Podróże Muzyczne relacjonują: Sigur Rós w Wiedniu, Wiener Konzerthaus, 06.09.2025!

/
0 Comments
Podróże Muzyczne relacjonują: Sigur Rós w Wiedniu, Wiener Konzerthaus, 06.09.2025!


Podróże Muzyczne relacjonują: Sigur Rós w Wiedniu, Wiener Konzerthaus, 06.09.2025! 



Moje poprzednie spotkania z islandzkim zespołem Sigur Rós na Open'erze 2016 i w warszawskim EXPO XXI w 2022 roku zawsze okazywały się epickimi doświadczeniami na miarę dotknięcia czystej magii i uniwersalnych wielowymiarowych emocji. Mimo to za każdym razem pojawiał się u mnie ledwie wyczuwalny niedosyt z powodu braku w repertuarze mej ukochanej kompozycji "Hoppípolla". Ta wróciła do łask wraz z wyjątkową trasą Islandczyków. Od września 2024 roku wędrują oni po świecie, by prezentować fanom swoje kompozycje w pięknych obiektach koncertowych ze wsparciem lokalnych orkiestr. Połączenie ich eterycznej twórczości i powalających crescend ze symfonicznymi uniesieniami? Już na sucho brzmiało to jak bajka. Z niecierpliwością zatem wyczekiwałem ogłoszenia europejskich dat. Na ujawnionej rozpisce już w październiku 2014 roku pojawił się polski przystanek w postaci wrocławskiej Hali Stulecia, ale kusił mnie też powrót do Wiednia na jeden z dwóch wieczorów w przepięknie wyglądającym na zdjęciach obiekcie Wiener Konzerthaus. Ostatecznie kupiłem bilety na oba wydarzenia, ale z miesiąca na miesiąc nabierałem w sobie przekonania, że występ Sigur Rós akurat w takim formacie w Wiedniu – stolicy muzyki klasycznej i opery, będzie czymś absolutnie wyjątkowym i doznaniem jedynym w swoim rodzaju.
 
Nie myliłem się! Już samo wejście do sali koncertowej Wiener Konzerthaus zaparło mi dech w piersi. Na kilka minut właściwe stanąłem w przejściu między rzędami krzeseł i zachwycałem się elegancką przestrzenią oraz detalami i złotymi zdobieniami secesyjnego stylu z elementami neoklasycyzmu. Nie ma co owijać w bawełnę – Wiedeńczycy mają rozmach. Jeszcze przed rozpoczęciem koncertu sam sobie winszowałem realizacji tego nieco szalonego pomysłu. Usiadłem wygodnie na krześle w siódmym rzędzie, wypiłem ostatni łyk wytrawnego wina, a gdy światła przygasły trio z Sigur Rós – Jón Þór „Jónsi” Birgisson, Georg Hólm i Kjartan Sveinsson – wspólnie z orkiestrą Patchwork Ensamble pod batutą wędrującego z Islandczykami dyrygenta Roberta Amosa przeniosło mnie w wymiar absolutnego muzycznego raju. Poruszające post-rockowe podróże z przekroju całej twórczości islandzkiego zespołu wzmocnione przez majestat onirycznych, transcendentnych, duchowych, momentami euforycznych orkiestrowych aranżacji emocjonalnie rozbrajały i sprawiły, że odpłynąłem w nurt czystej błogości. Począwszy od bardzo oszczędnych, ale jakże nastrojowych kompozycji "Blóðberg", "Ekki múkk", "Fljótavík", przez kreślące szerokie pejzaże mglistej Islandii "8", "Von", "Andvari", wywołującą przypływ ekscytacji wśród publiczności fortepianową melodię "Starálfur", introspektywne, rozpoczynające się wyjątkowo od chóralnego śpiewu członków orkiestry "Dauðalogn" i kończące pierwszą część hipnotycznym ambientem "Varðeldur" – to była rozkosz! I nawet jeśli momentami w tej pierwszej, dość medytacyjnej połowie koncertu zmęczenie całonocną podróżą sprawiało, że traciłem świadomość, to napływały do mnie tak przepiękne, marzycielskie sny, iż nie żałuję niczego. Zresztą odnosiłem też wrażenie, że mieliśmy tu do czynienia ze zbiorowym zamykaniem oczu i cichym pozwoleniem, by te wielowarstwowe, bogate w detale kompozycje, nad którymi unosił się niesamowity falsetowy wokal Birgissona, stając się właściwie dodatkowym instrumentem i nośnikiem uniwersalnych emocji (dobitny przykład, że muzyka potrafi wznosić się ponad granice językowe), same nas niosły w bajeczne krainy.  
 
Niemniej dwudziestominutowa przerwa na rozprostowanie kości i rozbudzenie jaźni okazała się zbawienna i dzięki temu druga część koncertu odcisnęła na mej duszy jeszcze głębsze piętno. Utwory „Untitled #1 – Vaka” i „Untitled #3 – Samskeyti” jawiły się niczym chwile utkane z czystego wzruszenia – filmowe w rozmachu, epickie w melodii, a przy tym przesiąknięte ciepłem bliskości. Zrodzone z prostoty i minimalizmu albumu "( )", rozkwitły w formie orkiestrowych wizji, które uniosły w sobie całe spektrum emocji – od delikatnego drżenia po majestatyczny rozlew dźwięku, odsłaniając niemal sakralną głębię wrażliwości zespołu. Kompozycje "Ylur" i "Skel" z ostatniego albumu " ÁTTA" zawieszone między nadzieją a zadumą tylko spotęgowały poczucie pęczniejącej w sercu kruchej duchowości. Subtelne, stonowane, balsamiczne, kojące aranże niespiesznych "All Alright" oraz "Untitled #5 – Álafoss" zapewniały zaś doznanie grupowej uzdrawiającej terapii. W kontrze do tych emocji wybrzmiały dwie finałowe kompozycje z kultowego albumu "Takk...". W otulającej wersji "Sé lest" tańczące magiczne dzwoneczki, narastająca sekcja dęta i rozległe uderzenia w perkusyjne kotły prowadziły do wybuchu orkiestralnej, swojskiej radości, a w post scriptum cudownie "brzęczała" sekcja smyczkowa. Opis pewnie nieporadny, ale trudno w słowach oddać dynamiczną i rozczulającą złożoność tej kompozycji, która cudownie wprowadziła do highlightu wieczoru – "Hoppípolli"! OMG! Przy pierwszych charakterystycznych nutach tej epickiej pieśni cała sala głośno westchnęła z zachwytu! Oczy się zaszkliły, a ciarki zatańczyły na całym mym ciele! Czekałem ponad dekadę, by usłyszeć tę kompozycję na żywo i targnęły mną takie emocje, iż zapragnąłem wstać z miejsca i sam dyrygować całą orkiestrą! Wow! Cesarki rozmach dynastii Habsburgów widoczny na każdym rogu Wiednia bladł przy tym homeryckim i miażdżącym swą euforią wykonaniu! Jónsi, Hólm, Sveinsson przy wtórze burzy oklasków opuścili scenę, ale Patchwork Ensamble dyrygowani przez Amosa wykonali jeszcze eteryczną kompozycję "Avalon", która wybrzmiała niczym swoiste napisy końcowe tej nie tyle, co koncertowej, a duchowej podróży. A następnie panowie z Sigur Rós aż trzykrotnie powracali na scenę i kłaniali się z całą orkiestrą przy ogłuszającej owacji oniemiałej z zachwytu publiczności! 
 
Kilka godzin przed tym wybitnym koncertem Sigur Rós zwiedzałem Galerię Sztuki Albertina i zachwycałem się wystawą obrazów o znamiennym tytule "Monet to Picaso" i jestem przekonany, że Ci obaj wielcy twórcy kolejno impresjonizmu i kubizmu, gdyby tylko żyli, to z szacunkiem i podziwem ukłoniliby się przed tymi bajecznymi pejzażami, które islandzki zespół wraz orkiestrą Patchwork Ensamble malował dźwiękiem! To był kosmicznie magiczny koncert! Wszystko tego wieczoru zgrało się w jeden element czystego zachwytu. Ponadnaturalna chemia między Islandczykami, Robertem Amosem i całą orkiestrą, imponujące (i przy tym nieprzeszarżowane) aranżacje, wybitna forma wokalna Jónsiego, który też zachwycał swoją rozpoznawczą grą na gitarze smyczkiem od skrzypiec, cudowna sala koncertowa z perfekcyjną akustyką i nagłośnieniem (właściwie słyszalne były nawet skrzypnięcia scenicznej podłogi!), oszczędne, ale nastrojowe oświetlenie i koniec końców skupienie rozanielonej publiczności, gdyż niemal nikt (incydenty były okazjonalne) nie miał ochoty rujnować atmosfery tego koncertu wyciąganiem smartfonów z kieszeni i nagrywaniem. Sigur Rós potwierdzili, dlaczego są jednym z najbardziej wyjątkowych i emocjonalnie rezonujących zespołów koncertowych na świecie.
 
Powtórzę raz jeszcze: cholernie warto było dla tego całego klimatu podróżować do Wiednia! Następnego dnia zazdrościłem osobom, które wchodziły na drugi koncert Islandczyków w tym miejscu, bo nie ukrywam, że znów znalazłem się pod Wiener Konzerthaus, licząc że może jakimś cudem dorwę zbłąkany bilet taniej, ale tym razem szczęście nie dopisało... Niemniej wrażenia po tej podróży w muzyczną wybitność i epickość z tego jednego wieczoru i tak pozostaną jeszcze ze mną na dłuuugo! Bajeczny to był wieczór! W moim sercu owacja dla tego występu Sigur Rós jeszcze nie ustała!
 
 
PS Nie ukrywam, że jednak z zazdrością spoglądałem na koncerty Sigur Rós w londyńskim Royal Albert Hall, które wzniosły się jeszcze na wyższy poziom doznań za sprawą obecności piosenkarza operowego Malakai Bayoha, chóru Cardinal Vaughan Memorial School, wykorzystaniem kolosalnych liczących 9999 piszczałek organ Albert Hall oraz włączeniem po raz pierwszy do repertuaru kompozycji "Ára bátur"! To dopiero musiało być przeżycie! 

 
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
12.10.2025 


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.