Podróże Muzyczne relacjonują: 10-lecie LOR w Krakowie, Klub Studio, 27.11.2025!

/
0 Comments
Podróże Muzyczne relacjonują: 10-lecie LOR w Krakowie, Klub Studio, 27.11.2025!


Podróże Muzyczne relacjonują: 

10-lecie Lor w Krakowie! 

💡🌞👰‍🍸



Co to był za rok dla kochanego zespołu Lor! Wspierane przeze mnie już od dekady dziewczyny – Jagoda Kudlińska, Julia Błachuta, Paulina Sumera i Julia Skiba – świętowały przez ostatnie dwanaście miesięcy dziesięciolecie istnienia swojej formacji, którą zakładały jeszcze jako nastolatki. No i jakże przez te wszystkie lata rozkwitły, dojrzały, nabrały scenicznej pewności siebie i zbudowały wokół zespołu niesamowity fanbase. To wszystko było widoczne podczas ich uroczystego i epickiego urodzinowego koncertu w warszawskiej Stodole 10 stycznia! Ojeju! Cóż to był za wieczór! Istne trzygodzinne The Lor Eras Show! Podróż przez wszystkie albumy, rozszerzony skład koncertowy, muzyczni goście, Shrek z bagien, Inwokacja "Pana Tadeusza", tort, widowiskowa scenografia, konfetti, fani w barwnych stylówkach... Totalnie trzęsłem się z nadmiaru emocji! A i jeszcze przygotowałem specjalny urodzinowy prezent w postaci fotoksiążki z okazji wówczas równo... 20. spotkania z dziewczynami! Ach, przepiękna historia, niezapomniany koncert! Zresztą zachęcam Was do przeczytania obszernej relacji z tamtego wieczoru na blogu!
 

Dziewczyny oczywiście nie spoczęły na laurach i koncertowały przez cały rok, szczególnie zaznaczając swoją obecność na wielu festiwalach. Osobiście łapałem je na Pyrkonie, Great September i One Love Wrocław Music Festival, ale tych wydarzeń było znacznie więcej. Żałowałem choćby, że nie byłem świadkiem ich brawurowego występu na Pol’and’Rock Festival. W międzyczasie przypuściły również skuteczny szturm na fale mainstreamowych stacji radiowych hitem nad hitami "Mario", wypuściły jeszcze nie gorsze "Najgorsze Restauracje", a przede wszystkim padło hasło powtórki urodzinowego koncertu w ich rodzinnym Krakowie! No i cóż ja mogłem innego począć? Wsiadłem do pociągu i to nie byle jakiego, bo w Pendolino i w ten ostatni czwartek listopada wyruszyłem do stolicy Małopolski w ostatnią tak daleką podróż koncertową w tym roku! Co prawda o mały włos moja przygoda nie skończyłaby się wcześniej, bo mą prowincję na Kujawach tak zasypało konkretnie śniegiem, iż ledwo z garażu wyjechałem, driftując pod chatą, ale koniec końców miłość do zespołu Lor i determinacja zwyciężyła i dotarłem bezpiecznie na stację kolejową! A potem już było z górki i bez feralnych przygód dotarłem do Krakowa na czas, co pozwoliło też mi kolejkować przed Klubem Studio, a w efekcie zdobyć upragnioną barierkę (czego z powodu różnych zawirowań nie udało się dokonać w styczniu) pod sceną! Warto było szaleć tak, gdyż znów dziewczyny z Loru popisały się cudownym koncertem o imponującym rozmachu. 
 
Scenariusz tych urodzin zorganizowanych w Krakowie był oczywiście bardzo podobny do tego z Warszawy, ale z kilkoma niespodziankami i niuansami. Może minimalnie też mniej widowiskowy, o czym za chwilę, ale pod względem dostarczania tych muzycznych emocji już zdecydowanie nie na mniejszym poziomie ekscytacji i przyjemności! Ponawiam zachętę do przeczytania tudzież przypomnienia sobie wyjątkowej relacji na blogu z tego styczniowego wieczoru, gdyż pewnie będę często się odnosił do wielu aspektów. Nadrobione, powspominane? To przejdźmy do przemyśleń po wieczorze w Klubie Studio! 
 

Kilka minut po dziewiętnastej za perkusją na podwyższeniu zasiadł Adam Stępniowski, obok niego za gitarę chwycił tym razem (i prawdopodobnie na dłużej w przyszłym roku) Jacek Długosz, a po przeciwnej stronie rozsiadła się sekcja smyczkowa w składzie: Kasia Filo, Dorota Błaszczyńska-Mogilska, Liza Lessoun. I w końcu – przy instrumentalnym tle melodii "The Garden of Happy Dead People" i wtórze gorączkowych braw – z backstage'u wyłoniły się jubilatki ubrane w obowiązkowe białe suknie i z założonymi wiankami na głowach: Julia Skiba zasiadła za pianinem, Paulina Sumera chwyciła za bas, Julia Błachuta zaopiekowała się skrzypcami, a Jagoda Kudlińska stanęła przed statywem z mikrofonem i cymbałkami. Tak jak w Stodole głębia sceny została efektownie rozświetlona za sprawą dziesiątek żarówek emitujących punktowe, ciepłe, żółte, światełka, choć tym razem gwoli ścisłości zabrakło dodatkowych żarówek zamontowanych na statywach między członkami zespołu na przednim skraju sceny. Sceniczna gra świateł budowała klimat, ale najważniejsze światło rozpaliło się w mym wnętrzu duszy za sprawą nostalgicznego żaru, które niosły ze sobą finezyjnie splecione piosenki "Bonum" i "The Girl with the Flaxen Hair". Tu się wszystko ze sobą zgadzało. Niebiański wokal Jagody, wielowymiarowa głębia smyczkowa, subtelna sekcja rytmiczna i ten cudowny pejzaż uzupełniany jeszcze przez gitarowe tekstury i delikatne uderzenia w klawisze fortepianu. Po tym rozczulającym wstępie głos zabrała Paulina, która przywitała publiczność zwyczajowo nieśmiałym Cześć, nazywamy się Lor. Licznie zgromadzeni fani wybuchnęli szalonym entuzjazmem, dając jasny sygnał zespołowi, że nie ma tu przypadkowych osób. Niemniej Sumera, nawiązując do pierwszych koncertów Loru, postanowiła nieco ostudzić nasze emocje i poprosiła o wysłuchanie i przeżycie tej części koncertu poświęconemu albumowi "Lowlight" w ciszy i bez braw. Idealnie, tak jak w Stodole, znów nie wyszło, ale myślę, że pojedynczym fanom niedostosowanie się do tego regulaminu możemy wybaczyć, bo wszakże nie sposób nie było paść z zachwytu i nie doceniać zaprezentowanych anielskich i dramaturgicznych folkowych kompozycji "Cinnamon", "Windmill" i "Matches". Na setliście widniał jeszcze "Aquarius", ale ostatecznie – jeśli się nie mylę, bo nie wiem, czy fala miłości za bardzo mnie odurzyła – ta, nie wiadomo jakim cudem, popularna piosenka Loru z ich debiutanckiej płyty została pominięta. Niemniej dziewczyny postawiły na ten sam ujmujący zestaw, co w styczniu, choć miałem w sobie odrobinkę nadziei na dodatkową perełkę ("Patty Boo"...), ale z drugiej strony też w pełni rozumiem ten pęd w stronę bardziej pop-folkowego i polskojęzycznego oblicza. 

 
 
Zanim jednak ta odsłona nastąpiła w pełnej okazałości, nie mogło zabraknąć jeszcze przejściowego akcentu w postaci fragmentów z EP-ki "Sunlight". Wianki zostały rzucone na deski sceny, a cała sala została oświetlona przez słoneczne promienie, odbijające się od dyskotekowej kuli. Piosenki "Sun #2" oraz – dedykowana przez Sumerę ponownie obecnej wśród publiczności kuzynce – "Bye Bye, Sun Francisco" ożywiły zastygłą w melancholii i wzruszeniu publiczność. Promieniste melodie sprowokowały do beztroskiego kołysania się, rytmicznych oklasków i przede wszystkim wspólnych śpiewów (niezmiennie od lat ciarkogenny wers a cappella Now that it's up I feel it coming for). W tym także do odśpiewania tradycyjnego "Sto lat"! I to dwukrotnie, bo honorowaliśmy również solenizantów wśród publiczności! Tortu tym razem dziewczyny nie otrzymały, ale co za dużo to wszak niezdrowo! Muszę tu jeszcze wypunktować, że niestety względem koncertu w Warszawie zabrakło utworu "Suntescobar". A szkoda!  
 
 
W erze "Panien Młodych" dziewczyny z już przypiętymi welonami do włosów też nieco zamieszały w repertuarze. Początek jednakże nie zaskoczył. Usłyszeliśmy w pierwszej kolejności przełomowy dla kariery zespołu singiel "Nikt", a następnie porywające "Przedwczoraj", które o dziwo tym razem nie zostało poprzedzone konwersacją z publiczności. Chwilę później jednak Paulina wróciła do roli wodzirejki, gdyż przypadło jej zapowiedzieć pierwszego specjalnego gościa tego wieczoru – Kathię! Ta niebywale utalentowana poznańska artystka wspierała Lor także w Warszawie w piosence "Romantyczność", a tym razem miała okazję zaprezentować krakowskiej publiczności własną kompozycję "Krocze" a ka "Rosę" z jej przepięknego albumu numer dwa "Nie chcę być tu sama" (tegoroczna topka!), nagraną przy współudziale dziewczyn. Połączenie wokalnych i scenicznych ekspresji Jagody i Kathii wprost zniewalało przy tej sielskiej i lekkiej melodii. A to nie był koniec niespodzianek, bo dalej dziewczyny porwały się na wykonanie swojego ostatniego singla "Najgorsze restauracje". Wypadł on niezwykle brawurowo i właściwie bodaj po raz pierwszy ujawnił nam się koncertowy potencjał refrenu tej piosenki! 
 
 
Końcówka tej części koncertu to powrót do znanych i lubianych piosenek z drugiego longplaya, które zostały przyjęte niezwykle żywiołowo. Mowa o "Trafalgar Square" (tu piękny obrazek, gdy Jacek oparty plecami o Paulinę szarpał za struny, co tylko podkreślało, jak doskonale wkomponował się w koncertowy skład Loru) oraz "PAM PAM PAM"! W tej drugiej dziewczyny swoim wokalem wsparł kolejny talent naszej rodzimej sceny – Wiktor Waligóra! Aż takiej furory w stylu rozbrykanego Wiktora Dyduły ze Stodoły może nie wywołał, ale ze swoich wokalnych obowiązków wywiązał się bez zarzutu! Skromny, ale o wielkich możliwościach wokalnych chłopak! I oczywiście przy refrenie tego kawałka nie zabrakło zaciętej rywalizacji wokalnej między podzieloną na dwie połówki salą. W tym momencie moje struny głosowe już były na tyle rozgrzane, iż wręcz błagały o chwilę przerwy... 
 
 
I takowa właśnie w tym momencie się wydarzyła. Przy weselnej przyśpiewce "A teraz idziemy na jednego..." Jagoda, Paulina i dwie Julie opuściły scenę, po czym z taśmy wybrzmiała nagrana wcześniej wypowiedź Sumery, tłumaczącej powód tejże chwili wytchnienia. Oczywiście Paulina nie poprzestała tylko na opowiadaniu o zmianie strojów na backstage'u, ale tym razem postanowiła umilić nam ten czas lekturą fragmentu... "Krzyżaków"! Nie było to może tak ikoniczne, jak recytowanie Inwokacji "Pana Tadeusza" w stolicy, ale za przypominanie lektur szkolnych ganić po prostu nie wypada.
 
Wreszcie po kilku minutach dziewczyny wróciły na scenę ubrane w znane już z Warszawy wieczorowe suknie o jasnym, szampańsko-beżowym odcieniu i wykonane z materiału gęsto pokrytego drobnymi cekinami, które intensywnie odbijały światło reflektorów. No prezentowały nam się we wcieleniu Żon Hollywood iście obłędnie i zjawiskowo! I tym samym nadszedł czas na najbardziej rozbudowany i skrajnie różnorodny fragment tego show. W pierwszej kolejności girlsband wymierzył w naszą stronę cztery balladowe ciosy. "Twój dom", "Bombenda", "Helcia", "Drugi taniec" – dziewczyny były bezlitosne dla mojego serca, które łkało i pragnęło schować się pod ciepły kocyk. Zrobiło się niezwykle nastrojowo (nawet jeśli zabrakło widowiskowego efektu niskiego dymu obecnego w Warszawie), a powietrze wręcz drżało pod tym napływem nadmiaru przejmujących emocji. Płynne przejście w segment hiciorów zapewniło nam urokliwe wykonanie "Romantyczności", po którym wydarzył się moment, na który z pewnością wszyscy niecierpliwie czekali... 
 
 

Na scenie pojawiła się Ewelina Flinta! Artystka ta była obecna wśród publiczności na koncercie w Warszawie, stała się absolutną fanką talentów dziewczyn i nie ukrywała swojej ekscytacji możliwością dzielenia z nimi sceny. No i oczywiście wybrzmiało w Klubie Studio kultowe "Żałuję"! W doprawdy takiej drapieżnej i pełnej zapału wersji! Ależ to wykonanie wyzwoliło we mnie energię i lawinę wspomnień z czasów podstawówki, gdy przed telewizorem trzymałem kciuki za Ewelinę podczas oglądania pierwszej edycji "Idola"! I teraz po 23 latach dane było wreszcie mi usłyszeć jej wokalne, naprawdę niesamowite umiejętności na żywo! Spełniło się marzenie dziewczyn, ale również moje i zapewne podzielane też przez wielu uczestników koncertu! Moment na tym samym poziomie ikoniczności, co "Na kolana" śpiewane z Kasią Cerekwicką w Warszawie! I trzymam za słowa Eweliny, która wyraziła tuż po chęć nagrania takiej stricte rockowej wersji tej piosenki z Lor. Och, to byłoby coś! Po takiej wiekopomnej chwili pozostało nam już tylko wyśpiewać wersy piosenki "Fanfiction", której liryczny przekaz zawsze sprawia, że przewijają się w mych wspomnieniach kadry z pierwszych spotkań z dziewczynami. 
 

Kolejny fragment to hit za hitem! "$hrek 2" jak zawsze rozpętał wśród publiczności szaleństwo! Tym razem jednak nasze ogłuszające śpiewy nie zdołały wybudzić zielonego ogra z bagien i nie zaszczycił nas swoją obecnością tak jak w Stodole. A może się obraził, iż nie byłoby mu dane zaprezentować swej gry na trąbce w pominiętym w setliście utworze "Na drogę". No ale w zamian za to usłyszeliśmy radiowy przebój "Mario", a potem zmienialiśmy wersy w piosence "Niczego nie rozumiem" na Niczego nie żałuję. A dynamika przebojowości podkręcona jeszcze została przez galopujący rytm "Uciekaj". Zrobiło się gorąco i strużki potu pojawiły się na czole! 

 
I wtem na zwieńczenie tej ostatniej lorowej ery Paulina totalnie nas zaskoczyła zapowiedzią nowego singla "Płuca" z nadchodzącej płyty w marcu! Poznaliśmy kulisy powstania tej kompozycji, która rzutem na taśmę została nagrana na album, a ostatecznie stała się z niego ulubioną piosenką dziewczyn. I po jej przedpremierowym wykonaniu było jasne, dlaczego. Ta kompozycja okazała się kolejną w dorobku Loru czułą balladą z przejmującym tekstem i doprawiona ciarkogennym instrumentalnym crescendo. Moje płuca wypełnione zostały zachwytem! Po powrocie do hotelu niecierpliwie wyczekiwałem wybicia północy, by odpalić streaming i przepaść w tym utworze! I okupował on moje słuchawki bardzo dłuuugo! No hity hitami, ale od zawsze ceniłem Lor za dojrzałość w budowaniu kompozycji, które aranżem i liryką potrafią szarpnąć za najczulsze struny duszy. "Płuca" to wybitny przykład wyjątkowej wrażliwości młodych artystek. 
 

A skoro padło słowo "artysta"... No nie mogło być inaczej – na bis wybrzmiała ironiczna w swym przekazie piosenka "My, artyści"! I tu oczywiście w jej trakcie na scenę powrócili wszyscy muzyczni goście, by chóralnie wyśpiewać przewrotny refren. Tylko konfetti zabrakło. A kilka utworów wcześniej pojedynczy kolorowy papierek sfrunął spod sufitu na scenę... Trolling? Realizator zaspał? Mniejsza jednak z tym, bo prawdziwe konfetti emocji wystrzeliło w mym sercu pod wpływem epickości tego finału! 
 
Fani jednak wytrwale domagali się więcej i zespół jeszcze raz pojawił nam się na scenie. Szybka sonda wśród publiczności wyłoniła nam utwór na drugi bis – bez zaskoczenia najgoręcej publiczność pragnęła "$hreka 2"! Utonęliśmy w hormonach zielonego szczęścia!   
  

Ostatecznie ten krakowski urodzinowy koncert potrwał nieco krócej niż ten trzygodzinny w Warszawie (zakładam, że tu powodem mogła być też organizowana tuż po studencka impreza), pozbawiony był kilku "fajerwerków" i kompozycji, ale i tak mój lorometr szczęścia znów wystrzelił poza skalę! To była przepiękna nostalgiczna podróż w przeszłość przez te wszystkie lata tej dziesięcioletniej kariery Loru, ale także spojrzenie w przyszłość! Byli cudni goście (Ewelina Flinta!, Kathia!, Wiktor Waligóra!), bujna sekcja smyczkowa, brykający Jacek na gitarach, który nie dał się zdeprymować i Czort Adam za bębnami, którego nie raz wybuczeliśmy, a on to nawet lubi, przypomnieliśmy sobie gospodę "Pod Lutym Turem", nastrojowe światełka pieściły zmysł wzroku, a kolejne balladowe i przebojowe melodie wlewały do uszu rozkosz. A przede wszystkim były ONE! Jagoda Kudlińska, która rozbrajała emocjonalnie swoim czystym niczym łza wokalem. Julia Skiba, która z chopinowską gracją przemierzała palcami klawisze na fortepianie. Julia Błachuta, przyszła pani doktor, która z mistrzowską precyzją prowadziła smyczek przez struny skrzypiec oraz Paulina Sumera, która powinna wykładać na muzycznych uniwersytetach zajęcia ze sztuki prowadzenia koncertów, a przy tym jeszcze częstowała nas smacznymi liniami basowymi. No i jeszcze ten koncert cechował się wyjątkową i wyczuwalną obustronną wdzięcznością. Spływającą ze sceny w stronę fanów (we wzruszającej przemowie Sumery zostałem nawet symbolicznie wspomniany i zarumieniłem się przy tym nieprzyzwoicie!) i powracającą na jej deski ze zdwojoną siłą, gdyż my z kolei odwdzięczaliśmy się wprost zniewalającym i pasjonującym zaangażowaniem, czy to w formie śpiewów, burz oklasków, wylanych łez, czy też poprzez odpowiednie stroje, merchowe koszulki – społeczność zespołu Lor nigdy nie zawodzi i wielu artystów może pozazdrościć takiego fanbase'u! Nie ukrywam, że, czuję szczęście i dumę z bycia częścią tej "sekty" nałogowych fanów Loru!  
 
Nie żałuję tej podróży do Krakowa! Oj nie! Tym bardziej że stanowiła ona jeszcze idealną dla mnie klamrę tego roku, gdyż niezapomniane 10-lecie w Warszawie otwierało moje tegoroczne podboje koncertowe, a obecność w Klubie Studio okazała się właściwie finałem mych dalekobieżnych koncertowych podróży (no ok, jeszcze w grudniu zahaczyłem o koncert Kasi Lins z projektem Obywatelka K.L., ale to już w pobliskim mego zamieszkania Toruniu, więc traktuję to jako, bądź co bądź wartościową, ale lokalną przygodę post scriptum). Kłaniam się nisko kochane dziewczyny po raz 24. i pozdrawiam cieplutko też wszystkich przesympatycznych fanów Loru (to zawsze miłe, gdy rozpoznajecie mnie w tłumie!)! Do zobaczenia w marcu na koncertach promujących nowy album!   
 
 
 
A tymczasem zostawiam Was jeszcze z fotorelacją i zachęcam do odwiedzenia mojego profilu na Instagramie, gdzie znajdziecie nagrania z tego wspaniałego koncertu! 
  

Fotorelacja:  

 
  
 
Sylwester Zarębski
Podróże Muzyczne
22.12.2025  


Polecane

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.