i esencji kobiecości. Banks poruszała się z niezwykłą swobodą, przemierzała scenę i wspinała się na podesty oraz fortepian z pewnością siebie i tańczyła wraz z niesamowitymi koleżankami z teamu bez opamiętania. Przypomniała publiczności, dlaczego wciąż jest ważnym i nieustannie rozwijającym się głosem w alternatywnym popie. Jednak odpowiadając na zadane w pierwszym akapicie pytanie, to muszę szczerze stwierdzić, że nie opuszczałem Stodoły w stanie gorączki i z euforią sceny. Niemniej tak jak cały czas podkreślam – to był świetny koncert, którym się delektowałem, ale po prostu chyba przez te lata moje oczekiwania stały się nieco wygórowane i raz jeszcze wbiję szpileczkę, że to był ciut dla mnie za krótki set, bo dopiero w tej końcówce czułem, że sam się rozkręcam i nabieram koncertowego wigoru. Cieszę się, że skorzystałem z tej szansy i dane mi było zobaczyć Banks na żywo, choć w tym samym czasie na Torwarze podobno niejaki Yunglbud zagrał rewelacyjny koncert, który być może bardziej trafiłby w me gusta, ale to już sfera czystych gdybań...   
 
PS Sporo koncertowych nagrań z tego wieczoru znajdziecie na moim profilu na Instagramie. 
 
 

FOTORELACJA




Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne 
22.10.2025


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.