PM recenzują: Ben Howard – Collections From The Whiteout

/
0 Comments
Recenzja albumu  Bena Howarda – Collections From The Whiteout



BEN HOWARD – "COLLECTIONS FROM THE WHITEOUT"

 
Odnoszę wrażenie, że Ben Howard z każdą kolejną płytą, mniej lub bardziej świadomie, chce być coraz mniej przystępny dla słuchaczy. Albo inaczej – wymaga od nas coraz większej uwagi i wychodzenia poza strefy komfortu. O ile jego eksperymentalne i kreatywne konstrukcje na "Noonday Dream" okazały się dla mnie satysfakcjonujące, o tyle z najnowszym krążkiem zatytułowanym "Collections From The Whiteout" mam problem. To dziwna płyta: wyciszona, melancholijna, jednostajna, bez "haczyków", usypiająca pejzażami złożonymi z elektroniczno-syntezatorowych kolaży podbitych niemalże jazzowymi ambicjami. Warto tu od razu dodać, że za te unikalne tekstury, po których wędruje Ben Howard, w dużej mierze odpowiada Aaron Dessner, który tym razem ewidentnie realizował swoje alternatywne fantazje znane choćby z projektu Big Red Machine (mówiąc wprost: radykalni fani The National nie mają czego tu szukać). Czy jego osoba dobrze wpłynęła na wydźwięk całego krążka? Mam wątpliwości.

Dramaturgia tego albumu jest podawana w bardzo subtelny sposób. Niezmiennie świetne opowieści, tym razem w większości inspirowane niszowymi wycinkami z gazet (tudzież portali internetowych) z dodatkiem osobistych refleksji, toną w surrealistycznie splątanych dźwiękach. Trzeba sporej cierpliwości, by włamać się w te nowe muzyczne ramy Bena Howarda. Trochę przypomina to zabawę z testami maturalnymi z języka polskiego. Odkrycie klucza do serca "Collections From The Whiteout" jest karkołomne. Przy pierwszym podejściu wręcz można poczuć się zniechęconym do eksploracji całości (moim zdaniem album mógłby być ciut krótszy, nawet jeśli paradoksalnie mamy na nim zbiór najkrótszych kompozycji w dyskografii Bena), ale z każdą kolejną próbą odsłaniają nam się kolejne warstwy pięknego obrazu, a na końcu tej drogi spotykamy Bena, jakiego wszyscy kochamy: singer-songwriterskiego marzyciela o wielkich ambicjach. Trochę zapewne myślicie, że zmierzam do happy endu, ale… No właśnie nie do końca. 
 
Jak wspominałem, trochę mam problem z tym krążkiem. Nie wydaje mi się, by miał on szansę wyryć głęboki ślad w moim serduchu i pod tym względem to najsłabszy album Howarda. Choć jestem osobą, która lubi eksperymenty w treściach muzycznych, to zaczyna doskwierać mi u Bena brak stosowania prostych i bardziej, nazwijmy to, "żywych" środków instrumentalnych. Z drugiej strony jego artystyczna konsekwencja i unikanie folkowej, songwriterskiej sztampowości (nie żeby ona zawsze była zła) od czasu "I Forget Where We Were" (wciąż jego najlepsze, niedoścignione dzieło) budzi szacunek. Koniec końców z pewnymi zastrzeżeniami uznaję w tym momencie "Collections From The Whiteout" za przyzwoity album, który zyskuje przy kolejnych odsłuchach, ale niewielu chyba zdobędzie się na zapętlanie tego krążka. Zapewne fani podzielą się na obozy sympatyków i przeciwników tego dzieła, ale wszyscy bez wahania powinni się ze sobą zgodzić, że Ben jest nadal unikalnym artystą, na którego kolejne dzieła, jakie by nie były, warto czekać.
 

6+/10












Sylwester Zarębski
PM
29.03.2021


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.